Ukraina już dawno przegrała z Rosją - wojnę propagandową
21 lutego 2015"Sytuacja na Ukrainie jest taka, że właściwie można mówić już o upadku jej państwowości". Rosyjski prezenter telewizyjny Dmitrij Kiseljow kciukiem skierowanym w dół ogłosił wyrok śmierci dla Ukrainy. Tak w sobotę, 23 lutego 2014 zaczęło się wydanie telewizyjnego magazynu "Westi Nedeli" ("Przegląd Tygodnia") w rosyjskiej publicznej telewizji Rossija-1.
"Jeżeli państwo nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa swoim obywatelom, to takie państwo faktycznie nie istnieje", powiedział Kisjelow, z szyderczym uśmiechem na ustach.
Ukraina przekroczyła granicę wojny domowej, stwierdził popularny w Rosji dziennikarz. "Szykuje się jeszcze większy przelew krwi", dodał.
Z dzisiejszego punktu widzenia w tej kwestii miał rację. Wojna prorosyjskich separatystów z ukraińską armią we wschodniej Ukrainie, w regionie donieckim i ługańskim kosztowała już życie tysięcy osób. Ale ta wojna na czołgi i działa armatnie nie zaczęła się na ukraińskich stepach, tylko zupełnie gdzie indzej. Była to propagandowa wojna w mediach.
Rosyjski punkt widzenia
Pod koniec lutego prozachodni demonstranci na Majdanie upajali się zwycięstwem. Los ich ówczesnego, prorosyjskiego prezydenta Wiktora Janukowycza rozstrzygnął się właściwie w przeciągu czterech dni. Po trwającym kilka miesięcy proteście 18 lutego 2014 doszło do eskalacji przemocy. Ponad stu aktywistów z Majdanu przypłaciło ten protest życiem. Do dziś nie wyjaśniono dokładnych okoliczności policyjnej akcji. 21 lutego ministrom spraw zagranicznych Niemiec, Polski i Francji udało się wypertraktować porozumienie między opozycją i prezydentem. Ale on wolał salwować się ucieczką do Rosji.
Rosyjską telewizję można było w lutym 2014 odbierać wszędzie na Ukrainie. Dla mieszkańców wschodnich rejonów Ukrainy było to, jak podawano w sondażach, najważniejsze źródło informacji.
- Rosyjskie media zaczęły donosić o rozpadzie Ukrainy jeszcze na długo przed wydarzeniami na Majdanie i na wschodzie Ukrainy - zaznacza w rozmowie z Deutsche Welle Diana Ducyk, szefowa kijowskiej NGO "Telekrytyka". Ukraina jednak przez długi czas ignorowała te informacje.
Na lutową rewolucję w Kijowie wielu wschodnich Ukraińców patrzyło przez pryzmat rosyjskiej telewizji: to był przewrót sterowany przez Zachód, dzieło ukraińskich ultranacjonalistów.
- Zarówno prorosyjskie media na wschodzie Ukrainy, jak i rosyjskie media w całej Ukrainie miały toksyczne oddziaływanie - wspomina Andreas Umland z Kijowa. Ta retoryka przygotowała podwaliny dla wsparcia, jakim cieszył się potem separatyzm na Krymie i w regionie donieckim, twierdzi Umland, analityk kijowskiego Instytutu Współpracy Euroatlantyckiej w rozmowie z DW.
Potwierdza to także Wołodymyr Kipen, socjolog z Doniecka, który dziś żyje w Kijowie. - Wpływ rosyjskich mediów na Ukrainie wschodniej przez dłuższy okres czasu stwarzał klimat akceptacji dla rosyjskiej ingerencji w tym regionie - zaznacza Kipen w rozmowie z DW.
Fakty pomieszane z fikcją
Rosyjscy dziennikarze donoszący o Ukrainie wschodniej często mieszali w swych relacjach fakty z fikcją. W swych programach Kiseljow twierdził na przykład, że nowe kijowskie władze zakazały ludności posługiwania się językiem rosyjskim pod groźbą stosowania kary. Ale to była nieprawda.
Twierdzono także, że ukraińscy prawicowi ekstremiści czyhają na życie wschodnich Ukraińców. Faktem jest jednak, że nie było żadnych "odwetów" ukraińskiej skrajnej prawicy, przed którą ostrzegano. Andreas Umland zarzuca rosyjskim mediom wypaczanie rzeczywistości. Skrajnie prawicowe ugrupowania jak "Prawy Sektor" były, co prawda, obecne na Majdanie, ale ich wpływ był "niesłychanie wyolbrzymiany", twierdzi kijowski ekspert. W przedterminowych wyborach prezydenckich i parlamentarnych ukraińscy nacjonaliści nie zdobyli poparcia nawet 10 proc. elektoratu.
Dylemat Kijowa
Ziarno nieufności padło na wschodniej Ukrainie na podatny grunt. Prawie 3/4 (70 proc.) ludności okręgu donieckiego uważało w kwietniu 2014 zmianę władzy w Kijowie za zamach stanu zorganizowany przez Zachód. Dane te pochodzą z sondażu Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologicznego, przeprowadzonego na zlecenie tygodnika "Dzerkało Tyżnia". W okręgu ługańskim opinię tę podzielało 61 proc. Co piąty mieszkaniec podawał, że cieszy się na rosyjskich żołnierzy.
Nowy kijowski rząd dość późno zorientował się, jakie stanowi to zagrożenie. Pod koniec marca 2014 sąd zakazał rozpowszechniania czterech rosyjskich programów na Ukrainie, w tym także programu Rossiji-1 z Kiseljowem. Inne stacje jednak nadal nadawały. Dopiero we wrześniu - pół roku po rozpoczęciu konfliktu na wschodniej Ukrainie - urząd nadzoru mediów zakazał propagacji 15 dalszych stacji z Rosji.
Diana Ducyk z NGO "Telekrytyka" wskazuje na dylemat ukraińskiech władz.. - Próbujemy działać zgodnie z zasadami demokracji i musimy wybierać między wolnością wyrażania swoich poglądów i bezpieczeństwem informacji - zaznacza ekspertka, twierdząc, że wprowadzony zakaz programów rosyjskich stacji na Ukrainie był słuszny. - To nie są mass media tylko narzędzia propagandy. - zaznaczyła
Tyle, że Kijów zareagował zbyt późno, zauważył Ducyk. Prorosyjscy separatyści bardzo szybko uciszyli ukraińskie nadajniki i włączyli rosyjskie.
- Kiedy separatyści zajęli ostatnie wieże telewizyjne, jasne stało się, że wpływ informacyjny Ukrainy w tym regionie spadł do zera - zaznacza także doniecki socjolog Kipen. Na początku lata 2014 zrozumiał, że Ukraina przegrała walkę o rząd dusz na wschodniej Ukrainie.
Roman Gonczarenko / Małgorzata Matzke