„Zombie TV”: likwidacja niezależnego dziennikarstwa w Rosji
4 maja 2022Gdy 19 sierpnia 1991 roku w radzieckiej telewizji przez wiele godzin zamiast wiadomości nadawano „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego, ludzie szybko zorientowali się, że coś jest nie tak. Zachowawcze siły w Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego (KPZR), wojsku i w KGB próbowały obalić Michaiła Gorbaczowa. Nie podobała im się jego reformatorska polityka „głasnosti” (jawności) oraz „pierestrojki” (przebudowy), ale ten zamach stanu się nie powiódł.
Dziś w rosyjskiej telewizji państwowej nie nadaje się baletu. Zamiast tego przez prawie cały dzień emitowane są programy informacyjne i polityczne, wspierające politykę Kremla i przedstawiające ją w dobrym świetle. Dlatego krytycznie nastawieni do władzy Rosjanie mówią między sobą o „telewizji-zombie” czy „Zombie TV”.
Rola mediów w Rosji jednak nie zawsze była tak bardzo ograniczona, a one same tak silnie podporządkowane władzy jak dziś.
Złote lata 90.
Po dziesięcioleciach totalnej kontroli przez komunistyczny reżim, w okresie głasnosti i pierestrojki media miały coraz więcej możliwości wpływania na zmiany polityczne w kraju i coraz bardziej się usamodzielniały.
– Po upadku Związku Radzieckiego wśród Rosjan pojawiło się ogromne zapotrzebowanie na niezależne dziennikarstwo. Świadczy o tym na przykład pojawienie się w bardzo krótkim czasie wielu nowych mediów drukowanych. Nie tylko w Moskwie i Sankt Petersburgu, ale w całym kraju. Rosyjskie media były wtedy niezwykle aktywne i otwarcie informowały o końcu Związku Radzieckiego, ale także o tym, co się tam działo w latach komunizmu – mówi Ulrike Gruska, rzeczniczka prasowa Reporterów bez Granic.
Ten „złoty wiek” prasy drukowanej zakończył się jednak dość szybko. Kryzys gospodarczy w latach 1993/1994 doprowadził do zamknięcia wielu gazet. Tym bardziej wzrosła rola stacji telewizyjnych, które wprawdzie nie były już kontrolowane przez Kreml, ale zostały podporządkowane potężnym bossom w rosyjskim biznesie. Oligarchowie, tacy jak Borys Bierezowski i Władimir Gusinski, kupili główne kanały telewizyjne w kraju, w tym ORT i NTV. Dzięki swoim medialnym imperiom w latach 90-tych w znacznym stopniu sterowali polityką w Rosji. Na przykład w wyborach prezydenckich w 1996 roku oligarchowie ci pomogli wygrać demokratycznie nastawionemu Borysowi Jelcynowi z komunistą Giennadijem Ziuganowem, któremu w ten sposób uniemożliwili powrót do władzy starych elit.
Inna rzecz, że medialne imperia Gusinskiego i Bierezowskiego nie zawsze były zbieżne pod względem politycznym. Gusinski coraz częściej występował przeciwko Kremlowi, Berezowski natomiast popierał Jelcyna, a później Putina. Z kolei stacja Gusińskiego NTV otwarcie ukazywała brutalność wojny w Czeczenii, zyskując dzięki temu popularność i szacunek w całym kraju.
Postępujący upadek mediów po 2000 roku
Należący do Bierezowskiego prokremlowski kanał ORT poparł Putina w jego walce o prezydenturę i pomógł mu wygrać wybory w 2000 roku, ale 20 lat później Putin już od dawna jest grabarzem wolnej prasy. Od 2000 roku stopień dziennikarskiej wolności został poważnie ograniczony.
– Natychmiast po objęciu urzędu Putin zaczął podporządkowywać media kontroli państwa. Stacja NTV Gusinskiego została zamknięta w spektakularny sposób: uzbrojeni po zęby funkcjonariusze sił bezpieczeństwa wkroczyli do jej siedziby, co było częściowo transmitowane na żywo. Pod różnymi pretekstami i zarzutami, krok po kroku pozbawiano władzy jej właściciela – wyjaśnia Ulrike Gruska.
Podobny los spotkał także drugiego byłego dobroczyńcę Putina, Bierezowskiego. Putin nie wybaczył mu, że ten coraz bardziej dystansował się od jego polityki. Należąca do Bierezowskiego stacja ORT znalazła się pod kontrolą państwa i dziś, jako „Pierwszy Kanał”, jest tubą propagandową Kremla.
Z roku na rok w Rosji milkło coraz więcej wolnych głosów. Kontrola nad wolnymi mediami jeszcze bardziej się zaostrzyła po demonstracjach w zimie 2011/2012 przeciwko rzekomym fałszerstwom w wyborach parlamentarnych oraz po aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie w 2014 roku. Kanały państwowe propagowały wyłącznie oficjalną retorykę Kremla, a media krytyczne były krytykowane i piętnowane jako „zdrajcy” i „agenci”.
W przeddzień Igrzysk Olimpijskich w Soczi w 2014 roku organizacja Reporterzy bez Granic stwierdziła, że „niezależne dziennikarstwo” w Rosji stało się „sportem walki”. Nic więc dziwnego, że w 2017 roku w badaniu Fundacji Koerbera 76 procent ankietowanych Rosjan stwierdziło, że zadaniem mediów jest wspieranie rządu w jego pracy i zgadzanie się z jego decyzjami.
Chwilowe schronienie w internecie
Przez długi czas jedynym miejscem dla głosów krytycznych wobec reżimu był internet, w którym wolne media i blogerzy mogli działać w miarę normalnie.
– Rosyjscy przywódcy z dużym opóźnieniem dostrzegli znaczenie internetu dla dyskursu społecznego – mówi Ulrike Gruska. – W porównaniu z innymi represyjnymi reżimami, takimi jak na przykład w Chinach, gdzie internet od początku był tworzony jako sieć poddana ścisłej kontroli państwa, rosyjski net wciąż jest zdecentralizowany. Działa w nim kilka węzłów i wielu dostawców usług, przy udziale których przebiega wymiana informacji – dodaje rzeczniczka prasowa Reporterów bez Granic.
Moskwa jednak dostrzegła znaczenie internetu i uciszyła wszystkie niezależne media, wprowadzając szereg zmian prawnych. W tej chwili dostęp do takich platform jak Instagram i Facebook, a także do stron zagranicznych domów mediowych jest możliwy tylko z zastosowaniem specjalnej technilogii tzw. VPN. Organ nadzorujący media Roskomnadzor – czyli Federalna Służba Nadzoru w Sferze Łączności, Technologii Informacyjnych i Komunikacji Masowej – może w każdej chwili zablokować najrozmaitsze platformy internetowe, a komputery i smartfony muszą mieć zainstalowane odpowiednie oprogramowanie rosyjskie.
Ustawowa likwidacja demokracji
W latach 2011/2012 rząd Federacji Rosyjskiej jeszcze bardziej dokręcił śrubę. Uchwalano kolejne ustawy, które utrudniały pracę dziennikarzom. Od tej pory nie wolno im pisać o luksusowych willach albo wysokich pensjach urzędników państwowych, które pachniały korupcją. Uniemożliwiono im także wykrywanie im opisywanie różnych skandali i machinacji władz.
Organizacje międzynarodowe, prowadzące w Rosji działalność polityczną i otrzymujące pieniądze z zagranicy, muszą się zarejestrować w specjalnym rejestrze państwowym jako „zagraniczni agenci”. Na ich pracowników stale nakładane są grzywny albo kary aresztu.
– Nie ulega wątpliwości, że dyskurs demokratyczny w Rosji uległ zasadniczej zmianie. Niemal wszyscy krytycy tego reżimu znajdują się teraz za granicą i trudno jest ocenić, ile niezależnych informacji wciąż dociera do Rosji lub, co wydaje się jeszcze ważniejsze, jak są one w niej odbierane i czy są tam uznawane za wiarygodne – mówi Ulrike Gruska.
– Ciągle słyszę to od przyjaciół i kolegów: największym problemem wcale nie jest to, że do ludzi w Rosji nie docierają informacje o tym, że w Ukrainie toczy się wojna i że bombarduje się osiedla mieszkalne, tylko to, że wielu ludzi, nawet jeśli się o tym dowie, po prostu w to nie uwierzy, ponieważ od dwudziestu lat są zalewani propagandowymi treściami przez państwową telewizję. Duża część rosyjskiego społeczeństwa obecnie przyjęła narrację Kremla, że na Ukrainie panuje nazistowski reżim, od którego trzeba wyzwolić zamieszkałych tam ludzi – podkreśla rzeczniczka prasowa Reporterów bez Granic.
Rok 2022, czyli dożynanie wolnych mediów
Wydarzenia ostatnich tygodni i miesięcy doprowadziły do całkowitej likwidacji ostatnich wolnych mediów w Rosji. Na początku roku rozpoczęła się wielka czystka w rosyjskim świecie mediów, w ramach której zamknięto także moskiewskie biuro Deutsche Welle i odebrano akredytacje korespondentom DW pracującym w Rosji. Ale to był tylko początek. Po inwazji Rosji na Ukrainę 24 lutego 2022 roku założono kaganiec ostatnim niezależnym mediom. Nawet tym, o których myślano, że ochroni je ich popularność.
W ten sposób już 1 marca 2022 roku niezależna stacja radiowa Echo Moskwy została usunięta z sieci, a strona internetowa tej stacji, założona w 1990 roku, również została zablokowana. Gwoździem do trumny stały się nadawane przez nią rzetelne i odważne relacje z pierwszych dni wojny Rosji z Ukrainą.
Dużo młodszą od niej, niezależną stację telewizyjną Dożd („Deszcz”) spotkał ten sam los. Została zamknięta na początku marca „za fałszywe informowanie o wydarzeniach w Ukrainie”. Większość członków zespołu redakcyjnego w pośpiechu opuściła kraj, a próby odbudowy zespołu redakcyjnego podejmowane są w tej chwili w Tbilisi w Gruzji.
I wreszcie uderzono także w „Nową Gazetę” i jej założyciela, laureata Pokojowej Nagrody Nobla Dmitrija Muratowa, ikonę rosyjskiego i międzynarodowego dziennikarstwa. Przez długie lata redakcja „Nowej Gazety” miała jeden z najlepszych w Rosji zespołów dziennikarzy śledczych, a jej ostatnim wielkim wyczynem było na wskroś uczciwe relacjonowanie wydarzeń ze zniszczonych ukraińskich miast.
Czy w Rosji w ogóle są jeszcze jakieś niezależne, wolne głosy? – Są, ale nie mogą nic opublikować – wyjaśnia Ulrike Gruska. Poza tym, według niej, zdecydowana większość niezależnych dziennikarzy rosyjskich, którzy wcześniej pracowali w Rosji na szczeblu ponadregionalnym, przebywa obecnie za granicą. A stamtąd ich głosy są słabo słyszalne w ojczyźnie. Dbają o to organa władzy, stosując represje i blokując dostęp do internetu.
– Dzisiejsza sytuacja mediów w Rosji przypomina najciemniejsze i najtrudniejsze czasy Związku Radzieckiego – konkluduje rzeczniczka prasowa Reporterów bez Granic.