Polowanie na zagrabioną sztukę
31 stycznia 2014Chodzi o małą grupę zawodową, pracującą często tylko w ramach projektów albo umów na czas określony. Jednak po przypadkowym odkryciu prywatnego zbioru dzieł sztuki Corneliusa Gurlitta w Monachium, na badaczy proweniencji zajmujących się wyjaśnianiem pochodzenia muzealiów, zwrócono teraz baczniejszą uwagę. Nagle wszyscy mają pytania, proszą o opinie. Na sympozjum, które odbyło się niedawno w Kolonii, badacze wymieniali poglądy i dyskutowali.
Gurlitt pragnie uczciwego rozwiązania problemu
- Niemcy nie rozliczyli się po wojnie z tysięcy skradzionych dzieł sztuki - mówi detektyw Clemens Toussaint. Zarówno on, jak i inni uczestnicy sympozjum uważają, że Gurlitt nie jest odosobnionym przypadkiem. Dlatego w przyszłości jeszcze ważniejszą rolę będzie odgrywać dobrowolne zobowiązanie się wszystkich stron. – Jeśli muzea, placówki badawcze, handel i kolekcjonerzy prywatni będą wspólnie czynić starania w sprawie wyjaśnienia pochodzenia zagrabionych dzieł sztuki, wówczas nic się w przyszłości nie ukryje – podkreśla z przekonaniem Toussaint.
Specjalista ds. sztuki Frithjof Hampel jest sceptyczny, bo „są domy otwarte i takie, które są mniej otwarte”. Problemem jest dla niego brak ustawy, mocą której prywatni kolekcjonerzy, tacy jak Gurlitt, byliby zobowiązani do zwrotu dzieł zagrabionych przez nazistów.
Stosowne odszkodowanie?
Przypadek monachijskiego znaleziska wymaga uchwalenia powszechnie obowiązujących przepisów w sprawie podejścia do zagrabionej w czasie wojny sztuki. Dziennikarz i ekspert Stefan Koldehoff zaproponował na sympozjum kolegom utworzenie ogólnokrajowej fundacji odszkodowawczej na wzór już istniejącej fundacji dla robotników przymusowych.
Z kolei Toussaint stawia całkowicie na zbiorową odpowiedzialność Niemców, bo „w końcu wszyscy jesteśmy dziećmi i wnukami zbrodniarzy wojennych”.
Jacques Goudstikker i Holandia
Może warto rzucić okiem na Holandię. Tam w minionych latach głośno było o sprawie żydowskiego handlarza dziełami sztuki, Jacquesa Goudstikkera. W akcji w dużej mierze uczestniczył Clemens Toussaint, którego w kręgach sztuki nazywa się „łowcą zaginionych skarbów”. Na zlecenie żydowskich spadkobierców podróżuje bowiem po świecie tropiąc dzieła sztuki zrabowane lub oddane pod presją w czasach III Rzeszy.
W przypadku Goudstikkera Toussaint powołał coś w rodzaju „Taskforce” i przez ponad dziesięć lat prowadził badania. - Zidentyfikowaliśmy dzieła sztuki, udokumentowaliśmy je, po części zlokalizowaliśmy i wiele dzieł zostało restytuowanych – podkreśla z dumą.
Po wkroczeniu do Holandii wojsk niemieckich w maju 1940 roku, Jacques Goudstikker przedostał się z żoną i synem jednym z ostatnich statków do USA.
Przedtem jednak sporządził w małym czarnym notatniku precyzyjną listę 1113 dzieł sztuki, które musiał zostawić w Amsterdamie - łut szczęścia dla powojennych badaczy.
Żmudne poszukiwania
Dzieła sztuki mogą zmieniać właścicieli, ale pozostawiają po sobie ślady, które są pierwszymi punktami zaczepienia dla specjalistów takich jak Clemens Toussaint. – Obrazy pokazuje się na wystawach, pojawiają się w publikacjach, czasami trafiają do restauratorów albo daje się je do obramowania; są też w jakiś sposób ubezpieczone.
W przypadku Goudstikkera spadkobiercy musieli czekać pół wieku, zanim restytuowano w 2006 roku część kolekcji. Po wojnie alianci przekazali władzom Holandii 300 obrazów z tego zbioru, z prośbą o przekazanie ich prawowitym właścicielom.
Za dużo transparencji może też zaszkodzić
Po 500 dalszych obrazach ślad zaginął. Przypuszcza się, że wiszą w niemieckich domach, albo leżą na strychach.
Na przykład marszałek III Rzeszy Goering przywłaszczył sobie część kolekcji Goudstikkera, po czym w latach czterdziestych XX wieku sprzedał je za pośrednictwem niemieckich galerii.
Niektórzy uważają, że więcej transparencji, jak w przypadku Gurlitta, pomogłoby trafić na ślad pozostałych obrazów. Ale detektyw Toussaint wcale nie podziela tej opinii. Nie chce zbyt dużo mówić na temat tych 500 płócien. Bo zbyt dużo transparencji może w przypadku zagrabionych dzieł jedynie zaszkodzić jego pracy. - Obrazy te znikną wtedy w czeluściach piwnic, tabliczki inwentaryzacyjne na odwrocie zostaną usunięte i dowody rzeczowe znikną na zawsze.
Przypadek Maxa Sterna
Dzięki tabliczce inwentaryzacyjnej na odwrocie obrazu można było na przykład zidentyfikować i w 2013 roku restytuować uznane za zaginionie "Pejzaże skandynawskie" Andreasa Achenbacha, ze zbioru żydowskiego kolekcjonera sztuki Maxa Sterna. Niemiecki historyk i prawnik Willi Korte polecił wciągnąć ten obraz i inne z kolekcji Maxa Sterna na listę Interpolu. Również on prowadzi poszukiwania - w tym przypadku zaginionych obrazów ze zbiorów Maxa Sterna - od ponad dziesięciu lat.
DW / Iwona D. Metzner
red. odp.: Elżbieta Stasik