Rosyjski shitstorm w niemieckich mediach. Piąta kolumna Putina?
4 czerwca 2014Gdy telewizja Deutsche Welle pokazuje relacje o konflikcie na Krymie i w Zagłębiu Donieckim, zalewa ją fala krytycznych głosów, które docierają przede wszystkim na adres redakcji rosyjskiej na Facebooku. Ingo Mannteufel, szef redakcji rosyjskiej mówi, że jest to istny shitstorm.
Ciężkie obelgi
- Są to po części ciężkie obelgi pod adresem niemieckich polityków i szczególnie kanclerz Merkel, często także z podtekstami antysemickimi, antyamerykańskimi czy skierowanymi przeciwko tymczasowemu rządowi Ukrainy. Zarzuca się nam, że nasze relacje są jednostronne i pozbawione obiektywizmu - mówi Ingo Mannteufel.
"Kupieni dziennikarze" i "Faszystowscy panowie", to pojęcia używane przez krytycznych, rosyjskich użytkowników.
Szef rosyjskiej redakcji DW dziwi się skąd bierze się ten pełen nienawiści ton i to, że piszący występują anonimowo. - Kiedy wchodzi się potem na facebookowe konto takiej osoby, można stwierdzić, że zostało założone tuż przedtem czy zaledwie przed kilkoma dniami, i że nie ma tam właściwie żadnych danych o tej osobie: żadnych zdjęć, nic o tym, skąd pochodzi czy co lajkuje. Co więcej, powstaje wręcz wrażenie, że jeżeli są tam już zdjęcia, to nie są one autentyczne, tylko ściągnięte z Internetu - twierdzi Mannteufel.
Podobne spostrzeżenia poczynił Boris Reitschuster, moskiewski korespondent tygodnika "Focus", który też staje się obiektem internetowych ataków.
Jawna akcja
- Podpada na przykład to, że wciąż powtarza się jakaś argumentacja, i to z dosłownym powieleniem błędów ortograficznych i gramatycznych. Kiedy skasuje się jakiś komentarz, natychmiast pojawia się on ponownie. Można więc podejrzewać, że wszystko to jest gdzieś sterowane" - opowiada Reitschuster. Jeden z wpisów: Prozachodni reporterze, jesteś też kupiony przez Obamę i jego popleczników.
Czy jest to więc sterowana, oszczercza, potajemna kampania? Już w ubiegłym miesiącu jakaś najwyraźniej sfałszowana grupa na Facebooku wzywała do shitstormu przeciwko niemieckim mass mediom. Jej zarzut? Niemiecka prasa i telewizja nie dość dużo donoszą o poniedziałkowych demonstracjach. Chodzi tu o akcje protestacyjne, w trakcie których prawicowi populiści podburzają ludzi przeciwko wszelkiej krytyce Putina. Także Deutschlandfunk stał się już celem takiego ataku w Internecie. Napisano: "Bombardujcie media komentarzami!".
Na początku maja br. amerykański magazyn "Forbes" i brytyjski "Guardian" donosiły, że są obiektem sterowanej kampanii. Do skrzynki "Guardiana" dziennie docierało do 40 tys. komentarzy.
Czy stery tych akcji dzierży w swych rękach Moskwa? Korespondent "Focusa" jest o przekonany, że Kreml zatrudnia tzw "trolle" - kryptokomentatorów i destruktywnych blogerów.
Drżał o swoje życie
- Na Twitterze opublikowane zostało, przypuszczalnie niechcący, rozporządzenie rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie napisano: 'rozporządzenie dla blogerów: Ten artykuł w Spieglu należy umiarkowanie chwalić na Facebooku i Twitterze' - opowiada korespondent niemieckiego tygodnika.
Reitschuster, po 16 latach spędzonych w Rosji, obecnie z Monachium kieruje moskiewską redakcją tygodnika. Dostał kilkakrotnie pogróżki, że zostanie zabity i zdecydował się wrócić do Niemiec. Ale jak opowiada, na własne oczy widział część kremlowskiej machiny propagandowej - przed 4-5 laty podczas kontaktów z proputinowską organizacją młodzieżową.
- Ja, jako stary dziennikarski wyga wszedłem do pokoju, gdzie nie wolno było wchodzić. W pomieszczeniu przed komputerami siedziało ok. 50 młodych mężczyzn i kobiet. Przyjrzałem się bliżej temu, co robią: pisali komentarze. Potem mnie szybko stamtąd wyproszono. Gdybym nie widział tego na własne oczy, też bym w to nie uwierzył - twierdzi.
Także Deutsche Welle potwierdza te obserwacje. Rosyjska redakcja opublikowała ubiegłej jesieni materiał o kryptoblogerach w Petersburgu, opłacanych przez rosyjskie państwo.
- Zarabiają po 40 euro dziennie a rozlicza się ich z liczby opublikowanych komentarzy. Normą jest tysiąc komentarzy dziennie - wyjaśnia szef redakcji rosyjskiej.
Mistrzowska propaganda
Organizacja "Reporterzy bez Granic" ostrzega nawet, że taka masowa agitacja w formie listów od czytelników czy widzów może zastraszyć niemieckie media. Członkini zarządu "Reporterów bez Granic" Gemma Poerzgen twierdzi, że to faktycznie powód do niepokoju.
- Najtrudniejsze jest przy tym, kiedy odnosi się wrażenie, że redakcja pod presją takich listów zaczyna starać się o jakiś konsensus.
Trzeba oczywiście zważać na to, by nie pozwolić zwieść się jakimś kłamstwom, bo wiele z propagandowych mass mediów po prostu kłamie.
Poerzgen wskazuje przy tym na niezdarnie fałszowane reportaże pokazywane w rosyjskiej telewizji, jak np. historia o rzekomym niemieckim szpiegu na Ukrainie czy o rzekomym ukraińskim lekarzu, któremu nie wolno było udzielać pomocy podczas pożaru w Odessie. Jest to jawna, wojenna propaganda, twierdzi działaczka Reporterów.
Elmar Brok, niemiecki chadek i eurodeputowany, przewodniczący Komisji Zagranicznej Europarlamentu twierdzi, że przypominają mu się mroczne czasy ZSRR. - To jest klasyczna dezinformacja, jaką znamy już z historii. Do tego jest zgrabnie robiona.
A czy przeciwna strona ukraińskiego konfliktu też ucieka się do takich kampanii i internetowych akcji? Dziennikarz Deutsche Welle Ingo Mannteufel przyznaje, że czasami jakiś kijowski bloger potrafi ostro przesadzić, ale są to raczej wyjątki.
- Nie podpadły mi przypadki takich skoncentrowanych akcji - przyznaje.
DLF / Małgorzata Matzke
red.odp.: Iwona D. Metzner