"Szczyt ekologicznego kołtuństwa"
12 maja 2013Z dbałością o ochronę środowiska i własne zdrowie można przesadzić tak dalece, że zaczyna ono nosić znamiona rasizmu i eko-zaślepienia. W tym tonie utrzymane są komentarze niemieckich internautów na publikację przedziwnego listu, jaki w mieszkaniu pracodawców zastała kobieta z Polski, która u nich sprzątała.
Cała sprawa nabrała rozgłosu przez to, że polskiej sprzątaczce Ance K. towarzyszył niemiecki dziennikarz, zbierający dokumentację do książki o kolorowej dzielnicy Berlina Neukoelln. Mieszają się tu różne środowiska: migranci i Berlińczycy z dziada pradziada, alternatywa i "straszni mieszczanie". Mieszkanie takiej właśnie rodziny, niemieckich nauczycieli - żyjących tylko z kotem - sprzątała 54-letnia Polka, okazjonalnie przyjeżdżająca tu do pracy.
Swoje usługi oferowała po przystępnej cenie - 8 euro za godzinę, ale pracodawcy nie byli zadowoleni, bo nie używała super-ekologicznych środków czystości, tylko te "tradycyjne".
„Kot dziwnie się zachowywał”
Berliński dziennikarz Ramon Schack w książce o Neukoelln opublikował list, który Polka zastała na stole, w którym to liście wymówiono jej pracę.
"Droga Anko, stwierdziliśmy ostatnio, że nie stosuje się pani do naszego zalecenia, by stosować wegańskie środki czystości. Być może w pani ojczyźnie jest to przyjęte, że nikt nie bierze sobie do serca kwestii ekologii, ale u nas dba się o trwałą i zrównoważoną ochronę naszego środowiska naturalnego. To odnosi się także do gospodarstwa domowego. Może znane jest pani hasło "Think globally, act locally" - to jest w języku angielskim i znaczy "Myśl globalnie, działaj lokalnie". Pani uwaga, że nie może pani sobie pozwolić na zakup środków biodegradowalnych bez podniesienia godzinowej stawki wynagrodzenia, mój mąż ostatnio przeanalizował i stwierdził, że pani wyliczenie mija się z prawdą. Jeżeli podczas swojej pracy tu, w Berlinie od samego początku stosowałaby się pani do zasad ekologii, nie byłoby to wcale droższe.
Ponadto w ostatnim liście przedstawiliśmy pani listę, gdzie może pani tanio zakupić wymagane przez nas produkty. Niestety musieliśmy stwierdzić, że wciąż jeszcze używa pani szkodliwych dla środowiska popularnych środków i ścierek. To samo odnosi się do mydła w płynie, mleczka do czyszczenia oraz środków do pielęgnacji laminatu, korka i parkietu. Nasza kotka Rosa za każdym razem po pani wizycie sprawiała bardzo niepokojące wrażenie. Z tego względu zdecydowaliśmy się z dniem dzisiejszym wymówić pani pracę. Proszę zostawić klucze do mieszkania na stole kuchennym. Może powinna pani także rozważyć znalezienie pracy w Polsce, żeby nie dewastować środowiska przez to, że regularnie przyjeżdża pani z Polski. Serdeczne pozdrowienia".
List pochodzi z książki "Nuekoelln ist Nirgendwo", która ukaże się latem br. w wydawnictwie 3.0 Zsolt Majsai.
Artykuł o całej sprawie na łamach "Sterna" zlajkowało 4,6 tys. osób. Na blogerskim portalu ruhrbarone pod artykułem pojawiło się ponad 120 komentarzy. Niektóre z nich są pełne zrozumienia dla pracodawców Anki, stosujących ekologiczny rygor, bo ci internauci sami hołdują takim zasadom. Inni zaznaczają, że obowiązkiem pracodawcy jest zakup dla domu środków czystości, a nie obarczanie tym sprzątaczki. Gros głosów natomiast piętnuje wręcz rasistowskie podejście pracodawców do polskiej sprzątaczki. "Wariaci są wszędzie i to wiadomo od dawna", pisze jeden z internautów.
Stern, Ruhrbarone / Małgorzata Matzke
red.odp.Alexandra Jarecka