Rusza proces domniemanego zamachowca z Halle
21 lipca 2020Drzewa na Humboldtstraße w Halle przywdziały letnią, zieloną sukienkę z liści. Ulica jest dziś prawie pusta. Inaczej było 10 października 2019 r., kiedy to zgromadził się tu duży, niemy tłum. Dzień po tym, jak 27-letni, uzbrojony w broń palną, mężczyzna próbował sforsować drewniane drzwi synagogi.
Jedyne, co dziś przypomina o straszliwej atmosferze tego dnia, to samochód policyjny, który stoi niepozornie na rogu ulicy. I kilkanaście dziur po kulach w drewnie wokół zamka drzwi do synagogi.
O krok od masakry
Te solidnie wykonane drzwi prawdopodobnie uratowały życie około 50 osobom, które zebrały się w synagodze na uroczystości Jom Kippur. Co za okrutna ironia - prawicowy ekstremista Stephan B. za cel zamachu obrał sobie mniejszości. Zaatakował synagogę i turecki bar - ale dwie osoby, które zamordował swoim chałupniczym sposobem wyprodukowanym pistoletem, nie były ani Żydami ani muzułmanami. Zastrzelił 40-letnią Janę L., która akurat przypadkowo przechodziła koło synagogi. Zabił Kevina S., 20-letniego robotnika budowlanego, który był na przerwie obiadowej w tureckim barze z przekąskami oddalonym o trzy ulice.
Wśród setek osób, które przybyły na Humboldtstraße następnego dnia byli mieszkańcy, reporterzy i politycy, otoczeni przez policjantów. Szok i cicha rozpacz wisiały w powietrzu. Dziennikarze wyglądali na trochę zakłopotanych. Informowanie o następstwach tak strasznych wydarzeń to prawdopodobnie najtrudniejszy rozdział dziennikarskiej pracy. Co powiedzieć? O co zapytać ludzi? To, co czują, jest tak oczywiste, że wszystkie pytania wydają się zbędne i natrętne.
Po pogromie
Osiem miesięcy później na Humboldtstraße znów jest bardzo cicho. Synagoga i przylegający do niej cmentarz znajdują się za wysokim murem z cegły i można je zobaczyć tylko z przeciwległego chodnika. Stąd jest około 500 metrów do wspomnianego tureckiego baru. Wewnątrz ścianę zdobią małe figurki aniołków, są kwiaty i koszulki z autografami piłkarzy FC Halle. Pod spodem ręcznie pisane epitafia dla kibica Kevina S., który tu zginął.
Wiele osób w Halle nadal ma trudności ze zrozumieniem tego, co się tu wydarzyło. Mężczyzna, który wyszedł wtedy na ulicę, by oddać hołd ofiarom, mówił reporterom DW, że zawsze było mu bardzo przykro, że synagoga jest otoczona murem.
Czego zapewne nie wiedział, to to, że ta synagoga nie była pierwotnie przeznaczona na miejsce kultu. Została zbudowany w 1894 roku jako Dom Tahara, rodzaj kaplicy pogrzebowej. Po spaleniu głównej synagogi na Starym Mieście podczas hitlerowskich pogromów w listopadzie 1938 r., gmina żydowska przeniosła się w to bardziej odległe i rzekomo bardziej chronione miejsce.
Realne zagrożenie
Teraz mała gmina żydowska zdecydowała się jeszcze bardziej odgrodzić. Reporterzy i ekipy telewizyjne nie są wpuszczani do budynku. Działacz gminy żydowskiej, urodzony w Kijowie Max Privorozki, udziela wywiadów w swoim biurze na drugim końcu miasta. Wyjaśnia, że zautomatyzowany system natychmiast alarmuje policję, jeśli w codziennym życiu społeczności wydarzy się coś podejrzanego. Funkcjonariusze wiedzą nawet, jeśli nauczyciel języków obcych odwołuje lekcję. Szczegóły działania tego systemu są tajne.
Privorozki jest wdzięczny, że teraz zajmuje się tym policja. Ale wyraźnie zaznacza, że już wcześniej można było podjąć takie środki ostrożności. Po ataku wiele osób zastanawiało się, dlaczego w święto Jom Kippur przed synagogą nie było policjantów, jak to jest w zwyczaju w dużych miastach niemieckich, takich jak Berlin i Kolonia.
Dla kilkuset Żydów mieszkających w Halle rosnące zagrożenie antysemityzmem było oczywiste jeszcze przed atakiem. A teraz? - To, co obserwuję, to jakościowa zmiana w antysemickich resentymentach. To nie ma nic wspólnego z samym atakiem - mówi Privorozki. - Dla wielu ludzi bycie antysemitą przestało w ostatnich latach być czymś wstydliwym.
Pamięć horroru
- Ludzie tacy jak ja, którzy tego doświadczyli, nie chcą o tym rozmawiać - mówi Privorozki, zapytany o 9 października 2019. - To może zrozumieć tylko ktoś, kto był w synagodze tego dnia lub przeżył jakiś inny atak terrorystyczny. Jest to wydarzenie, które zachowujesz dla siebie i przetwarzasz, czasem z pomocą psychologiczną, czasem bez pomocy, ale mimo to jest to coś bardzo osobistego - wyjaśnia.
Mówić o tym dniu nie chce także Ismet Tekin, który o włos uniknął śmierci przed barem z zakąskami. Miał zamiar do niego wejść, gdy na progu stanął Stephan B. i strzelił do niego. Chwilę przedtem napastnik kilkakrotnie strzelał do jedynego klienta we wnętrzu lokalu. Gdyby Ismet Tekin wszedł tam kilka sekund wcześniej, najpewniej podzieliłby jego los.
- Ten dzień był strasznym przeżyciem, nikt nie może sobie tego wyobrazić. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek tego doświadczył - powiedział DW.
Co dalej?
W Halle - podobnie jak w Chemnitz i Hanau oraz we wszystkich innych miastach, które w ostatnich latach doświadczyły prawicowych, ekstremistycznych ataków terrorystycznych - nad wszystkim unosi się jedno pytanie: chodzi o konsekwencje.
Torsten Hahnel dobrze zna prawicową scenę ekstremistyczną w Halle; walczy z nią od ponad trzech dekad. Założyciel inicjatywy antyrasistowskiej "Miteinander" obserwował rozwój tej sceny. W latach 90-tych XX wieku istniała tu subkultura skinheadów i neonazistów, a przemoc na ulicach, a nawet morderstwa, spotkały się z niewielkim zainteresowaniem mediów. - Obecnie działania kręgów prawicowych i prawicowo-ekstremistycznych są mniej lub więcej tolerowane, od partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) po rzekomo pojedyncze akty przemocy - skarży się Hahnel. Jak dodaje, według Urzędu Ochrony Konstytucji w kraju związkowym Saksonia-Anhalt jest około 1.230 aktywnych prawicowych ekstremistów.
Hahnel pamięta szok, jaki ogarnął go w dniach po ataku w Halle. Powiedział, że jest "pozytywnie zaskoczony" początkową reakcją ludności: Aby symbolicznie chronić synagogę, utworzono ludzki łańcuch. Tysiące ludzi spontanicznie zebrało się na rynku, zapaliło świece i złożyło wieńce.
- Atmosfera w mieście całkowicie się zmieniła - wspomina. - Każdy był zszokowany, miało się wrażenie, że trzeba tam być. I wtedy pytanie brzmiało: "Co teraz?" Pytanie, na które nie jest łatwo odpowiedzieć - mówi Hahnel. - Nie wiem też dokładnie, jak miasto miałoby się zmienić po takim ataku.
Płonne nadzieje?
Pomimo początkowego wstrząsu i aktów solidarności mieszkańcy Halle powrócili do tolerowania prawicowych ekstremistów. Cotygodniowe, często wyraźnie antysemickie demonstracje nadal trwają. Są małe, ale znów zadomowiły się na ulicach miasta. Mało kto jest oburzony, poza kilkoma działaczami antyfaszystowskimi.
- Zaraz po ataku naprawdę wierzyłem, że może teraz na trwałe damy odpór temu szaleństwu - mówi Hahnel. - Nowa forma organizacji, więcej ludzi, którzy chcą działać, więcej ludzi, którzy cię wspierają - opowiada. Ale ta nadzieja została zmarnowana. - Nie chodzi o wyrzuty. To konstatacja - dodaje.