Ukraina: Wojenna codzienność
12 marca 2022Padół (także: Podole) to zabytkowa i hipsterska dzielnica Kijowa. Obok parterowego okna stoi tablica z napisem: „Grzane wino, kawa, herbata”. Wino stanowi tabu, ponieważ podczas stanu wojennego zakazana jest sprzedaż alkoholu. Ten mężczyzna jednak nie przestaje proponować kawy i herbaty. Jesteśmy zdumieni. – Jak to dobrze, że pan tu jeszcze jest – z lekkim niedowierzaniem mówimy do sprzedawcy. Ten wzrusza ramionami: „Oczywiście, że tu jestem”. Ale nie ma tu nic oczywistego. Przed wojną w Kijowie było mnóstwo takich kawiarnianych budek. Obecnie są zamknięte. Mężczyzna w okienku to przedwojenny relikt.
Nierealna równoczesność
Jeśli jest w tej wojnie coś trudnego do uchwycenia, jest to jednoczesne istnienie przeciwstawnych zjawisk: ciszy i przemocy, codzienności i strachu. Gdy spadły pierwsze rosyjskie bomby, akurat byłem na wschodzie kraju, w Donbasie. Walki trwają tu od ośmiu lat. Przed tą szeroko zakrojoną inwazją, którą zaplanował Putin, doszło tu do eskalacji przemocy. Wioski, które mimo konfliktu przez lata pozostawiano w spokoju, nagle zostały ostrzelane z granatników. Wielu ludzi czuło nadchodzące nieszczęście.
– Przez naszą wieś fron przechodził dwa razy, ale czegoś takiego nie przeżyliśmy nigdy – opowiada Olena Makarenko, pracownica socjalna ze wsi Wrubiwka. Pocisk spadły dwukrotnie w pobliżu jej domu. A pijany mężczyzna na rynku w Kramatorsku ponuro wieszczył, że wkrótce wybuchnie prawdziwa wojna; tak jakby od ośmiu lat nie było tu żadnych walk. Inni z kolei lekceważyli niebezpieczeństwo. – Co jeszcze może się zdarzyć? – pytał jeden z lokalnych polityków. – Już dawno przyzwyczailiśmy się do wojny.
„Zaczęło się“
Mój kolega Nick Conolly jechał tego ranka nocnym pociągiem, aby mnie zastąpić. Miałem bilet na popołudniowy pociąg do Kijowa. W środku nocy zadzwonił Nick. „Zaczęło się” – powiedział krótko. Ponieważ obawialiśmy się, że dworce kolejowe mogą być celem ataków, wysiadł w jakiejś małej miejscowości, a ja i nasz operator Shenja Schylko pojechaliśmy po niego samochodem.
Mieszkańcy Sachnowszczyzny, jak nazywało się to miasteczko na trasie pociągu, z opanowaniem wysłuchali wiadomości. Spokojnie przygotowali się na to, co nastąpiło. Cierpliwie czekali w długich kolejkach przed bankomatami, w piekarni zaopatrywali się w chleb. Przed stacjami benzynowymi ustawiły się dziesiątki samochodów, aby zatankować do pełna.
– Weźcie ze sobą trochę jedzenia. Nie wiadomo, kiedy znów coś dostaniecie – upomniała nas piekarzowa, która zaledwie dzień wcześniej wróciła z odwiedzin u córki w Wiedniu. Z trzema workami wypełnionymi pierogami wyruszyliśmy do Kijowa. Moje podróże rzadko są tak sielankowe. W wioskach ludzie spotykali się na pogawędkach, puchate chmury dryfowały po niebie, czystym po kilku ponurych dniach. Tylko daleko na horyzoncie raz było widać unoszące się kłęby dymu.
Ślady wojny widać jednak w całym kraju. Podobnie jak budki z kawą, zamknięto prawie wszystkie inne sklepy, które nie są niezbędne do przeżycia. Ulice i skrzyżowania są zwężane za pomocą betonowych barier. Pułapki na czołgi wykonane z zespawanych na krzyż stalowych belek, nazywane tutaj „jeżami”, leżą przed punktami kontrolnymi, gdzie przechodnie muszą się wylegitymować. Kijów wygląda jak miasto duchów. Rząd szacuje, że połowa mieszkańców opuściła stolicę. Ci, którzy tu zostali, rzadko przebywają na zewnątrz przez dłuższy czas. Ludzie na ulicy albo niosą torby z zakupami, albo wyprowadzają psy.
Homar skorzystał na tej wojnie
W tej zredukowanej codzienności wiele jednak funkcjonuje jak zwykle. Półki w supermarketach są pełne. Oprócz alkoholu prawie cały asortyment jest nadal dostępny. W delikatesach, lubianych przed wojną przez zamożniejszych mieszkańców miasta, wciąż kroi się hiszpańską szynkę prosto z udźca. Obok pływają żywe homary w akwariach. Przypuszczalnie również i one są przedwojennym reliktem – tymi rzadkimi istnieniami, których życie wojna na razie ocaliła, a nie zniszczyła. W kasie oczywiście można płacić kartą, jak wcześniej w budce z kawą.
Ten luksusowy market dzieli około 20 kilometrów od przedmieść, gdzie ludzie od wielu dni ukrywają się w piwnicach, gorączkowo zastanawiając się, czy odważą się uciec, gdy tylko ucichnie ostrzał. Kilka dni temu zginęła tam matka i dwoje dzieci. Już prawie im się udało, gdy tuż obok spadł rosyjski pocisk. Zdjęcie martwej rodziny między walizkami obiegło cały świat. Przyjeżdżamy w to miejsce kilka dni później. Oprócz nas przybyli inni dziennikarze. Dzięki hełmom i kamizelkom kuloodpornym łatwo ich odróżnić od tłumu uciekających ludzi.
Irpin jest jednym z przedmieść, na które przed wojną przeniosła się miejska klasa średnia, chcąca uciec od ruchu ulicznego i wysokich cen nieruchomości w centrum miasta. Przed wojną płacono tu nieco ponad 1000 euro za metr kwadratowy w nowym budownictwie. Teraz za kolorowymi blokami mieszkalnymi unoszą się czarne kłęby dymu. W oddali słychać dudnienie ostrzału, podczas gdy dziesiątki ludzi wspinają się po drewnianych deskach ułożonych nad lokalną rzeczką, ponieważ most już dawno zniszczono. To jeden z „zielonych korytarzy”, o których od kilku dni mówi się w wiadomościach.
Tego dnia utrzymuje się zawieszenie broni. Daria, trzydziestokilkuletnia kobieta, która wczesnym rankiem wraz z ojcem pokonała kilkadziesiąt kilometrów z sąsiedniej wioski, mówi o zniszczonym sprzęcie wojskowym i ciałach, które mijała. Udało jej się wsiąść do jednego z żółtych autobusów miejskich, które zabierają ludzi po dotarciu na terytorium kontrolowane przez Ukrainę: „Ulice są zniszczone. Trudno tu dojechać i jest strasznie“.
Daria spędziła dwa tygodnie w piwnicy, zanim odważyła się na ucieczkę. Opowiada, jak rosyjscy żołnierze przystawiali jej pistolet do głowy, konfiskowali telefony komórkowe i pustoszyli mieszkania. Teraz strach ją opuszcza. Kobieta wyciera oczy i głaszcze swojego kota, który siedzi w torbie na jej kolanach. Za chwilę żółty autobus zabierze ją do innej części miasta, gdzie czeka na nią córka. Do jednego z tych miejsc, gdzie ludzie płacą kartą w supermarketach i zastanawiają się, czy przemoc wkrótce nie nadejdzie i tam.
Autor: Mathias Bölinger
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>