Polskie drogi. Niezwykła biografia Tadeusza Sokołowskiego
11 listopada 2014- Mimo, że byłem dzieckiem, niespełna dziesięcioletnim, budzono mnie i moich kolegów już o 3.30. Każdy dzień wyglądał podobnie – najpierw śniadanie, czyli kubek kawy zbożowej, kromka chleba z kawałkiem margaryny i marmolady z buraków. Po śniadaniu zbiórka i do pracy. Sprzątaliśmy obóz, a następnie musieliśmy pomagać w kuchni przy obieraniu ziemniaków i resztek jarzyn – tak Tadeusz Sokołowski wspomina swoją niewolniczą pracę po wywózce do hitlerowskich Niemiec. W Duisburgu, dokąd trafił wraz z mamą, przygotowywał posiłki dla jeńców radzieckich, którzy pracowali na różnych budowach.
Tadeusz Sokołowski urodził się 11 stycznia 1934 roku w miejscowości Ostróg na Wołyniu. Jego ojciec, oficer Wojska Polskiego, został rozstrzelany przez hitlerowców. Wraz z matką, ratując się przed wywiezieniem do łagrów syberyjskich, uciekli z kresów do swych krewnych, którzy mieszkali w Pabianicach.
Ich radość nie trwała jednak długo. W grudniu 1943 roku zostali ujęci w ulicznej łapance i po dwóch dniach przewieziono ich wraz innymi Polakami w bydlęcych wagonach do Duisburga.
Po wyzwoleniu przez wojska alianckie Tadeusz Sokołowski trafił wraz z matką do obozu koło Minden, gdzie zamieszkało kilkanaście tysięcy Polaków.Tu działał Hufiec Orląt Lwowskich, do którego wstępuje niespełna 13-letni Tadeusz.
Normalizacja
Życie powoli normalizowało się. Od 1946 roku jeńcom i uchodźcom, w tym Polakom, rozpoczęto wydawanie pierwszych dokumentów tożsamości, określając ich oficjalnie mianem Displaced Persons (osoby bez Ojczyzny), potocznie „dipisi”. Później Niemcy na podstawie tych dokumentów wystawili im Reiseausweis (Dokument podróży) i zaczęli określać ich – podobnie jak Anglicy – mianem Heimatloser Ausländer (bezpaństwowi cudzoziemcy).
Wielu wówczas zadawało sobie pytanie: jak życ i gdzie? Wracać do Polski czy zostać na obczyźnie?
– Nie mając możliwości emigracji do Australii, postanowiliśmy, że zostajemy w Niemczech. Nie mieliśmy do czego wracać, bo nasz majątek został upaństwowiony, a rodzinna miejscowość, jak i cały Wołyń znalazła się w granicach Ukrainy – wspomina Tadeusz Sokołowski.
Po ukończeniu szkoły w 1951 roku Tadeusz Sokołowski wstępuje w Osnabrück do służby w Brytyjskiej Armii Renu, gdzie zostaje przyjęty do Służb Wartowniczych. Po kolejnych szkoleniach awansuje i zostaje instruktorem. Z armią brytyjską rozstaje się dopiero w 1974 roku.
- Nie miałem za dużego wyboru, nie miałem i nie mam obywatelstwa niemieckiego. Udało mi się znaleźć pracę w handlu, później trafiłem do firmy budowlanej. Jednak ze względu na chorobę płuc, w wieku 58 lat musiałem przejść na emeryturę – wspomina.
„Byłem gotów ich zabijać”
Stała promocja kultury i historii, oraz systematyczna praca na rzecz pojednania Niemiec i Polski stały się najważniejszym zadaniem w życiu Tadeusza Sokołowskiego. Choć jak mówi, początek nowego życia tuż po zakończeniu wojny był dla niego bardzo trudny. Był wówczas bardzo negatywnie nastawiony do Niemców, wśród których przyszło mu żyć.
- Za to, co zrobili mojej rodzinie i mnie, byłem gotów ich nawet zabijać. To moje nastawienie uległo zmianie dopiero po długich rozmowach z księdzem Kazimierzem Woźniakiem, naszym kapelanem wojskowym, który długo tłumaczył mi, że dopóki nie przebaczę Niemcom ich win, nie będę mógł sam spokojnie i normalnie żyć. Długo rozmyślałem, w końcu zrozumiałem i przebaczyłem, ale nie zapomniałem – mówi.
Działanie i praca
Tadeusz Sokołowski swoją pracę charytatywną rozpoczął jako harcerz (posiadał wówczas stopień wywiadowcy) w Hufcu Orląt Lwowskich Chorągwi Wielkopolskiej, który zorganizowany był w obozie w Minden. Już wówczas młody Tadeusz wraz z kolegami zbierał żywność, odzież i następnie wysyłał ją rodakom, mieszkającym w Polsce.
Pracę tę kontynuował po wstąpieniu do Służb Pomocniczych Armii Brytyjskiej, gdzie inicjował zbiórki pieniędzy między innymi na odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie czy dla Polskiego Komitetu Olimpijskiego.
Wraz z matką, która była prezesem Związku Kobiet w Polskim Stowarzyszeniu Kulturalnym, organizował pomoc dla Domu Dziecka w Michalinie k. Warszawy, dla ociemniałych dzieci w Laskach k. Warszawy, aktywnie wspierał Związek Inwalidów Wojennych w Poznaniu. Pan Tadeusz wysyłał również pralki i odzież do Domu Dziecka w Borku. Współpracując z niemieckim Caritasem i z Czerwonym Krzyżem wspomagał potrzebujących w kraju za pośrednictwem księży i domów parafialnych w Polsce.
Z jego inicjatywy powstało, istniejące do dziś, Zrzeszenie Towarzystwa Kulturalnego w Dortmundzie. Na przestrzeni dziesięcioleci wysyłał w czasie wakacji młodzież polonijną z Niemiec na różnego rodzaju kursy, nauki tańców ludowych i języka polskiego do Ojczyzny.
W środowisku polonijnym znany jest również z tego, że zaprasza do Niemiec artystów polskiego pochodzenia mieszkających poza granicami kraju, czego przykładem są kilkukrotne występy zespołu wokalnego „Polesia czar”.
- Przed 20 laty założyłem Dortmundzkie Towarzystwo Pomocy Kulturalno-Humanitarnej dla Polaków i Niemców, zamieszkałych na Ukrainie. Wysyłamy im paczki z jakże potrzebnymi tam lekarstwami, odzieżą i jedzeniem. To konkretna pomoc dla tych, którzy zamieszkują dziś ziemię, na której ja się urodziłem – opowiada.
Najważniejsza jest jednak dla pana Sokołowskiego codzienna i systematyczna praca na rzecz Polaków mieszkających w Niemczech.
- Przede wszystkim uczyłem i uczę mych rodaków, by nie wstydzili się swojej polskości i mowy polskiej, by mieli szacunek dla siebie i kraju, w którym się urodzili. Moim marzeniem jest, by Polonia w Niemczech jeszcze bardziej skupiła się w związkach i okrzepła, wzięła sobie za wzór np. Turków, mieszkających w Niemczech, którzy są znakomicie zorganizowani i nie wstydzą się swego kraju pochodzenia, ani mowy –podkreśla.
Walka o język polski
Jedną z najbardziej zaciekłych potyczek w swym życiu Tadeusz Sokołowski stoczył z władzami dzielnicy, w której zamieszkuje - Dortmund-Eving - i z kierownictwem miejscowej Realschule, o wprowadzenie języka polskiego do programu nauczania. Pomimo listów, wskazujących na potrzebę i możliwość zorganizowania lekcji nauczania języka ojczystego dla dzieci Polaków, zamieszkujących gromadnie Eving, stanowisko szkoły było nieugięte - nie można. Niezrażony niepowodzeniami pan Sokołowski wystosował w tej sprawie oficjalne pismo do Ministerstwa Nauki Nadrenii Północnej-Westfalii.
W odpowiedzi jego przedstawiciele przyznali, że już od 1966 roku istnieje w tym landzie możliwość nauczania - jako drugiego, bądź trzeciego obcego języka - właśnie polskiego.
Grupa inicjatywna pod jego wodzą zebrała 27 chętnych dzieci i tak rozpoczęto naukę języka polskiego. To w dużej mierze dzięki jego postawie wprowadzono w późniejszym czasie naukę języka polskiego także w innych szkołach w Nadrenii Północnej-Westfalii.
– Choć nasze dwa kraje podpisały już w 1991 roku Traktat o Przyjaźni i Dobrym Sąsiedztwie, to wciąż wiele zawartych tam słusznych zapisów pozostaje jedynie na papierze. Niemcy ciągle jeszcze traktują nas nie do końca odpowiedzialnie – uważa.
I podaje przykłady - na potrzeby Muzeum Polonii władze niemieckie przyznały pomieszczenia po byłej kopalni w Essen, podczas gdy mniejszość Cygańska otrzymała do swej dyspozycji zamek w Götingen. Odebrał to w pewnym sensie jako policzek dla Polaków.
„Dwie ojczyzny”
– To człowiek, który przez całe swoje życie trzyma się wyznaczonej sobie drogi, drogi, która kształtowała ludzkość od wieków, a którą były, są i będą: kultura grecka, prawo rzymskie i chrześcijańskie miłosierdzie – ocenia publicysta katolicki Arno Giese, który wygłosił laudację na cześć Tadeusza Sokołowskiego z okazji przyznaniu mu wysokiego polskiego odznaczenia państwowego.
Tadeusz Sokołowski podkreśla jednak, że pracuje nie dla zaszczytów i orderów. Chce być nie tylko inicjatorem działań, ale i kronikarzem Polonii, przekazywać młodzieży historię Polski i dipisów. Ma też swoje marzenia.
- Mam dwie matki, dwie ojczyzny. Pierwsza to Polska, gdzie się urodziłem. Druga to Niemcy, która dała mi dach nad głową, pracę, wykarmiła i karmi mnie, moją żonę, moje dzieci i najbliższych. Wielu Polaków nie wie zapewne, że był w historii okres, kiedy granica Polski z Niemcami była najbardziej bezpieczną naszą granicą. Mieliśmy w dziejach Polski i króla rodem z Niemiec. To wszystko łączy – mówi.
Jego marzeniem jest, by Polacy, mieszkający w Niemczech nie gryźli się ze sobą, nie byli zawistni. To ciągle jeszcze jest jego zdaniem największą polską przywarą. Proponuje patrzeć na Niemców. Ci mając określony cel, potrafią się dobrze zorganizować, rozdzielić zadania, skupić się na pracy, wspomagając się nawzajem.
Natomiast, jak twierdzi, Polacy mają to do siebie, że zamiast współpracować, podkładają sobie nogę. No bo przysłowiowo – dlaczego sąsiadowi ma się lepiej powodzić niż mnie?
– Zapominamy przy tym o starym powiedzeniu: „jak cię widzą, tak cię piszą". Właśnie takich, „niespójnych charakterologicznie" Polaków Niemcy ciągle jeszcze mają przed sobą. Zmiana tego wizerunku jest i będzie jednym z najważniejszych celów mojej pracy – dodaje.
Wiesław Kutz
"Pospieszny Polonia": 10 portretów Polaków na emigracji [MULTIMEDIA]