Umowy o dzieło pod pręgierzem krytyki
28 lipca 2013Przez 8 miesięcy pracownik z Rumunii zatrudniony był w jednej z niemieckich ubojni, po czym go zwolniono. Przypuszczalnym powodem zwolnienia było to, że swojej siostrze załatwił podobną pracę w tej samej ubojni z pominięciem firmy pośredniczącej. W ten sposób siostra mogła zaoszczędzić opłatę w wysokości 800 euro. Wkrótce po tym otrzymał on list po niemiecku, którego treści nie rozumiał, ale który musiał podpisać. Było to wypowiedzenie pracy.
Przypadek mężczyzny jest tylko jednym z wielu, którymi zajmuje się Szabolsc Sepsi z poradni przy Niemieckim Zrzeszeniu Związków Zawodowych DGB. - Stale im powtarzam, że nie wolno im podpisywać dokumentów, których treści nie rozumieją” – tłumaczy.
Od kiedy związki zawodowe wiosną 2012 przeforsowały wyższe płace dla najemnych pracowników, coraz więcej przedsiębiorstw zatrudnia pracowników w oparciu o umowę o dzieło i to we wszystkich branżach.Obok cudzoziemskich robotników zatrudnia się na tych zasadach coraz częściej także Niemców.
Niebezpieczeństwo dumpingu
Przy umowie o dzieło liczy się nie liczba przepracowanych godzin, lecz wynik końcowy. I zdaniem Christiana Brunkhorsta, kierownika resortu polityki branżowej i zakładowej przy Związkach Zawodowych IG Metall nie byłoby w tym nic złego, „ gdyby nie problem, że przedsiębiorstwa w coraz większym stopniu wykorzystują umowy o dzieło, by pogorszyć warunki pracy, by pozbawić zatrudnionych praw pracowniczych i stosować dumping - tłumaczy Brunkhorst.
Procedury są zawsze te same: przedsiębiorstwo angażuje podwykonawcę, który płacony jest za dzieło, np. za zapełniony regał. Podwykonawcy obchodzą najczęściej umowy taryfowe, które przewidują dla pracownika określone płace. W ten sposób otrzymują oni mniejsze wypłaty, niż gdyby zatrudnieni byli bezpośrednio w firmie.
Dlatego umowy o dzieło znajdują się od dłuższego już czasu w Niemczech pod pręgierzem krytyki. Szczególnie krytycznie spogląda się na warunki pracy w niemieckich ubojniach. Ale tak naprawdę dopiero od dwóch tygodni debata na ten temat przybrała ostrzejszy ton. Powodem był pożar w Papenburgu na północy Niemiec, w którym zginęło dwóch rumuńskich pracowników. Pracowali dla podwykonawcy na zlecenie stoczni Meyer Werft, zatrudniającej 2,5 tys. pracowników budujących statki wycieczkowe. Jak podała gazeta "Süddeutsche Zeitung" jedna z ofiar pożaru zarabiała tylko 3,80 euro na godzinę.
Adekwatna reakcja
Kilka dni później stocznia przedstawiła kartę socjalną, w której zobowiązywała się zwalczać dumpingowe zarobki, dyskryminację, zatrudniania dzieci oraz popierać płace minimalne w wysokości 8,50 euro za godzinę. „Nie chcemy znaleźć się w kącie, gdzie nie jest nasze miejsce”- powiedział dyrektor stoczni Bernard Meyer.
Do września bieżącego roku ma być ponadto podpisana umowa taryfowa regulująca warunki pracy osób zatrudnionych na umowę o dzieło w tej stoczni. Przy tym planowane jest wzmocnienie pozycji rady zakładowej, jeśli chodzi o kontrolę oraz współdecydowanie. W rzeczywistości oznaczałoby to, że rada zakładowa może się nawet sprzeciwić decyzji przedsiębiorstwa o zatrudnieniu pracowników przez umowę o dzieło.
Zbędne umowy taryfowe
Tymczasem Roland Wolf ekspert ds. prawa pracy przy Federalnym Zrzeszeniu Niemieckich Organizacji Pracodawców (BDA) nie jest przekonany, czy taka umowa taryfowa będzie sygnałem również dla innych przedsiębiorstw. - Ten rodzaj umowy jest zbędny z powodu istnienia wystarczającej liczby prawnych i taryfowych ustaleń - twierdzi. Pracownika zatrudnionego w myśl umowy o dzieło obowiązuje z chwilą zatrudnienia w niemieckim przedsiębiorstwie niemieckie prawo pracy. Ważne jest natomiast, zdaniem eksperta, by istniejące już zasady konsekwentnie realizowano i kontrolowano. Powinna się tym zająć np. Federalna Agencja Pracy.
Stephanie Höpner / Alexandra Jarecka
red.odp.: Małgorzata Matzke