Wim Wenders po raz pierwszy inscenizuje operę
19 czerwca 2017Wielu reżyserów filmowych próbowało już swoich sił w teatrze: Woody Allen i Luchino Visconti, Andriej Tarkowski, a niedawno Michael Haneke. Przesiadka z fotela reżysera filmowego do operowego jest prawdopodobnie bardzo nęcąca. Za kilka dni, 24 czerwca na scenie berlińskiej Opery Państwowej będzie można się przekonać, jak z zadaniem tym poradził sobie Wim Wenders inscenizując „Poławiaczy pereł” George'a Bizeta, operę z 1863 roku.
„W filmie mam dużo więcej pod kontrolą”
Niemiecki reżyser w rozmowie z agencją prasową DPA wskazał na zasadniczą różnicę między reżyserowaniem filmu i opery. – W filmie mam dużo więcej pod kontrolą. W operze to dyrygent ma decydującą rolę, a reżyser gra drugie skrzypce – przyznał.
Ale nie będzie mu chyba tak trudno grać drugie skrzypce, kiedy przy pulpicie dyrygenckim stanie Daniel Barenboim. Jak przyznaje Wenders, który swego czasu był przewodniczącym Europejskiej Akademii Filmowej, po raz pierwszy w latach 70-tych usłyszał tę operę Bizeta, a potem kupił sobie nawet jej nagranie płytowe. W jego przekonaniu akcja tej sztuki to klasyczny trójkąt miłosny. Ta stosunkowo mało znana opera twórcy popularnej „Carmen”, zainteresowała go jeszcze z innego względu.
– Wtedy wielu twórców gustowało w egzotycznych miejscach, nie wiedząc o nich za dużo. Bizet miał właściwie pomysł, by jego opera rozgrywała się w Meksyku, ale twórcy libretta przekonali go do Cejlonu na Oceanie Indyjskim.
Fascynacja egzotyką
Samego Wendersa też pociąga egzotyka, co udowadniają jego filmy. Akcję wielu z nich umieścił w bardzo dalekich krajach. Niektóre z jego dzieł można wręcz określić mianem filmów podróżniczych. Film „Aż na koniec świata” (1991) kręcony był w Niemczech, Francji, Portugalii, Włoszech, Rosji, Stanach Zjednoczonych, Australii i Japonii.
Reżyser już od początków swojej filmowej kariery poświęcał bardzo wiele uwagi muzyce, kręcący też liczne dokumenty o muzyce i muzykach. Ścieżki dźwiękowe do jego filmów fabularnych świadczą o wielkiej wadze, jaką przywiązuje on do muzyki w filmie. Widzom dał w ten sposób możliwość lepszego poznania muzyki latynoamerykańskiej, rock-and-rolla, bluesa i fado – przyznaje.
Uniwersalne treści
Lecz impulsem do wzięcia się za reżyserowanie opery była sama historia opowiadana w „Poławiaczach pereł” – przyznaje reżyser. Na szczęście historia ma uniwersalny trzon: dwóch mężczyzn, których łączy dozgonna przyjaźń, i kobieta, to odwieczny materiał, nie tylko dla kina. W tej operze z jednej strony jest para i jej zakazana miłość, z drugiej przyjaciel, który po wybuchu szalonej zazdrości jest jednak w stanie się przemóc, by wspaniałomyślnym gestem uwolnić miłość dwojga kochanków.
dpa / Małgorzata Matzke