Spór o Turów to skutek braku empatii i arogancji. WYWIAD
6 stycznia 2022DW: Na przygotowanie do objęcia stanowiska ambasadora miałeś chyba sporo czasu? Czeski agrément dostałeś już w maju.
- Tak się to niestety ciągnęło. Niestety, bo życie w poczekalni nie jest najlepszym pomysłem. Ale było, minęło.
Tymczasem ambasadora Polski bardzo w Czechach brakowało. Myślę oczywiście o Turowie. Czy teraz, gdy zmienił się rząd, uda się rozwiązać ten spór polubownie?
- W ogóle nie dopuszczam, żeby była jakaś inna możliwość. W tej chwili jednak czeskie ministerstwa pracują nad exposé premiera. Dla nas to niekorzystne, bo trudno ustalić terminy spotkań. Tak naprawdę chyba jednak pozostało bardzo niewiele szczegółów niedopracowanych technicznie. Sądzę, że uda się to zakończyć podczas jednego spotkania na poziomie ministerstw środowiska. Liczę na to, że potem stosunkowo szybko spotkają się premierzy.
Mam wrażenie, że ten spór wcale nie musiał zaistnieć. Co robić, żeby do takich konfliktów nie dochodziło?
- Przede wszystkim dobrze wykonywać swoje obowiązki. Ten problem powinien był być rozwiązany nawet nie na poziomie prezesów, a dyrektorów technicznych kopalni. Każda poważna firma ma przecież oddział zajmujący się naprawianiem szkód. Nazywamy to odpowiedzialnym biznesem.
To był brak empatii, brak zrozumienia i brak chęci podjęcia dialogu – i to w pierwszym rzędzie z polskiej strony. W końcu podobne rzeczy zdarzały się i w Bełchatowie czy Koninie i nikt tam z tego nie robił afery.
Janusz Steinhoff tłumaczył mi, że gdy rolnikowi pod Bełchatowem wysycha studnia, to po prostu składa wniosek o odszkodowanie i je dostaje.
- Tak samo jest w sąsiedztwie Turowa po polskiej stronie. Pytanie, dlaczego nie ma to obowiązywać wobec ludzi, którzy też żyją kilometr czy dwa od kopalni, ale po drugiej stronie granicy.
Jak to więc jest z tym ubywaniem wody po czeskiej stronie?
- Tam są specyficzne warunki geologiczne. Ta wielka bariera głęboko w ziemi, która była propagandowo prezentowana jako dodatkowe zabezpieczenie przed odpływem wód gruntowych, tak naprawdę ma chronić kopalnię przed zalaniem przez wody trzeciorzędowe, czyli głębsze, i w ogóle nie ma żadnego znaczenia tam, gdzie są studnie. Bądźmy więc uczciwi i przyznajmy, że powodem sporu była jednak arogancja pewnych ludzi.
Z PGE?
- Tak. Przede wszystkim z dyrekcji kopalni. Potem jest dyrekcja PGE, a całe lata świetlne dalej ministerstwa i premier. Trzeba te szkody naprawić natychmiast, bo jeśli ktoś sobie kopie dół, to nie znaczy, że ludzie z sąsiedztwa mają zostać bez wody. Nie wierzę w to, żeby wielkiej kopalni nie było stać na zrobienie wodociągu dla kilkudziesięciu gospodarstw.
Turów to jednak nie jedyny problem w stosunkach polsko-czeskich. Co z tak zwanym długiem granicznym?
- To jest jedna z najdziwniejszych historii. Problem istnieje od 1958 roku, gdy odkryto, że przy wytyczaniu granicy doszło do pomyłki, której skutkiem było jej przesunięcie na korzyść Czech.
O jak wielki kawałek ziemi chodzi?
- Śmieszne cztery kilometry kwadratowe.
Gdzie?
- No właśnie, gdzie? Swego czasu słyszałem, że w okolicach Szklarskiej Poręby była wieś, która w wyniku tych pomiarów została wysiedlona. Te cztery kilometry kwadratowe to mógłby być teren takiej górskiej wioski.
Przez ponad 60 lat nie udało się uzgodnić zwrotu tego długu. Są różne powody, pewnie nie bez znaczenia jest też koszmarna procedura, bo zmiany granicy muszą zatwierdzić parlamenty obu państw. U nas wystarczy zwykła ustawa w Czechach konieczna jest ustawa konstytucyjna, której przyjęcie wymaga głosów 60 procent posłów. To są także olbrzymie koszty, również dla Polski: wydatki związane z geodezją, na mapy gmin pogranicznych i tym podobne. Ale to musi zostać załatwione.
Zamierzasz to zrobić w swojej kadencji?
- Na pewno zacząć. Mam pewne pomysły, ale nie chcę ich tutaj zapowiadać, bo najpierw muszą je zobaczyć Czesi. Ciekawe, co na to powiedzą.
Takich problemów jest więcej?
- Byłem właśnie w województwie libereckim i tam się dowiedziałem, że nadal obowiązuje umowa kolejowa z lat 50. ubiegłego wieku między CSRS, NRD i PRL, na mocy której pociągi z Żytawy do Liberca przejeżdżają przez polskie terytorium i nawet zatrzymują się na przystanku w Porajowie, ale wsiąść tam do nich nie można. Jakiś absurd po prostu. To też trzeba zmienić.
A jak dziś wygląda polsko-czeska wymiana kulturalna? Jest dobrze? Będzie lepiej?
- Jest dobrze, na ile oczywiście mówimy o wymianie przy covidzie. Nie zagasła. Są już nie tylko instytucje, ale i fundusze, które ją wspierają. Działa jednak prawo rynku, czyli łatwiej zdobywają pieniądze wielkie festiwale i wydarzenia, niż normalna praca kulturalna, na przykład z młodymi ludźmi. Dlatego namawiam do zainteresowania się „Kinem na granicy”, bo ono taką właśnie funkcję spełnia. Jest okazją do spotkań młodych i to nie tylko przy piwie, ale i dyskusjach.
Jeśli zaś chodzi o wydarzenia, to na pewno będą kontynuowane Dni Polskie. Mam też pomysł na cykl koncertów jazzowych, bo polski jazz nadal jest potęgą.
Zaczniemy też przygotowania do bardzo dużej wystawy polskiej w kwietniu 2025 roku. Zorganizuje ją Muzeum Narodowe w Krakowie, a będzie się nazywała „Królestwo Polskie”. To będzie bowiem tysięczna rocznica koronacji Bolesława Chrobrego, który jak wiadomo w połowie był Przemyślidą – synem Mieszka I i czeskiej księżniczki Dobrawy.
Wiem, że dopiero zaczynasz nową misję w Pradze, ale czy masz już może wyobrażenie, z czym chciałbyś po latach wyjechać? Jakaś sprawa, która Ci szczególnie leży na sercu?
- Kilka. Chcę doprowadzić w ciągu pięciu lat do przywrócenia po 30 latach polonistyki na Uniwersytecie Karola w Pradze. To jedyny uniwersytet w stolicy jakiegoś kraju europejskiego, który nie ma filologii swojego sąsiada. Sytuacja, którą należy nazwać wprost haniebną.
Kolejna sprawa to poprawa różnych absurdów na pograniczu, jak choćby ten przystanek w Porajowie. Ale też i starania, żeby karetki pogotowia jechały do najbliższego szpitala, niekoniecznie w swoim kraju, bo tu chodzi o życie ludzi.
O wystawie „Królestwo Polskie” już mówiłem.
Jest jeszcze kwestia infrastruktury, która będzie być może temat numer jeden najbliższych lat.
Co masz na myśli?
- Głównie autostrady, ale też inne drogi i sieć kolejową.
Konkretne połączenia?
- To jest dziwna właściwość czeska, że mają mnóstwo autostrad, które kończą się gdzieś w polu i nie łączą się z autostradami w sąsiednich krajach. Dotyczy to i Niemiec, i Austrii, dotyczy to nas, a nawet Słowacji. Nasza ekspresówka S3 dotrze niedługo ze Szczecina do Lubawki nad czeską granicy, a tu słyszę, że Czesi być może zwolnią prace nad doprowadzeniem tam D11 z drugiej strony.
Całkiem sporo tych planów.
- Z perspektywy czasu to jest taki moment dość przełomowy w całej historii, że i elity, i społeczeństwa czują do siebie wielką sympatię. Dobrze by było, żebyśmy tego nie zmarnowali.
I niech to będzie puentą tej rozmowy. Dziękuję Ci bardzo za nią.
Rozmawiał Aureliusz M. Pędziwol
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>
* Polonista, historyk sztuki i dyplomata Mirosław Jasiński (rocznik 1960) jest od 20 grudnia 2021 roku ambasadorem Polski w Czechach. W latach 2001-5 był dyrektorem Instytutu Polskiego w Pradze, a jeszcze wcześniej (1990-91) radcą ambasady RP w Pradze i szefem jej wydziału politycznego. Był także wojewodą wrocławskim (1991-92).
Przed 1989 rokiem działał w opozycji demokratycznej, był jednym z inicjatorów Solidarności Polsko-Czechosłowackiej, a potem jej czołowym działaczem. Dziś jest jednym z dwóch honorowych przewodniczących powstałego z niej stowarzyszenia Solidarność Polsko-Czesko-Słowacka.