Przeceniana potęga rosyjskiej armii
29 września 2022Po upadku Związku Sowieckiego Moskwa zrobiła wszystko, aby utrzymać status supermocarstwa, również jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ. Wielkość rosyjskiego produktu krajowego brutto wprawdzie nie uzasadniała znaczącej pozycji pośród innych państw, ponieważ sowiecka gospodarka nie nadążała za gospodarkami wielu krajów Zachodu, ale Kreml uzasadniał roszczenia Moskwy do statusu mocarstwa w kategoriach militarnych.
Przez dekady uważano, że Rosja ma jedną z największych i najskuteczniejszych armii na świecie, w której arsenale na dodatek znajduje się broń jądrowa. Prezydent Putin regularnie przypominał o tym światu, dostarczając zdjęcia z perfekcyjnie przygotowanych parad wojskowych w Moskwie czy manewrów swoich sił zbrojnych.
Jednak to nie perfekcyjny krok defiladowy na Placu Czerwonym dowodzi, jak potężna jest armia, ale to, co się dzieje w okopach na polu walki. A tam, na wschodzie Ukrainy, Rosjanie są wystawiani na pośmiewisko przez znacznie mniejszą armię. Przez armię, której jeszcze kilka lat temu nie było. Jak to możliwe?
Jak wielka jest armia Putina w rzeczywistości?
– Na papierze siły zbrojne Rosji liczą milion żołnierzy, w przyszłości ma to być nawet milion i sto tysięcy – twierdzi Margarete Klein, ekspertka do spraw obronności z niemieckiej Fundacji Nauka i Polityka (Stiftung Wissenschaft und Politik, SWP). Jak mówi w rozmowie z Deutsche Welle, rzeczywista wielkość jest jednak niższa. Duża część przygotowych do dyslokacji jednostek rosyjskich już jest w Ukrainie.
– A one poniosły duże straty – mówi Margarete Klein. Dokładnych danych jednak brak. Amerykańska agencja wywiadowcza CIA ocenia, że chodzi o dziesiątki tysięcy zabitych lub rannych żołnierzy.
– Ucierpiały pułki stacjonujące w czasach pokoju w azjatyckiej części Rosji – mówi George Barros z amerykańskiego think tanku Instytut Badań Wojennych (Institute for the Study of War, ISW). – Wyobrażenie, że Rosja ma rezerwy żołnierzy gotowych do walki, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Dotychczasowy przebieg wojny dowodzi, że świat od dawna przeceniał siłę rosyjskiej armii – twierdzi ekspert.
Jak sądzi Margarete Klein z SWP, Rosja musi teraz powołać rezerwistów, aby wypełnić luki powstałe w wyniku strat. Celem ogłoszonej przez Putina mobilizacji jest zdaniem George'a Barrosa utrzymanie obecnego przebiegu linii frontu.
Do boju bez wyszkolenia i uzbrojenia
O stanie siły militarnej Rosji świadczy to, kto jest dziś powoływany do służby w siłach zbrojnych. – Są tam mężczyźni, którzy mają ponad 50 lat i problemy ze zdrowiem – mówi amerykański ekspert do spraw obronności. Liczne przykłady w mediach społecznościowych potwierdzają tę obserwację.
– Przed wyjazdem na wojnę rezerwiści muszą być przeszkoleni i uzbrojeni – podkreśla George Barros. – Wielu jednak przechodzi tylko miesiąc lub dwa szkolenia, co nie wystarcza. Inni są wysyłani na front nawet bez szkolenia i uzbrojenia – twierdzi analityk ISW. Trudno mu uwierzyć, że z takimi rezerwistami można osiągnąć sukces militarny. Wzrosnąć może jego zdaniem co najwyżej liczba zabitych i rannych.
Zgadza się z tym Paweł Łuzin, rosyjski ekspert do spraw bezpieczeństwa, który przebywa teraz w USA. Jak sądzi, Ukraina będzie walczyć nadal, mimo pseudoreferendów przeprowadzonych przez zbirów Putina na wschodzie kraju. Paweł Łuzin podkreśla też, że rosyjski przemysł zbrojeniowy nie jest nawet w stanie dostarczać krótkoterminowych posiłków na front, a co dopiero uzbrojenia dla powoływanych obecnie rezerwistów.
– W Rosji przechowywana jest jeszcze stara broń i pociski z czasów sowieckich – zauważa z kolei Margarete Klein. – Ale i tu nie ma pewności, czy z powodu korupcji spora część tych rezerw nie została już sprzedana dalej, albo czy w ogóle może być jeszcze użyta w boju. Natomiast rosyjskiemu przemysłowi zbrojeniowemu brakuje chipów do precyzyjnej broni i innych części zamiennych – twierdzi ekspertka.
– Rosja ma jednak tę przewagę, że ma więcej ludzi i w dłuższej perspektywie może wysyłać na front kolejnych rezerwistów – mówi z kolei Ted Galen Carpenter z Instytutu Katona (Cato Institute) w Waszyngtonie w rozmowie z DW.
– Aby odnieść sukces na wojnie, potrzeba wielu elementów – zwraca uwagę George Barros z ISW. Żołnierze, nowoczesna broń, dobre szkolenie, przywództwo, motywacja, logistyka to tylko niektóre z nich. – Samo wysyłanie większej liczby ludzi na linię frontu nie rozwiąże problemu Rosjan – twierdzi. Siły ukraińskie będą jego zdaniem kontynuować postępy. – Ich ofensywa jeszcze się nie skończyła – przypuszcza analityk.
Rosjanie są dziś jego zdaniem zadowoleni, gdy udaje im się utrzymać dotychczasowe pozycje. W przeszłości siły Rosji wyraźnie górowały nad siłami Ukrainy, także pod względem jakości broni i liczby żołnierzy. Jednak według amerykańskiego eksperta kierownictwo wojskowe Moskwy nie potrafiło wykorzystać tej przewagi taktycznej do osiągnięcia strategicznych celów wojny.
Grożenie bronią jądrową ma zastraszyć Zachód
Nie powiodło się to zresztą także z dobrze wyszkolonymi i uzbrojonymi najemnikami, takimi jak tak zwana grupa Wagnera. Ich liczba przed wojną wynosiła około ośmiu do dziewięciu tysięcy bojowników. – Ale byli rozmieszczeni nie tylko na Ukrainie – zwraca uwagę George Barros. – Poza tym na wschodzie Ukrainy walczyli jak zwykli żołnierze piechoty. Nie mieli znaczącego wpływu na przebieg wojny.
Eksperci są zgodni, że groźba użycia broni jądrowej ma zastraszyć Zachód. – Te pogróżki nie są nowe – przypomina Margarete Klein z SWP. Mają osłabić wsparcie Zachodu dla Ukrainy. Według niemieckiej analityczki użycie broni jądrowej nic nie da z militarnego punktu widzenia. Mogłoby mieć jedynie sens polityczny, na przykład w wypadku, gdyby reżim w Moskwie stanął w obliczu klęski wojskowej. Mimo to Margarete Klein uważa, że atak atomowy jest mało prawdopodobny. Jego konsekwencją byłoby według niej to, że Putin straciłby poparcie Chin czy Indii.
Innego zdania jest Ted Galen Carpenter. – Jeśli Putin stanie przed wyborem, czy ma użyć broń jądrową, czy odpowiadać za swoje zbrodnie przed trybunałem międzynarodowym, wówczas wybierze opcję jądrową – twierdzi.
George Barros i inni eksperci uważają, że po trwających obecnie pseudoreferendach Putin dokona aneksji wschodniej i południowej Ukrainy. Potem mógłby rozmieścić na tym obszarze poborowych i oddziały Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, co obecnie byłoby sprzeczne z prawem. – Rosyjskie wojska potrzebują teraz wytchnienia, są wyczerpane – twierdzi George Barros, który spodziewa się tej zimy kolejnych ukraińskich ofensyw.
Szybki koniec wojny w zasięgu wzroku?
Ted Galen Carpenter z Instytutu Katona twierdzi, że Rosja chce szybkiego zakończenia wojny. Ukraina i Zachód powinny jego zdaniem wykazać wolę do rozmów.
Zupełnie inaczej widzą to Margarete Klein i George Barros, którzy nie wierzą w szybkie zakończenie wojny. Ich zdaniem Putin ma nadzieję, że Zachód zrezygnuje ze wspierania Ukrainy. Według Margarete Klein od tego ciągłego wsparcia zależy wynik wojny.
– Naprawdę zakończyć może się zaś tylko wtedy, gdy Rosja poniesie całkowitą klęskę – twierdzi rosyjski ekspert do spraw bezpieczeństwa Paweł Łuzin.