Rosjanie zmęczeni wojnami Putina
13 grudnia 2021Stację metra Kijewskaja w Moskwie zdobią bogate malowidła ścienne. Przedstawiają przystąpienie Ukrainy do Związku Sowieckiego jako święto radości. Dziś jednak Moskwę i Kijów dzieli więcej niż kiedykolwiek.
Zachodnie tajne służby ostrzegły niedawno, że Rosja zgromadziła w pobliżu granicy z Ukrainą co najmniej 70 tysięcy żołnierzy, a rosyjski prezydent Władimir Putin może planować inwazję na sąsiedni kraj w przyszłym roku.
Przed stacją Kijewskaja stoją dojeżdżający do pracy i podróżni, aby złapać haust świeżego powietrza albo zapalić papierosa. Dla większości z nich narastające napięcia na granicy to coś bardzo odległego. – My Rosjanie nie chcemy wojny. Nikt tego nie chce. Ukraińcy są takim samym narodem jak my, słowiańskim narodem, naszymi przyjaciółmi – mówi DW młoda kobieta, zawiązując ciaśniej szal wokół głowy. – Ale politycy na górze i tak decydują o wszystkim, bez nas – dodaje.
W 2014 roku Rosja zaanektowała ukraiński Krym. Moskwa wspiera też separatystów, którzy walczą na wschodzie Ukrainy, choć oficjalnie przedstawiciele rosyjskiego rządu dementują wszelkie informacje o bezpośrednim udziale Rosji w konflikcie.
Skomplikowana wspólna historia
– W Związku Sowieckim wszyscy świetnie żyliśmy razem – podkreśla starszy mężczyzna w futrzanej czapce. I dodaje, że ma białoruskie i polskie korzenie. – Ale potem wszystko się rozpadło – ubolewa.
Przeświadczenie, że Ukraińcy i Rosjanie to „bratnie narody” jest bardzo powszechne w Rosji. To sprawia, że utrzymujący się konflikt na wschodniej Ukrainie jest postrzegany także w emocjonalny sposób i odróżnia go od innych wojen toczonych przez narody w krajach postsowieckich, jak na przykład niedawne walki w Górskim Karabachu.
Dziś przynajmniej dwa miliony Ukraińców żyje w Rosji, a między społeczeństwami dwóch państw są setki powiązań rodzinnych. Wielu Rosjan uważa Kijów za kolebkę narodu rosyjskiego, bo stolica Ukrainy była centrum Rusi Kijowskiej, średniowiecznego związku narodów słowiańskich. Rosyjski prezydent twierdził nawet w artykule opublikowanym latem 2021 roku, że Rosjanie i Ukraińcy to „jeden lud” i że Zachód wbija klin między narody.
Czerwone linie Moskwy
Teraz Putin stawia na wojsko, aby zademonstrować na nowo swoją fiksację na punkcie Ukrainy. Obecna koncentracja wojsk jest już drugą w tym roku. Nie chodzi przy tym o niejasne nostalgiczne uczucia dawnej jedności, mówi wielu rosyjskich obserwatorów. Dla Putina pobrzękiwanie szabelką w kierunku Ukrainy jest raczej strategią.
– Kreml uważa, że Zachód całkowicie ignoruje rosyjskie interesy, gdy Rosja mówi językiem dyplomacji – ocenia w rozmowie z DW Dmitrij Trienin, dyrektor Carnegie Moscow Center. Efektem aktualnej i poprzedniej koncentracji wojsk na granicy z Ukrainą były spotkania Putina z prezydentem USA Joe Bidenem. Po dwustronnym szczycie w czerwcu, w tym tygodniu rosyjski prezydent przeprowadził wideorozmowę ze swym amerykańskim odpowiednikiem.
Putin podkreślił przy tej okazji, że ewentualne członkostwo Ukrainy w NATO byłoby dla Rosji przekroczeniem czerwonej linii. Żąda gwarancji, że NATO nie rozszerzy się na Wschód, czyli że nie przyjmie Ukrainy. Rosyjski prezydent uważa NATO za zagrożenie, które należy traktować poważnie, wyjaśniają Trienin oraz politolog Konstantin Kałaczew. Ostatnie ćwiczenia wojskowe NATO-USA na Morzu Czarnym w pobliżu Krymu – który Moskwa uważa za swoje terytorium – tylko wzmocniły tę ocenę.
– Putin chce dwóch rzeczy: stabilności i suwerenności, a jego zdaniem NATO zagraża im obu – mówi Kałaczew.
Ofensywa do wewnątrz
Ruchy rosyjskich wojsk przy granicy z Ukrainą mają służyć także celom polityki wewnętrznej, jak zauważa doradca polityczny i były autor przemówień Putina Abbas Galliamow. W końcu po aneksji Krymu popularność Putina w sondażach wzrosła do 88 procent. Zdaniem Galliamowa Putin chce za wszelka cenę uniknąć tego, by jego zwolennicy pomyśleli, że „nie jest taki, jak kiedyś” albo że okazuje słabość wobec Ukrainy.
Szeroko zakrojona inwazja na sąsiednią Ukrainę nie byłaby jednak w kraju czymś bardzo popularnym. – Rosjanie już doświadczyli tego, że zwycięstwa zagranicą nie wiążą się tylko z dumą narodową, ale z politycznym uciskiem w kraju i obniżeniem standardu życia – ocenia Galliamow. Aneksja Krymu sześć lat temu doprowadziła do międzynarodowej izolacji Rosji i napiętych stosunków oraz sankcji ze strony UE i USA.
W minionych latach wielu Rosjan miało już poczucie, że żyje w swego rodzaju stanie wojennym, argumentuje Stiepan Gonczarow, socjolog z Centrum Lewady. – To stałe napięcie zaczyna już być ciężarem dla ludzi. Najpierw temat wojny był czymś nowym, dał im poczucie, że są światowym mocarstwem, wielkim, silnym narodem – mówi Gonczarow o konflikcie z Ukrainą i udziale w wojnie w Syrii.
– Ale w międzyczasie ludzie woleliby żyć w kraju, który jest mniej ambitny w polityce międzynarodowej, a zamiast tego bardziej szczodry dla swoich obywateli, w stabilnym, obliczalnym i zamożnym kraju – ocenia ekspert.