Ukrainki rodzą w piwnicach i schronach
9 marca 2022U Swietłany Lukasz bóle porodowe zaczęły się akurat w czasie godziny policyjnej w Kijowie pod koniec lutego. Ponieważ było ryzyko powikłań, mimo alarmu lotniczego pojechała do szpitala położniczego. – Nie można rodzić na kanapie, gdy mogą wystąpić komplikacje – mówi Świetlana. – Gdy dotarliśmy do szpitala, wyły syreny, a nas zaprowadzono do piwnicy – opowiada.
Przez rosyjską wojnę przeciwko Ukrainie, ostrzały i bombardowania, wiele kobiet musi rodzić swe dzieci w piwnicach szpitali. Oczywiście pomieszczenia te nie są przystosowane do porodów, ale pozostanie na sali porodowej pod ostrzałem grozi utratą życia.
Zrujnowane szpitale
Wiele szpitali w Ukrainie jest już uszkodzonych albo zniszczonych. 2 marca atak na klinikę położniczą w Żytomierzu zmienił tamtejszy szpital w całkowitą ruinę. W kolejnych dniach ostrzelane i zniszczone zostały także szpitale w Mariupolu nad Morzem Azowskim i w Wasylówce w obwodzie zaporoskim. Zginęło wówczas trzech mieszkańców.
„Nikt z personelu medycznego, ani pacjenci nie zostali ranni. Podczas ostrzału nawet urodziło się dziecko! Życie toczy się dalej, a płacz nowonarodzonych Ukraińców pokona gwałtowne naloty terrorystów" – niedawno oświadczył ukraiński minister zdrowia Wiktor Laszko.
Anna Hopko, była posłanka do parlamentu Ukrainy podkreśla, że „świat musi wiedzieć, że ukraińskie kobiety rodzą pod ostrzałem, a my staramy się, by zostały ewakuowane”. Także jej przyjaciółka musiała rodzić w schronie przeciwlotniczym. Hopko żąda, by do Ukrainy przybyły Międzynarodowy Czerwony Krzyż i inne organizacje humanitarne. Ale aby to było możliwe, ostrzał ukraińskich miast musiałby zostać przerwany. – Potrzebujemy strefy zakazu lotów nad Ukrainą – przekonuje polityk.
Pod ostrzałem w Kijowie
Maria Szostak z Kijowa zaczęła odczuwać skurcze w pierwszym dniu rosyjskiej inwazji, 24 lutego. Razem z innymi kobietami została przeniesiona do piwnicy, która – według Marii – nie była przystosowana dla ciężarnych i wcześniej służyła jako pomieszczenie gospodarcze.
– Później poproszono nas o przejście do innej piwnicy, gdzie w międzyczasie podłączono prąd. Ale było tam zimno. Powiedziano, że kobiety z bólami porodowymi mogły tam zostać. Bardzo trudno jest ciągle przemieszczać się z jednej piwnicy do drugiej. Prawie cały czas siedziałyśmy na krzesłach. Bardzo bolały mnie plecy – relacjonuje Maria. Potem, jak opowiada, urządzono piwnicę dla przyszłych matek; z materacami, kocami i poduszkami.
Maria jednak mogła urodzić swoje dziecko na górze w szpitalu. – Gdyby akurat ogłoszono alarm lotniczy, pewnie musiałabym rodzić w piwnicy. Wprawdzie kilka razy w czasie porodu przychodzili lekarze, mówiąc, że trwa ewakuacja i że muszą zejść do piwnicy, ale ja czułam się już źle i odpowiedziałam, że zostaję na własną odpowiedzialność – opowiada. Jej dziecko przyszło na świat przez cesarskie cięcie.
Dzieci z Chersonia
W Chersoniu, który jest pod kontrolą rosyjskich okupantów, nie wygląda to lepiej. Nawet w czasie ostrzału w piwnicach rodziły się dzieci, mówi Jurij Herman, który pracuje jako położnik i ginekolog w miejscowym szpitalu.
– To chłodne pomieszczenia, które nadają się tylko do tego, by przeczekać naloty. Teraz są tam ciężarne i matki z noworodkami, także wcześniakami. W takich warunkach nie ma mowy o bezpiecznym porodzie. A gdy musimy operować, trzeba opuścić piwnicę, ryzykując, że kobiety w XXI wieku będą umierać przy porodzie – mówi.
Piwnica szpitala nie jest przygotowana na takie sytuacje. Nikt w Chersoniu nie myślał, że będzie wojna, przyznaje Herman. Według niego w czasie wojny w szpitalnej piwnicy na świat przyszło już czworo dzieci.
Według lekarza niektóre kobiety w ogóle nie mogą dotrzeć do szpitala na poród. Ponieważ Rosjanie zablokowali drogi dla karetek, kobiety musiały rodzić w domu, otrzymując jedynie wskazówki przez telefon, w tym na przykład, jak przeciąć pępowinę. W międzyczasie karetki znów mogą poruszać się po mieście. Ale według Hermana ciężarne z okolic Chersonia nadal mają problemy z dotarciem do szpitala.
Trojaczki w Czernihowie
Jeszcze trudniejsza jest sytuacja w ciągle ostrzeliwanym przez Rosjan Czernihowie. 2 marca rosyjska rakieta trafiła w szpital okręgowy i poważnie uszkodziła budynek. Klinika położnicza jest jeszcze nietknięta, ale przyszłe matki i lekarze muszą stale chronić się przed atakami w piwnicy.
– Mamy duży schron przeciwlotniczy, który jeszcze zdążyłem doprowadzić do należytego stanu. Działa wentylacja i jest oddzielny generator prądu, a także toalety, a nawet sala operacyjna. Mamy też zapasy żywności i leków. Spodziewałem się rosyjskiego ataku – mówi ordynator Wasyl Husak.
Według niego od początku wojny w szpitalu odbyło się już 40 porodów. Dwa razy urodziły się trojaczki, co jest bardzo rzadkie. – Ostatni przypadek, gdy w naszym szpitalu przyszły na świat trojaczki, mieliśmy trzy lata temu. A teraz zdarzyło się to dwa razy – mówi lekarz. Wszystkie dzieci są zdrowe.
Jedna rodzina ma trzy dziewczynki, a druga – dwie dziewczynki i jednego chłopca. Husak jest przekonany, że to dobry znak i ma nadzieję na rychły koniec wojny. – Mówi się, że gdy rodzą się dziewczynki, na świecie będzie pokój – dodaje lekarz.