Wojna w Iraku nauczyła mówić Niemcy NIE
20 marca 2013Jedną ze swoich najważniejszych decyzji w polityce zagranicznej kanclerz Gerhard Schröder (SPD) zaanonsował w kinie miasta okręgowego Dolnej Saksonii, Goslar. „Nie liczcie na to, że Niemcy zaaprobują rezolucję uzasadniającą wojnę; nie liczcie na to!”.
Polityk SPD wypowiedział te decydujące słowa w przemówieniu podczas kampanii wyborczej do parlamentu krajowego Dolnej Saksonii. Było to 21 stycznia 2003 roku, a chodziło o wojnę przeciwko irackiemu dyktatorowi Saddamowi Husajnowi, której planowanie weszło w USA w gorącą fazę.
Tylko 16 miesięcy wcześniej, po zamachach na World Trade Center 11.09.2001 roku, kanclerz Schröder mówił o „bezgranicznej solidarności” Niemiec z USA.
W celu zapewnienia sobie w Bundestagu większości dla udziału Niemiec w misji antyterrorystycznej „Enduring Freedom” w listopadzie 2001 roku, postawił nawet wniosek o wotum zaufania.
Na początku 2002 roku wysłano wojska niemieckie do Afganistanu.
Diametralna zmiana nastawienia
Jednak przygotowania ówczesnego prezydenta USA George'a Busha do inwazji na Irak posunęły się w oczach Schrödera za daleko. W kampanii wyborczej do Bundestagu w 2002 roku, w kanclerzu jak i jego nastawieniu do walki antyterrorystycznej USA nastąpiła ogromna przemiana. - Nie jesteśmy do dyspozycji, by uczestniczyć w przygodach – powiedział już w sierpniu 2002 roku. Ale dopiero w przemówieniu w Goslar, Schröder dał Amerykanom do zrozumienia, że jego rząd odmawia nie tylko militarnego, lecz również politycznego poparcia interwencji w Iraku.
Niemcy po raz pierwszy w powojennej historii tak jednoznacznie zdystansowali się od Stanów Zjednoczonych.
Jeszcze nie tak dawno Schrödera oklaskiwano w klubie SPD w Bundestagu za jego stanowisko w kwestii Iraku. Decyzja przyszła mu o tyle łatwo, że miał za sobą większość społeczeństwa. Tymczasem opozycja zdecydowanie ostrzegała przed rozłamem w Europie i NATO. „Jest Pan w błędzie i to od wielu miesięcy” - powiedziała szefowa CDU Angela Merkel, zwracając się do Schrödera w Bundestagu.
Koalicja Chętnych i Koalicja Niechętnych
Kanclerz Niemiec nie był jednak osamotniony w swej decyzji. Wraz z ówczesnym prezydentem Francji Jacquesem Chirakiem i prezydentem Rosji Władimirem Putinem stanowili „Koalicję Niechętnych”, podczas gdy udział w wojnie zadeklarowały Wielka Brytania, Hiszpania i Holandia.
Był to początek najtrudniejszej fazy w niemiecko-amerykańskich relacjach okresu powojennego. Amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld postawił Niemcy na równi z Libią i Kubą, które też sprzeciwiły się tej wojnie.
Dawni wrogowie, Niemcy i Francja stali się dla Rumsfelda „starą Europą”, w przeciwieństwie do wielu państw Europy Środkowo-Wschodniej, takich jak Polska, Węgry i Czechy, które zaszeregował do liczącej około 40 państw „Koalicji Chętnych”.
Schröder i Bush przez wiele miesięcy nie zamienili z sobą ani słowa.
Odwilż?
Gdy w lecie 2003 roku, w czasie szczytu w St. Petersburgu, znów podali sobie dłoń, uznano to za małą sensację.
Co z tego pozostało? Niemiecko-amerykańskie relacje nie doznały żadnego trwałego uszczerbku. Tylko Bush nie wybaczył Schröderowi. W wydanych w 2010 roku pamiętnikach zatytułowanych „Decision Points”, opisał swój stosunek do kanclerza Niemiec jako ‘zrujnowany'. „Gdy zaufanie zostało raz podważone, trudno było je przywrócić” – napisał Bush.
„Własna droga” Schrödera i Merkel
Doświadczenie z wojną iracką zmieniło też politykę niemiecką, która nabrała większej pewności siebie. I akurat polityk, która w 2003 roku zarzuciła Schröderowi, że obrał własną drogę, jako kanclerz Angela Merkel uczyniła to samo w 2011 roku.
Podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ na temat wojny libijskiej Niemcy wstrzymały się od głosu i rozsierdziły najważniejszych partnerów NATO, a zwłaszcza USA.
Wkroczenie do Libii, przynajmniej w łonie NATO, uznano za właściwe posunięcie, czego o wojnie irackiej powiedzieć nie można.
DPA / Iwona D. Metzner
Red. odp.: Elżbieta Stasik