Rosja: Ryzyko przeciwników wojny
10 marca 2022Od początku wojny Rosji z Ukraina wielu Rosjan wychodzi na ulice, nie zważając na związane z tym ryzyko.
Polowanie na demonstrantów
Jedną z nich jest Swietłana (imię zmienione), ilustratorka z Petersburga. W mediach społecznościowych wcześniej pokazywała piękne ilustracje utrzymane w pastelowych kolorach i swoje dokonania artystyczne. Ale od chwili wejścia rosyjskich wojsk na Ukrainę jej posty są przepełnione zwątpieniem i stały się doniesieniami o polityce na czarnym tle.
Swietłana nie jest aktywistką, ale wielokrotnie uczestniczyła w wiecach, na przykład na rzecz poparcia dla aresztowanego rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego. Była przy tym świadkiem brutalnego postępowania policji z zatrzymanymi demonstrantami. Pomimo obaw poszła ostatnio na jedną z pierwszych demonstracji przeciwko wojnie na Ukrainie.
– W Rosji nie ma żadnego, normalnego zrozumienia dla takich wieców albo masowych protestów – mówi i dodaje: „Mamy tylko do czynienia z polowaniem, którego ofiarą mogą paść uczestnicy demonstracji.
– Wychodzi się na ulicę i ucieka przez całe miasto przed policją – opowiada Swietłana. Żeby uniknąć aresztowania podczas protestów, trzyma się określonych reguł. Stara się iść w środku kolumny ludzi, ponieważ wie z doświadczenia i opowieści innych ludzi, że policjanci najczęściej zatrzymują uczestników demonstracji idących na początku albo na końcu pochodu. Poza tym stara się schronić przed policją w bocznych uliczkach lub w kawiarni.
Wysokie grzywny i doniesienia o przestępstwie
Według OVD-Info – niezależnego, rosyjskiego projektu medialnego nastawionego na zwalczanie prześladowań politycznych – od początku protestów antywojennych 24 lutego, w ponad 140 miastach w całej Rosji władze zatrzymały 13 842 osoby (stan na 10.03.2022).
Świadkowie donoszą o wyjątkowo brutalnym postępowaniu policji wobec demonstrujących. Użyto przeciwko nim nie tylko pałek, ale także paralizatorów elektrycznych. Zatrzymani muszą teraz liczyć się z wysoką grzywną i skierowaniem do sądu doniesienia o przestępstwie. Represjom poddawane są nawet pojedyncze osoby za to, że, na przykład, działając samotnie próbowały umieścić jakiś plakat w miejscu publicznym.
4 marca rosyjska Duma Państwowa Federacji Rosyjskiej uchwaliła kary za „świadome rozpowszechnianie fałszywych informacji o działaniach rosyjskich sił zbrojnych”. O tym, co jest „fake newsem” oraz „dyskredytowaniem rosyjskich oddziałów”, teraz decydują władze. Za dopuszczenie się takich „przestępstw” można zostać skazanym na grzywnę w wysokości do 1,5 mln rubli, czyli około 10 tys. euro i karę pozbawienia wolności do 3 lat, a w szczególnie ostrych przypadkach nawet od 10 do 15 lat. Protestowanie przeciwko wojnie z Ukrainą i głoszenie haseł takich jak „Nie wojnie” może zostać teraz potraktowane jako zakazana akcja publiczna, mająca na celu „dyskredytowanie działań sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej”.
Z państwa autorytarnego w totalitarne
Rosyjski socjolog Grigorij Judin jest zdania, że Rosja przekształca się z państwa autorytarnego w państwo totalitarne i liczy się z masowymi represjami. Uchwalona przez Dumę ustawa o fake newsach może, jak twierdzi, służyć zniechęceniu ludzi do podejmowania przez nich jakichkolwiek aktów sprzeciwu wobec polityki rządu i zastraszenia ich. On sam po wzięciu udziału w demonstracji antywojennej 24 lutego trafił do szpitala, po pobiciu go przez policję, które spowodowało wstrząśnienie mózgu.
W jego ocenie atak Rosji na Ukrainę spowodował podziały w rosyjskim społeczeństwie. Liczba osób uczestniczących w demonstracjach przeciwko tej wojnie dowodzi, że część społeczeństwa jej nie popiera. Jest ich jednak zbyt mało, żeby doprowadzić do jej szybkiego zakończenia, mówi.
Ponieważ podobne protesty obywateli Rosji przez wiele lat nie doprowadziły do żadnych zmian w kraju, zaczęli wątpić w skuteczność i sens swoich działań. Poza tym, jak zwraca uwagę rosyjski socjolog, obecne protesty nie mają za sobą żadnej jasnej organizacji, ani też przywódców nadających im ton i charakter.
„To jest upadek panowania Putina”
Anastazja (imię zmienione) jest obrończynią praw obywatelskich z Moskwy. Wielokrotnie uczestniczyła w różnych akcjach protestacyjnych. Jest jednak rozczarowana najnowszą demonstracją przeciwko wojnie z Ukrainą na Placu Puszkina w Moskwie. – To była dla mnie prawdziwa katastrofa. Nigdy wcześniej nie widziałam w Moskwie tak słabego protestu – mówi. Grupa zastraszonych ludzi sama się rozeszła. Policja potem albo ich wszystkich aresztowała, albo rozpędziła.
Anastazja jednak nie potępia ludzi, którzy boją się wziąć udział w protestach. – Władze bezpieczeństwa w Moskwie są potężne, a ludzie po wprowadzeniu sankcji bardzo boją się wyrzucenia ich z pracy. Wielu z nich ma dzieci i różne zobowiązania i nie mogą tak po prostu wyjść na ulice. Nie mamy teraz żadnych praw i nikt nie może nam zagwarantować ich utrzymania. Ja sama straciłam już wszystko i mogę pójść na ryzyko – wyjaśnia i dodaje ze łzami w oczach: „Ale takich jak ja jest bardzo mało”. Jest jednak przekonana, że wszystko to skończy się któregoś dnia, a nowe pokolenie spyta ją, co wtedy robiła i jest przygotowana na takie pytanie.
Najbardziej dręczy ją wrażenie, że cały świat jest przeciwko Rosji. – Sankcje, które w ostatecznym rachunku dotykają najbardziej zwykłych ludzi, nie pomagają – twierdzi. Rozumie jednak, że patrząc z boku na wydarzenia w Rosji trudno jest zrozumieć, dlaczego jej mieszkańcy nie mogą zdziałać niczego przeciwko panującemu w niej totalitarnemu reżimowi.
– Teraz w Rosji nie można nawet powiedzieć, że jest się przeciwko wojnie – mówi. Jest jednak głęboko przekonana, że rosyjskie kierownictwo państwowe nie wyjdzie z tej sytuacji jako zwycięzca i to ją pociesza. – To jest upadek panowania Putina, niezależnie od tego, jaką cenę będziemy musieli za to zapłacić – podkreśla.
Anastazja miała możliwość otrzymania prawa pobytu za granicą, ale z tego nie skorzystała i zdecydowała się pozostać w Moskwie. Natomiast ilustratorka Swietłana z Petersburga zbiera pieniądze i zamierza wyjechać z Rosji dopóki jest to jeszcze możliwe. Ta decyzja nie przyszła jej łatwo. – W Rosji stoi się przed okropnym wyborem, czy chcemy narazić całą swoją przyszłość, czy też wystawić się na ryzyko, że ci, którzy wychodzą na ulice, będą nas mieli za tchórzy – mówi.