Kłopoty niemieckiej Polonii
17 listopada 2012Róża Romaniec: 15 listopada odbyło się drugie spotkanie Okrągłego Stołu, co osiągnięto?
Wiesław Lewicki: Takie spotkania nie służą wypracowaniu osiągnięć, tylko podsumowaniu, jak udało nam się zrealizować cele, aby zdecydować o dalszym rozwoju. Z reguły strony rządowe podpisują dokument, gdzie to wszystko podsumowują. Ale tym razem takiego papieru nie podpisano.
RR: Dlaczego?
WL: Papiery się podpisuje, jak jest porozumienie, ale takiego widocznie nie było. Być może jednak coś zostanie jeszcze podpisane przed świętami.
RR: Co w takim razie zdominowało ostatnie rozmowy przedstawicieli rządów o Polonii w Niemczech?
WL: Było bardzo ostre przemówienie Władysława Bartoszewskiego, który podkreślił, że nauka języka polskiego jest niezwykle ważnym elementem dla utrzymania naszej kultury w Niemczech. Przypomniał, że nie chodzi o naukę jakiegoś tam języka, czy jak się wyraził „chińskiego”, ale właśnie polskiego, który jest ważny dla naszej społeczności. Podkreślił, że drugim językiem obcym w Polsce jest niemiecki i że strona polska na to łoży i będzie dalej łożyć, więc oczekuje od Berlina adekwatnego zaangażowania.
Naszym postulatem był także system lepszego finansowania organizacji polskich w Niemczech. Niemcy stale to odkładają na lata. My chcemy, aby na wzór funduszu kulturalnego (300 tys. euro), powstał fundusz dofinansowania organizacji polonijnych, które np. nauczają języka polskiego. One potrzebują pilnie więcej środków na wypożyczanie sal, zatrudnianie nauczycieli i pomoce naukowe.
RR: A co zgłasza strona niemiecka?
WL: Przedstawiciele mniejszości niemieckiej bardzo skrupulatnie, włącznie do kosztów podróży, wymienili swoje problemy. Przyznam, że my im bardzo pozazdrościliśmy, bo nam jeszcze daleko do takich problemów. My na dzień dzisiejszy staramy się uruchomić biuro koordynacji Polonii w Niemczech. Cieszymy się, że powstało, ale walczymy ze strasznie uciążliwą niemiecką biurokracją. Mieliśmy ambicje, aby biuro było dla wszystkich, którzy potrzebują pomocy, ale tak nie jest, bo mieści się ono na terenie niemieckiego MSW i czysto fizycznie jest odgraniczone od normalnego dostępu publicznego. Bardzo nad tym ubolewamy.
RR: Czy Niemcy rozumieją, że to niefortunna lokalizacja?
WL: Na razie milczą, ale to jest chyba podyktowane faktem, że jesteśmy jeszcze w okresie rozruchu. Na razie nas monitorują, czy robimy to, co trzeba, czy na czas, czy wydajemy pieniądze zgodnie z zasadami, jakich wymaga od nas niemiecka administracja państwowa itd.
RR: Czyli okres próbny i pod obserwacją?
WL: Tak, ale mamy sygnał, że jak się sprawdzimy - może przez rok lub maksymalnie dwa - to znajdą się finanse, by biuro umieścić poza tym obiektem. Dla Niemców takie miejsce jest wygodne, bo te pomieszczenia, które nam dali - zresztą bardzo ładne, duże i wygodne - są na stanie państwowym, więc niewiele kosztują.
RR: Czy to prawda, że biuro jest, ale stale są problemy z pieniędzmi? Podobno prowadzący biuro od dwóch miesięcy nie ma wypłaty.
WL: Tak, potwierdzam to. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do systemu, że przydziela się pieniądze na sześć tygodni i potem trzeba składać dalsze podania, sprawozdania, a ich rozpatrywane trwa tygodnie. Tego frontu urzędniczo-formalnego nie jesteśmy w stanie sami przezwyciężyć, więc zaapelowałem do rzecznika Polonii przy rządzie RFN, żeby nam pomógł, bo on od tego jest. Czy to zrobi, to inna sprawa.
RR: A co z tematem miejsc pamięci dla polskich ofiar wojny w Niemczech? Władysław Bartoszewski ostatnio dość otwarcie zgłosił taki postulat.
WL: Zależy nam, żeby skatalogizować miejsca matryrologii Polaków, ale pewien opór jest. Głównie ze strony urzędu, który jest odpowiednikiem ministerstwa kultury i tłumaczy, że to leży w kompetencjach landów i że państwo nie ma takich informacji. Sugerują, że tym się zajmie centrum dokumentacji Polonii w Niemczech, czyli planowany Dom Polski w Bochum, ale przecież jego jeszcze nie ma i wszyscy wiemy, że upłynie dużo wody w Renie, zanim powstanie. Dlatego bardzo dobrze się stało, że temat upamiętnienia polskich ofiar w Niemczech podjął również Władysław Bartoszewski.
RR: A jakie są reakcje?
WL: To, że Niemcy mają wobec narodu polskiego zobowiązanie, jest bez wątpliwości. Temat miejsc matryrologii polskiej w Niemczech został zapisany przy okazji obchodów 20-lecia Traktatu. Nie widzimy, żeby strona niemiecka chciała się z tego wycofać. Ale o formach jeszcze nie rozmawialiśmy.
RR: Ten dokument, o którym Pan wspomina, miał prawie sto punktów. Plany były wielkie...
WL: Tak i dobrze je pamiętamy. Miał np. powstać portal internetowy, ale strona niemiecka do tej pory wybrała formę „tablicy ogłoszeń”, którą zresztą ja sam obsługuję. Nasze środki są ograniczone, a Niemcy jakby nie rozumieli, że internet wymaga stałej obsługi, że nie możemy tego robić na własnych komputerach. Ale ostatnio się coś ruszyło, bo dostanę jeden laptop, to już będzie coś. Do tej pory ten projekt był raczej sprawą prywatną. Chcemy, aby przy tworzeniu portalu brali udział dziennikarze, by to było robione profesjonalnie i było tam miejsce na różne poglądy. A Niemcy chcą, byśmy to robili po niemiecku. My się przez tym bronimy, bo polonijny portal to też forma pielęgnacji języka polskiego.
Obejrzyj portrety ciekawych Polaków mieszkających w Niemczech [VIDEO]>>
RR: Przed paroma dniami opublikowano wyniki badań nad migracją zarobkową do Niemiec i okazało się, że Polacy są zdecydowanie największą grupą. Co to dla Was oznacza?
WL: Mówimy o tym od jakiegoś czasu, teraz statystyki to potwierdziły. Wiemy, że Polonia zarobkowa potrzebuje pomocy, porad prawnych, a czasem też psychologicznych. Udało nam się w tym celu uruchomić specjalną linię telefoniczną w biurze. Staramy się, na ile to możliwe. Ale potrzeba więcej.
rozmawiała Róża Romaniec
red. odp. Bartosz Dudek
*Wiesław Lewicki, prezes Kongresu Polonii Niemieckiej i prezydent Konwentu Organizacji Polskich w Niemczech