Społecznicy w akcji
14 grudnia 2007Wszyscy stukali się w czoło, gdy Wolfgang Wytrieckus, rencista z Zachodu, wpadł na pomysł przekształcenia podupadającego kościoła w centrum społeczne. W końcu Sonderhausen, górnicze miasto z 21 tysiącami mieszkańców, to jedno z najbiedniejszych w Turyngii. Poszukujący nowego celu w życiu 66- latek postanowił zebrać wolontariuszy i założyć tu stowarzyszenie.
- Poprzez wolontariat budujemy nasze społeczeństwa. Nie można liczyć tylko na rząd, nie wystarczą same podatki, tak sądzę. Trzeba też dać coś od siebie – mówi dziarski emeryt.
Pierwszym poważnym zadaniem wolontariuszy była odbudowa wieży kościoła. Nadal jednak pozostawało mnóstwo pracy. Swojego poparcia wolontariuszom udzielili burmistrz i radni Sonderhausen. Nad projektem pracują teraz emerytowani doktorzy i inżynierowie. Doceniają znaczenie pracy bezrobotnych
- Jeśli nie masz pracy i dysponujesz wolnym czasem, możesz go wykorzystać, robiąc coś, co ma sens - mówi 60-letni Manfred Langenberger, były elektryk, obecnie rencista. A jego starszy o 8 lat kolega, emerytowany inżynier Walter Mock dodaje:
- Sporo ludzi, zwłaszcza w tym regionie, jest bezrobotnych. Mogliby nam pomóc, ale ten pomysł nigdy nie wpadł im do głowy. A szkoda.
Niezainteresowani bezrobotni
Wskaźnik bezrobocia w Sonderhausen sięga 30 procent. Wielu młodych ludzi wyjeżdża, żeby znaleźć pracę w zachodnich Niemczech. Trudno jest wzbudzić zapał do pracy społecznej wśród tutejszych. Tak przynajmniej mówią zapytani przechodnie:
- Nie sądzę, by był to zły pomysł, ale wolę zająć się zarabianiem pieniędzy, żeby pomóc wyżywić moją rodzinę – mówi jedna z mieszkanek Sonderhausen.
- To się nie opłaca. Rzadko się zdarza usłyszeć „dziękuję” za dobry uczynek – dodaje inny zapytany.
Brak wdzięczności nie zraża jednak wolontariuszy. Samozatrudniony inżynier dźwięku Daniel Stockhaus od trzech lat pomaga początkującym muzykom. Wiele wieczorów w tygodniu spędza w miejskim centrum młodzieży. Społecznie prowadzi tu zespoły młodzieżowe.
27-latek wie, że bez niego młodzi ludzie z Sonderhausen byliby zdani na siebie. Chętnie pomaga, choć ostrzega bezrobotnych wolontariuszy przed złudnymi nadziejami. Niektórzy pracują bowiem społecznie myśląc, że ktoś zaproponuje im pracę.
- Znam takich, którzy naprawdę się zaangażowali, bo wierzyli, ze dostaną w końcu tę pracę. Ale nie dostali - przestrzega.
Robię to dla siebie
Wolontariusze z Sonderhausen zaangażowali się nawet w miejską administrację. Babette Grafe jest bezrobotna, odkąd los zmusił ją do zamknięcia sklepu z ubraniami. Teraz współpracuje przy koordynacji kontaktów pomiędzy małymi kupcami detalicznymi w mieście, by uchronić innych właścicieli sklepów przed jej własnym losem. Była właścicielka sklepu nie dostaje pieniędzy za swoja pracę i żyje z państwowego zasiłku. Pomimo to Babette Grafe chętnie pracuje społecznie.
- Częściowo robię to dla siebie, żeby nadać sens kolejnemu dniu. Nie mogę obudzić się rano i nie wiedzieć, jak potoczy się mój dzień – mówi.
Wolontariusze w Sonderhausen nie zrażają się jednak i chcą dalej angażować się społecznie – nawet mimo braku uznania i finansowego poparcia. Bezintersowna praca dla innych może bowiem sprawiać wiele satysfakcji i przynieść wiele pożytku. Jak twierdzą wolontariusze - nie we wszystkim można liczyć na państwo, dlatego jeśli można, lepiej jest wziąć sprawy w swoje ręce.