Urzędy i instytucje w RFN: wschodniaków jak na lekarstwo
1 kwietnia 2019W roku 2009 w Badenii-Wirtembergii, na głębokim południowym zachodzie Niemiec, przed sąd trafiła skarga o dyskryminację. Pochodziła ona od księgowej ze wschodniej części Berlina, która złożyła swego czasu aplikację w firmie produkującej okna. 20 lat wcześniej, podobnie jak setki tysięcy wschodnich Niemców, przeniosła się ona do zachodnich krajów związkowych w poszukiwaniu pracy. Posady, o którą się starała, jednak nie dostała. Na dokumentach, jakie zwrócono jej pocztą, była adnotacja „Ossi” i gruby minus.
Kobieta czuła się dyskryminowana ze względu na swoje pochodzenie i wniosła skargę o zadośćuczynienie. W ustawie antydyskryminacyjnej z roku 2006 zapisano, że wszystkim należy się równe traktowanie bez względu na pochodzenie. Lecz Sąd Pracy w Stuttgarcie oddalił skargę kobiety, argumentując, że „wschodniak” nie oznacza przynależności etnicznej, w związku z czym kobieta nie ma prawa czuć się dyskryminowana. Cała sprawa zakończyła się ugodą.
W Niemczech nikt nie ma danych statystycznych ws. innych podobnych przypadków. Nie ma ich nawet biuro antydyskryminacyjne w Bundestagu, będące swego rodzaju telefoniczną poradnią. Trafiają tam, jak zaznacza rzecznik biura Sebastian Bickerich, „odosobnione przypadki”.
Ale gdy spojrzeć na inne dane statystyczne, do skarg takich byłoby wiele powodów. Wschodni Niemcy zajmują tylko 1,7 proc. najlepiej opłacanych stanowisk w Niemczech, co udowodniła analiza naukowa uniwersytetu w Jenie z roku 2017. Ten odsetek jest o wiele mniejszy niż udział wschodnich Niemców w populacji RFN wynoszący 17 proc. Na 80 państwowych uniwersytetach w Niemczech kierownicze stanowiska zajmują wyłącznie zachodni Niemcy. Jest cały szereg przykładów, które ukazują, że cała władza decyzyjna w gospodarce, wymiarze sprawiedliwości, armii, administracji, badaniach naukowych i oświacie prawie 30 lat po zjednoczeniu Niemiec leży w przeważającej części w rękach zachodnich Niemców.
Wniosek o kwotę dla Ossi
– Potrzebujemy kwoty dla wschodnich Niemców, inaczej nikt nie będzie brał zjednoczenia kraju na serio – domagał się w połowie marca br. polityk Lewicy Gregor Gysi, jeden z najbardziej znanych wschodnich liderów politycznych minionych dziesięcioleci. – Kiedy patrzy się na liczby, można by odnieść wrażenie, jakby mur jeszcze stał – powiedział on w debacie o nieobecności wschodnich Niemców na szczeblach kierowniczych. Stwierdzenie to nie jest niczym nowym.
Lecz obecnie partia Lewica domaga się, żeby po pięknych słowach nastąpiły wreszcie czyny i złożyła w Bundestagu wniosek o ustalenie kwoty dla wschodnich Niemców w urzędach federalnych czyli na wysokich państwowych stanowiskach. Władze federalne powinny wreszcie zaświecić przykładem. Lewica powołuje się w swoim wniosku na konstytucję, gdzie w art. 36 zapisano, że w najwyższych instytucjach państwowych urzędnicy powinni wywodzić się ze wszystkich krajów związkowych w adekwatnej proporcji.
Brak poparcia i strategii
Do wniosku tego nie przyłączyły się jednak inne partie, ani nawet pełnomocnik rządu federalnego ds. wschodnich Niemiec Christian Hirte. Argumentował on, że jest to tylko sprytny zabieg z nadzieją, że "biedni wschodniacy zostaną utwierdzeni w swojej roli ofiary”. Słowa te padły z ust 42-letniego chadeka ze wschodnich Niemiec podczas debaty w Bundestagu. Pod jego adresem padło potem pytanie, czy jest on pełnomocnikiem na rzecz wschodnich Niemiec czy przeciwko nim.
Sprawa ta nabrzmiewa już od dawna. Najpierw twierdzono, że trzeba pozbawić władzy dawne enerdowskie elity. Poza tym zachodni Niemcy ponoć lepiej rozeznawali się w nowym systemie, który wprowadzono po zjednoczeniu Niemiec 3 października 1990. Z czasem przewaga zachodnich Niemców miała się sama niwelować, ale nic takiego nie nastąpiło.
Elita rekrutuje się sama
Lars Vogel jest naukowcem z uniwersytetu lipskiego, badającym elity. Jego zdaniem jest prawie uniwersalną regułą, że grupa raz wykluczona z elitarnych stanowisk, nigdy sama nie znajdzie do nich dostępu. Kto należy do elity, ten jako następcę rekrutuje osoby podobne do niego pod względem pochodzenia, wykształcenia czy przebiegu kariery. Studia na odpowiednim uniwersytecie, idealnie pasujący kierunek studiów, klub golfowy – te drogi dotarcia na szczyty są w Niemczech mało przejrzyste – twierdzi lipski naukowiec. Wschodnim Niemcom brakuje często takiej wiedzy i dojścia do odpowiednich kręgów. Chodzi przy tym nawet o odpowiednią mimikę, gesty i postawę ciała, czyli o dość subtelne sygnały, właściwe wyższym sferom. Zachodni Niemcy zazwyczaj lepiej orientują się w tych kodach.
Zdaniem Larsa Vogla odpowiednio ustalona kwota dla wschodnich Niemców mogłaby zadziałać, lecz raczej nie ma szans na polityczne poparcie większości.
Alternatywy do kwoty
Nawet, jeżeli obecnie w Bundestagu jest tylko jedna partia opowiadająca się za taką kwotą, panuje ogólne zrozumienie, że coś musi się zmienić. Potrzebna jest wobec tego strategia. Pełnomocnik ds. wschodnich Niemiec Hirte opowiada się za tym, żeby zamiast kwoty, nowe jednostki administracyjne władz federalnych lokalizować we wschodnich landach. Pierwszą jaskółką jest już nowe Centrum Kompetencji ws. Lasów, które znalazło swoją siedzibę w Lipsku.
Lecz badacz elit Vogel kwestionuje skuteczność takiej strategii. Jego zdaniem nie ma żadnej gwarancji, że zlokalizowana na wschodzie placówka będzie miała personel rekrutowany spośród wschodnich Niemców. Jednak może udałoby się w ten sposób zniwelować inną jeszcze niesprawiedliwość. Bowiem nie tylko posady, ale także i biura są nierówno rozlokowane we wschodnich i zachodnich landach. 90 proc. instytucji federalnych ma swoje główne siedziby na zachodzie Niemiec – podkreśla Anton Friesen z „Alternatywy dla Niemiec” w Bundestagu.
Jest to jeden z powodów, dla którego także klub parlamentarny AfD wniósł do Bundestagu własny wniosek ws. wschodnich Niemiec, który trafi pod komisję, podobnie jak wniosek partii Lewica. AfD nie domaga się jednak kwoty dla wschodnich Niemców, postulując inne kroki zaradcze. Proponuje, żeby już istniejące instytucje federalne z zachodu przenoszone były na wschód kraju. Prawicowi populiści w Bundestagu nie dążą jednak do dogłębnej debaty na temat kwoty ze zrozumiałych powodów: dwóch z trzech czołowych kandydatów tej partii w tegorocznych wyborach landowych w Brandenburgii, Saksonii i Turyngii pochodzi bowiem z zachodu Niemiec.