"Uklęknął za Niemcy"
4 grudnia 2010Joachim Kaeppner przywołuje w swym artykule wspomnienia samego kanclerza Brandta, który w autobiografii pisał: "Wobec otchłani niemieckiej historii i pod brzemieniem milionów zamordowanych ofiar zrobiłem to, co robią ludzie, kiedy brakuje im słów. Ten gest nie był zaplanowany".
(...) „Niemiecka okupacja w Polsce była czasem horroru” - pisze autor artykułu. „Hitlerowcy zamordowali trzy miliony polskich Żydów, intelektualistów więzili w obozach koncentracyjnych, Warszawę zrównali z ziemią po powstaniu. Pomimo tego w czasach Adenauera w Republice Federalnej nie czuło się żadnej skruchy.
Wizerunek Polski był wizerunkiem wrogiego kraju, który od Kremla otrzymał niemieckie tereny wschodnie i który wypędził ich mieszkańców. Rząd w Bonn poprawę stosunków z Polską obwarowywał absurdalnym żądaniem przywrócenia granic z 1937 roku. Niemcy napadli na Polskę w 1939 roku, ale nawet w 30 lat później, jak odbierali to ludzie w Warszawie czy Krakowie, agresorzy czuli się ofiarami, którym zagrabiono ich kraj.
1970 rok był dopiero drugim rokiem rządów Brandta, ale jego uklęknięcie w Warszawie było największym momentem jego rządów. Symbolizował powstanie nowych Niemiec poczuwających się do własnej historii i winy, które wyciągają rękę do sąsiada. Tę przemianę jak nikt inny uosabiał właśnie kanclerz Brandt, który działając w ruchu oporu i na emigracji osobiście w ogóle nie ponosił żadnej winy. Było to apogeum nowej polityki wschodniej, porozumienia ze Związkiem Radzieckim i potem z Polską. Polscy komuniści starali się oczywiście tłumić wizerunek Brandta klęczącego przed pomnikiem. W swym ideologicznym wypaczeniu twierdzili, że zbytnio w ten sposób na pierwszy plan wysuwa się los Żydów.
Lecz klęknięcie Brandta odmieniło wszystko: Niemcy ogłosiły rezygnację z terenów wschodnich, niezależnie od tego, jak pienili się wsteczni politycy na "wyprzedaż ojczyzny". Brandt jednak, jak sam twierdził: "nie zaprzepaścił nic, co i tak już od dawna nie było zaprzepaszczone" i to przez hitlerowców. Jego gest uprzedził to, co 15 lat później wyraził prezydent Richard von Weizsaecker w przemówieniu przy okazji 40-lecia zakończenia wojny: że "przyczyny uchodźstwa, wypędzenia i niewoli sięgały nie 1945 roku, lecz 1933 roku".
To przekonanie jest dziś powszechne, także w szeregach niemieckich chadeków, którzy zaciekle zwalczali Ostpolitik Brandta. Prezydent Christian Wulff w najbliższy wtorek w Warszawie czcić będzie pamięć tego gestu sprzed 40 lat.
Obraz klęczącego Brandta obiegł świat. Przypuszczalnie zrobił dla pojednania z Europą Wschodnią więcej niż wszyscy chadeccy kanclerza przed 1969 rokiem razem wzięci. W "Spieglu" Hermann Schreiber napisał: "Klęczy ten, który w ogóle nie musiałby klęczeć. Klęczy za wszystkich, którzy powinni klęczeć, a nie klęczą. Przyznaje się do winy, której sam nie ponosi i prosi o przebaczenie, którego sam nie potrzebuje. Klęczy za Niemcy."
SZ / Małgorzata Matzke
red.odp.: Marcin Antosiewicz