Proces – w oczekiwaniu na wyrok w sprawie Demianiuka
10 maja 2011Sąd Krajowy w Monachium, sala przysięgłych: przed długim stołem sędziowskim stoi łóżko umożliwiające regulację wysokości, na którym znajdują się biała kołdra i żółta poduszka. Na kilka minut przed rozprawą dwaj strażnicy – w towarzystwie sanitariuszy – popychają oskarżonego siedzącego na wózku inwalidzkim. John Demianiuk, lat 91, ma na głowie czapkę bejsbolówkę i ciemne okulary. Przenoszą go na łóżko, przykrywają kołdrą, kierują we właściwą stronę.To niecodzienny, dość dziwny obraz. Mężczyzna nieruchomieje w takiej pozycji, przez kilka godzin nie wypowiada żadnego słowa. Tylko w przerwach sprawia wrażenie nie całkiem schorowanego: gestykuluje, uśmiecha się i żartuje z tłumaczką lub urzędnikami sądowymi, podobnie jak w ciągu innych 90 dni procesu. Oskarżony, który dwa lata przeleżał w monachijskiej sali sądowej, nie jest widocznie w stanie "pomóc" w wyjaśnieniu zbrodni.
Pomocnik mordercy?
Prokurator stawia mu poważny zarzut: w 1943 roku Demianiuk – jako strażnik i członek służby pomocniczej w obozie zagłady w Sobiborze – przyczynił się do śmierci 27900 Żydów. Wówczas Ukrainiec miał 23 lata. Kiedy był dzieckiem, przeżył w swojej ojczyźnie wielką klęskę głodu po przymusowej kolektywizacji zapoczątkowanej przez Stalina. Po najeździe Wehrmachtu na ZSSR Demianiuk musiał pójść na front, dostał się do niemieckiej niewoli, co równało się niemal wyrokowi śmierci. Miliony radzieckich żołnierzy umierały w obozach z wyczerpania, zimna i niedożywienia. W takich warunkach młody mężczyzna zdecydował się na współpracę z nazistami. Przeszedł szkolenie z zakresu lokalnej, ochotniczej pomocy (Trawniki) i został wkrótce oddelegowany do obozu zagłady w Sobiborze.
Pierwsze ustalenia
Po II Wojnie Światowej Demianiuk wyemigrował do USA. Z Iwana przeobraził się w Johna Demianiuka, pracownika firmy Ford w Cleveland, męża, ojca rodziny i wierzącego chrześcijanina. Jednak po 25 latach koleje jego losu znów przybrały dramatyczny obrót. Dopatrzono się w nim "Iwana Groźnego", który pracować miał w komorze gazowej w obozie zagłady w Treblince. Stracił amerykański paszport i wydano go do Izraela. Wielu ludzi, którzy przeżyli zagładę, rozpoznało w nim strażnika obozowego. Wyrok brzmiał: kara śmierci. Demianiuk czekał pięć lat na egzekucję, do momentu, gdy dostarczone dowody potwierdziły, że "Iwan Groźny" to ktoś inny.
W poszukiwaniu nowych poszlak
Kilka lat później dochodzenie zaczynają prowadzić Niemcy. Zbierają poszlaki i sądzą, że Demianiuk był rzeczywiście strażnikiem w służbie SS w Sobiborze, kiedy w latach 1942-1943 zamordowano tam ponad 250 tysięcy osób. Po długim, prawnym postępowaniu deportacyjnym, w 2009 roku doszło do ekstradycji Demianiuka z USA do Niemiec. Proces powinien odbyć się w Polsce, gdzie leży Sobibór. Jednak, jak uważa obrońca Demianiuka, Ulrich Busch, podjęto tam decyzję o zamknięciu postępowania. Proces, który od samego początku wzbudzał miądzynarodowe zainteresowanie i wywoływał wiele emocji, rozpoczął się w 2009 roku przed Sądem Krajowym w Monachium. W tym czasie ciągle dochodziło do ataków słownych obrony na prokuraturę. Oskarżyciele, adwokaci – w geście protestu – opuszczali salę, a członkowie rodzin uratowanych z obozu zagłady ronili łzy.
Informacje, zwątpienie, emocje
Sędziowie mają nadzieję, że prawda ujrzy światło dzienne. Zeznają opiniodawcy, historycy, eksperci wojskowi, a grafolodzy przeglądają stosy dokumentów. Na końcu pojawiają się wątpliwości. Prokuratura jest jednak pewna: ten, kto pełnił służbę w Sobiborze, uczestniczył w masowym mordzie. Legitymacja służbowa Demianiuka jest głównym środkiem dowodowym, w którym z kolei obrona upatruje fałszerstwa ze strony KGB.
Lekcja historii
Wiele osób przysłuchujących się rozprawie pochodzi z Holandii, z której tysiące Żydów deportowano do Sobiboru. "Dla nas jest to ważna lekcja historii" - mówi Willem Bofink z dziennika "Trouw", założonego w 1943 roku podczas niemieckiej okupacji jako podziemna gazeta. Proces stał się męczący i wycieńczający nerwowo, ale ważny i wzorowy pod względem stosowanych procedur. Świadkowie bez przerwy powtarzali, że chcą jednego: dać świadectwo o Sobiborze, aby nigdy więcej nie doszło do ludobójstwa.
Cornelia Rabitz / Monika Skarżyńska
red. odp.: Andrzej Paprzyca