Theresa May. Najgorsza premier Wielkiej Brytanii?
7 czerwca 2019Polityczne nekrologi na koniec kadencji Theresy May są ostre. Czy była najgorszym brytyjskim premierem od końca XVIII wieku, gdy Lord North nie zapobiegł niezależności amerykańskich kolonii? Albo od czasu Neville'a Chamberlaina, który realizował swoją politykę "ustępstw" wobec Hitlera w latach 30. ubiegłego stulecia? Historycy jeszcze nie wydali orzeczenia, ale krytycy May już teraz uważają, że jej rządy zakończą się negatywnym rekordem.
Na początku była nadzieja
Na kongresie w Bournemouth w 2002 r. Theresa May, jako ówczesna sekretarz generalna Partii Konserwatywnej, zszokowała partię swoim przemówieniem: "Wiecie, jak niektórzy nas nazywają – paskudną partią!". Było to po kolejnej porażce wyborczej przeciwko Partii Pracy pod rządami Tony'ego Blaira i zostało przyjęte jako dawka odświeżającej uczciwości. Od tego czasu May uchodziła za reformatorkę, która może wyswobodzić torysów z wizerunku przestarzałej partii, skoncentrowanej na bogatych i brytyjskiej klasie wyższej.
Gdy została premierem w 2016 r., po referendum w sprawie brexitu, Theresa May wydawała się jedyną dorosłą osobą wśród nieprzewidywalnych nastolatków.
W swoim przemówieniu mówiła o wielu "palących niesprawiedliwościach", o tym, że biedni umierają przeciętnie dziewięć lat wcześniej, a czarni są surowiej traktowani przez sądy, klasa robotnicza ma mniejsze szanse na studia, a kobiety zarabiają mniej od mężczyzn. Chciała uczynić Wielką Brytanię krajem, który będzie funkcjonował dla dobra wszystkich. Wydawało się, że na Downing Street wprowadza się prawdziwa reformatorka społeczna.
To brexit, głupcze!
May nie doceniła jednak destrukcyjnej siły brexitu. Aby utrzymać bazę władzy w partii, premier już wcześniej ugięła się przed żądaniami antyeuropejskich hardlinerów. W styczniu 2017 r., jeszcze przed rozpoczęciem negocjacji z UE, Theresa May zaznaczyła swoje czerwone linie, czym stworzyła problem granicy irlandzkiej i uniemożliwiła bardziej korzystne oddzielenie się od Europy. Kilku niedyplomatycznych, a nawet nieświadomych ministrów ds. brexitu uczyniło potem z prawie dwuletnich negocjacji prawdziwą próbę nerwów.
Teresa May jeszcze pogłębiała dołek, w którym sama od czasu swojej wczesnej zapowiedzi "czystego" brexitu, czyli twardego odcięcia się od UE, tkwiła. Obstawała przy swoich czerwonych liniach, które odzwierciedlały przede wszystkim opinię zatwardziałych brexitowców w jej własnej partii. Im trudniejsze były rozmowy z Brukselą, tym większe barykady tworzyła May.
Premier zdawała się przy tym zapominać, że broni tylko opinii mniejszości w kraju i w parlamencie. Przez prawie dwa lata May zaprzepaściła wysondowanie kompromisu z laburzystowską opozycją i szkocką SNP. Zaczęła dopiero tej wiosny, gdy było już za późno.
Zły koniec jest znany. Między styczniem a końcem marca Izba Gmin trzykrotnie odrzuciła umowę o wyjściu z UE. Twardogłowi brexitowcy z Partii Konserwatywnej powiedzieli "nie" z powodu kompromisu ws. granicy irlandzkiej, a opozycja - bo nie chciała poprzeć "złego toryskiego brexitu". Żaden inny premier przed Theresą May nie poniósł takiej porażki. May jednak chciała czwartej próby przegłosowania porozumienia przez parlament. W końcu uświadomiła sobie, że jej sytuacja jest beznadziejna. Pozostała tylko rezygnacja.
Trzy lata przestoju
Theresa May zawiodła nie tylko w kwestii brexitu. Koncentracja na tym jednym celu doprowadziła do kompletnego paraliżu innych sfer polityki. Od wzrostu zabójstw przez ataki nożem, poprzez bankructwa wielkich przedsiębiorstw, aż po pożar Grenfell Tower - na żaden z wielkich kryzysów Theresa May nie miała politycznej lub legislacyjnej odpowiedzi. Dramatyczny brak mieszkań, nieudana reforma opieki społecznej czy rosnąca liczba samobójstw wśród młodych ludzi trafiały na pierwsze strony gazet, ale bez politycznych konsekwencji.
Ustawodawczy przestój okazał się tak wielki, że w marcu nie powiodły się rozważania odnośnie otwarcia nowego roku parlamentarnego, bo nie było wystarczająco dużo projektów. W mowie tronowej królowa nie mogłaby zapowiedzieć żadnych nowych ustaw.
Theresa May musiała sobie uświadomić na koniec swojej kadencji, że poniosła klęskę, a po przeczytaniu komentarzy po ogłoszeniu rezygnacji, pewnie znowu zaczęła płakać. Najwyższą oceną było to, że "bardzo się starała". Żadna śmiała reforma socjalna, żadna perspektywiczna inicjatywa ustawodawcza nie nosi jej imienia, a brexit pozostanie sprawą jej następcy. Aby odnieść sukces w tej kwestii on lub ona musieliby "znaleźć w parlamencie konsensus, którego ja nie mogłam" - powiedziała Theresa May w swoim pożegnalnym przemówieniu na Downing Street. "Takie porozumienie można osiągnąć tylko wtedy, gdy wszystkie strony są skłonne do kompromisu" - dodała, odnosząc się do brexitowców we własnej partii.
Wyścig po schedę
Przed oficjalnym otwarciem wyścigu o następstwo po May, Partia Konserwatywna naliczyła trzynastu kandydatów na stanowisko premiera. Utworzyła się kolejka niczym na szczycie Mount Everest. Albo kandydaci nie doceniają niezbędnych politycznych umiejętności, albo cierpią na brak samokrytyki. Wśród kandydatów jest wielu parlamentarzystów z drugiego rzędu.
Najbardziej obiecującym kandydatem jest Boris Johnson, były minister spraw zagranicznych, któremu towarzyszyły niepowodzenia, pech i wpadki. Wielu torysów polega jednak na jego zdolnościach retorycznych, aby zrealizować brexit i sprzedać jego konsekwencje. Johnson jako jedyny może pokonać lidera opozycji Jeremy'ego Corbyna i populistycznego Nigela Farage'a. Kandydat ogłosił 31 października jako dzień opuszczenia UE, z umową lub bez. Z jednej strony zwiększa to szanse na twardy brexit, a z drugiej - Boris Johnson nigdy nie miał problemu ze zmianą swojego zdania.