Leben zwischen Wäscheleinen
7 sierpnia 2011Kto wchodzi na wystawę, natychmiast znajduje się w środku tematu. Eksponaty wiszą na sznurach do bielizny. Na jednym ze zdjęć chłopak, blondynek przez zasieki z drutu kolczastego patrzy na Zachód; na innym zdjęciu matka, której udała się ucieczka przez granice sektorów. Razem z dziećmi siedzi na grubym kocu w obozie dla uciekinierów przy Flottstrasse. Zdjęcia, podobnie jak plakaty i chronologia faktów są nadrukowane na pościelowej bieliźnie i ubraniach "suszących" się na sznurach rozciągniętych w sali ekspozycyjnej .
Właśnie sznury symbolizują warunki panujące w obozach przejściowych - wyjaśnia koncepcję ekspozycji Enrico Heitzer, kurator wystawy. Zwiedzać ją można w dawnym obozie Marienfelde. Nosi ona tytuł "Znikły i poszły w niepamięć. Obozy dla uchodźców w Berlinie Zachodnim". W prowizorycznych obozowych warunkach trudno było o intymność. Rozwieszona na sznurach między łóżkami bielizna tworzyła klimat prywatności.
90 obozów w zachodnich sektorach
W obozach dla uchodźców ze Wschodu panował zawsze ścisk. Im bardziej pogarszała się sytuacja w NRD, tym więcej ludzi decydowało się na ucieczkę. Liczba uchodźców była swoistym sejsmografem kryzysów i sytuacji politycznej w NRD - twierdzi Heitzer. Po 17 czerwca 1953 i tuż przed wzniesieniem muru, w zachodnich sektorach miasta było 90 obozów, w których schronienie znajdowało około 20 tys. osób - szacuje historyk. Do chwili upadku NRD przewinęło się przez nie 1,35 mln ludzi.
Organizatorzy wystawy chcieli przypomnieć o obozach rozsianych po całym mieście. Było to pionierskie zadanie, ponieważ nikt się tym za bardzo jak dotąd nie zajmował - zaznacza Bettina Effner, kierowniczka miejsca pamięci w dawnym obozie Marienfelde.
Na podłodze jednej z sal widać zarys Berlina z zaznaczonymi obozami. Największa koncentracja punktów jest w sektorze amerykańskim w południowej części podzielonego miasta.
Krytyczna retrospektywa
W żadnym z obozów nie panowały komfortowe warunki. "Z dzisiejszego punktu widzenia to były noclegownie dla biedoty" - wspomina 87-letni Wolf Rothe. Był on zastępcą szefa obozu przy Volkmartstrasse w dzielnicy Tempelhof dla 4 tys. osób, jednego z większych w Berlinie . "Dla większości ludzi przybycie do obozu było szokiem - mówi Rothe - Ale, o dziwo ludzie byli zadowoleni, bo powiodła im sie ucieczka."Jedzenie w obozach było fatalne, nikt nie myślał o tym, by uciekinierom jakoś uprzyjemnić życie; nie wolno było im legalnie pracować, a okoliczna ludność patrzyła na nich podejrzliwie" - wspomina starszy pan. Uciekinierom było bardzo ciężko odnaleźć się w nowym, zachodnim społeczeństwie.
Niechciani i podejrzani
Wspomnień Wolfa Rothego i innych świadków historii można posłuchać na wystawie. Nagrania wzbogacają fragmenty filmów i audycji radiowych, o tym jak problem uchodźców dyskutowany był w mediach.
Enerdowskie kierownictwo partyjne nazywało te obozy "placówkami szkoleniowymi dla kontrrewolucjonistów". Rodowici berlińczycy podejrzewali, że są to miejsca rozpusty w niehigienicznych warunkach. Rothe potwierdza, że zachodni Niemcy mieli bardzo duży dystans do uchodźców zza żelaznej kurtyny.
Po wzniesieniu muru berlińskiego przed 50 laty liczba uciekinierów ze wschodnich Niemiec gwałtownie spadła. Większość obozów zamknięto, niektóre przeznaczono na inne cele. W Marienfelde, w bezpośrednim sąsiedztwie obozu, mieszkają dziś nowi uchodźcy i azylanci. Borykają się z podobnymi problemami, jak ich poprzednicy.
Heiner Kiesel / Małgorzata Matzke
red.odp.:Barbara Coellen