Syryjczyk szuka w Polsce swoich rodziców
10 listopada 2021Haval Rojava* (33 lata) nie widział swojej matki i ojca od dwunastu lat. To właśnie wtedy Kurd z Syrii wyjechał ze swojego kraju. Jak przyznaje, w nowej rzeczywistości nie było mu łatwo się odnaleźć. Latami stawiał na nogi swój własny biznes w Austrii, gdzie pracuje jako fryzjer i dziś ma swoich zaufanych klientów. Teraz obawia się, że ich straci, a wszystko, co latami budował, pójdzie na marne. Tym bardziej, że rachunki rosną, a klienci zmuszeni są korzystać z usług innego fryzjera. Ale Haval nie miał wyjścia. Jak zaznacza w rozmowie z DW, nie mógłby teraz być gdziekolwiek indziej, jak tylko w Polsce.
Haval wyjaśnia, że jego rodzice od kilkunastu dni tkwią w lasach na białorusko-polskim pograniczu – bez jedzenia, picia i bez lekarstw. Haval opowiada, że korzystają z każdej okazji, by choć przez moment naładować telefony. Pomocne są im w tym powerbanki, ale rodzice Havala nie są sami, a potrzeby każdej z osób, która przebywa z nimi są podobne. Havalowi udało się kilka razy ustalić prawdopodobne miejsce pobytu jego rodziców za pomocą aplikacji lokalizacyjnej, ale potem znowu przez kilka dni nie wiedział gdzie są, ani czy żyją. – Przyjazd na Białoruś to był chyba zły pomysł – przyznaje młody mężczyzna.
Haval wynajął pokój w hotelu niedaleko granicy z Białorusią. Podczas naszej rozmowy nie spuszcza swojego telefonu komórkowego z oczu. Zresztą ten co chwilę dzwoni. Co jakiś czas Haval przerywa rozmowę i odbiera, równocześnie przepraszając, że rozmowa może być ważna. Za każdym razem, kiedy bierze do ręki telefon, ma nadzieję, że uzyska jakieś informacje o rodzicach albo pojawi się możliwość, by im pomóc. Jeszcze kilka dni temu od matki i ojca dzieliło go w linii prostej zaledwie 30 kilometrów. Tak niewiele, a jednak pozostają nieosiągalni.
– Moi rodzice nie przyjechali na Białoruś z powodu pieniędzy – mówi Haval. Jego dwie siostry od lat mieszkają w Niemczech, a drugi brat, podobnie jak on, w Austrii.
Dylemat muzułmanów
Jak twierdzi Haval, rodzice kupili bilet do Mińska w biurze podróży w Syrii. Takie wycieczki, jak zaznacza, oferowano tam na każdym rogu i jak dotąd widział w takim sposobie przedostania się do Europy szansę na spotkanie z rodzicami. Czy słyszał o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy? Obawiał się, że do spotkania może nie dojść? – Kiedy tyle lat nie widzisz swoich rodziców, w twojej głowie nie ma miejsca na negatywne myśli. Myślałem tylko o tym, że w końcu będę mógł znów zobaczyć mamę i tatę – odpowiada.
Tłumaczy, że uciekł z Syrii, ponieważ „wojna w tym kraju nie była jego wojną”. Za uchylanie się od służby wojskowej grozi mu w ojczyźnie kara śmierci. – Ale nawet gdyby ktoś z „Państwa Islamskiego" mnie teraz zatrzymał, zabiłby mnie, gdyby wiedział, że jestem Kurdem – tłumaczy. Po chwili porównuje: – To jest tak: uciekamy przed fundamentalistami, bo chcą nas zabić. Ale potem, gdy docieramy do granic Europy, jesteśmy odpychani, bo jesteśmy muzułmanami. Czy wyobrażasz sobie, jakie to trudne? – pyta. Potem na chwilę wychodzi. Znów zadzwonił telefon, ale twarz Havala zdradza, że i tym razem głos w słuchawce nie przekazał mu nowych informacji na temat jego rodziców.
Stan wyjątkowy
W hotelu Haval spotkał aktywistkę Magdalenę Łuczak z Grupy Granica. Kobieta opowiada, że Syryjczyk zaufał jej, kiedy zobaczył, jak wraz z innymi osobami pakuje paczki dla migrantów. – Nie miał świadomości, że u nas jest stan wyjątkowy i że nawet Polacy nie mogą dostać się do tej strefy bez przepustek – mówi DW. – To go zszokowało. Miał nadzieję, że będzie mógł podjechać choć pod granicę i przerzucić rodzicom jedzenie, wodę i ciepłe rzeczy. Kiedy zrozumiał, że nawet my tego nie możemy zrobić, wpadł w rozpacz – relacjonuje. Łuczak mówi o kilku push-backach, których mieli doświadczyć rodzice Havala.
„Tu jest jeszcze gorzej”
Magdalena Łuczak przyznaje, że to, czego doświadcza na granicy, jest „o wiele gorsze niż człowiek jest w stanie sobie wyobrazić, będąc gdziekolwiek indziej”. Zaznacza, ze chodzi tu o pojedynczych ludzi i ich losy, a nie o „masy ludzkie”. – Nikt z nich nie prosi o zasiłek. Każdy prosi jedynie o możliwość przeżycia i życia w bezpiecznym kraju. Nikt nie prosi o jakąkolwiek finansową pomoc! – tłumaczy aktywistka i przyznaje, że towarzyszy jej bezustanne poczucie bezsilności. – To jest partyzantka, zabawa w ciuciubabkę, kto im pierwszy zdąży pomóc – opisuje.
W rozmowie z DW Haval kilkakrotnie podkreśla, że jego rodzice są zamożni i nie potrzebują pomocy finansowej. – Nikt biedny nie kupuje biletu za 16 czy 20 tys. euro. Pokaż mi Polaka lub Europejczyka, który kupuje bilet za tyle pieniędzy. Ludzie, którzy tu docierają, mają pieniądze, ale podczas wojny nikt nie jest bezpieczny, nawet jeśli ma pieniądze – podkreśla.
Haval przekonuje, że nie zdawał sobie sprawy, że w poszukiwaniu tego bezpieczeństwa jego rodzice znajdą się w sytuacji, w której będzie się obawiał o ich życie. W ostatnich dniach mnożyły się informacje MON i MSWiA dotyczące powtarzających się białoruskich prowokacji na granicy. Być może już w pierwszej połowie przyszłego roku stalowa konstrukcja o wysokości pięciu i pół metra z drutem kolczastym na górze stanie na polsko-białoruskiej granicy, która jest jednocześnie zewnętrzną granicą UE. Zapora ma zostać wyposażona w czujniki ruchu oraz kamery dzienne i nocne.
Szef MSWiA Mariusz Kamiński zaznaczył na początku listopada, że zapora ta „jest tak naprawdę symbolem determinacji państwa polskiego w ograniczaniu masowej, nielegalnej migracji”. Podkreślił, że nielegalna migracja do Polski nie wynika z powodów „naturalnych”, a to, co dzieje się na wschodniej granicy Polski, to „wojna hybrydowa” prowadzona przez Aleksandra Łukaszenkę, żeby „zdestabilizować sytuację w Polsce i UE”.
Pomoc dla migrantów
Na pytanie, jak reagują na niego mieszkańcy miejscowości, w której przebywa i jakie ma doświadczenia z Polakami, Haval wspomina tylko pozytywne spotkania. Zaznacza, że wiele osób chce pomóc migrantom na granicy, ale po chwili dodaje, że postawy polityków nie rozumie. – Jak oni mogą spać spokojnie? Przecież też mają rodziny! Polacy doświadczyli bardzo podobnych sytuacji podczas niemieckiej okupacji, których Syryjczycy doświadczają dziś – dodaje z rozpaczą.
Od września do trzykilometrowego obszaru na granicy z Białorusią, który objęty został stanem wyjątkowym, nie są wpuszczani także dziennikarze. Trudno więc zweryfikować informacje na miejscu czy przekonać się, jakie panują tam warunki.
Katarzyna Zdanowicz ze Straży Granicznej (SG) w Białymstoku potwierdza, że SG zna przypadki podobne do sprawy Havala. Członkowie rodzin z bezpiecznym pobytem w krajach UE przyjeżdżają do Polski, by szukać swoich krewnych. – Ale wiemy też o bardzo dużym świecie przestępczym, który próbuje wykorzystać tę sytuację i za kilka tysięcy euro od osoby zabierać te osoby po przekroczeniu granicy i wieźć dalej w głąb UE – mówi.
Spotkanie po 12 latach
Na pytanie, jak długo zamierza w tej niepewnej sytuacji pozostać w Polsce, Haval wzrusza ramionami i odpowiada, że nie wie. – Rozumiem, że między Polską a Białorusią jest dużo napięć, ale ci ludzie w lesie nie są przecież temu winni! – mówi, po czym znów sięga po telefon.
Tuż przed publikacją tego tekstu pojawiają się jednak nowe informacje. Matka Havala trafiła na krótko do jednego z przygranicznych szpitali – relacjonuje przez telefon aktywistka Magdalena Łuczak. Jak zaznacza, kobieta była w złym stanie psychicznym, ale choć na chwilę, bo tylko przez kwadrans, mogła zobaczyć się z synem – pierwszy raz po 12 latach.
Obecnie matka Havala przebywa w białostockiej siedzibie fundacji „Dialog” – ośrodku pobytu tymczasowego, do którego trafiają osoby chore, a także rodziny z małymi dziećmi. Kobieta została tam przywieziona – prawdopodobnie wraz z innymi osobami – przez Straż Graniczną. Do tej pory nie wiadomo, gdzie znajduje się ojciec Havala i w jakim jest stanie. Magdalena Łuczak mówi o „kolejnym push-backu”.
*Nazwisko zostało zmienione
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>