Zrabowane dzieci. Zagłada dzieci robotnic przymusowych
14 września 2017W czasie II wojny światowej Niemcy założyli kilkaset zakładów dla "bezwartościowych rasowo" dzieci robotnic przymusowych z Polski i innych krajów Europy. Niemowlęta umierały tygodniami w straszliwych męczarniach. Dzieci nie zabijano od razu, ale celowo powoli głodzono, by matki nie straciły motywacji do pracy. Na koszty pochówku niemieckie władze pobierały od nich po 15 marek.
***
Dwa pomieszczenia. Na podłodze ciasno poukładane sienniki. Na nich siedzą lub leżą dzieci. Od niemowląt po pięciolatki. Są wycieńczone. Nie mają siły, by się ruszyć.
Dzieci nie mówią. Część nie umie. A reszta się boi. Bo za mówienie po polsku jest bicie. Wolno tylko po niemiecku.
Maluchy są brudne, nie mają włosów. Ubrane w łachmany. Spod strzępek ubrań widać wrzody. Czasem rany aż do kości. W izbach nie ma ogrzewania, więc w zimie marzną.
Są wystraszone. Boją się światła i dźwięków. Ale przede wszystkim są głodne. Niemowlętom przysługuje pół litra mleka i kostka cukru dziennie. Dla starszych ustawiane jest koryto. Z niego jedzą gotowaną marchew i brukiew.
Dzieci często umierają. Wtedy te żywe długo jeszcze leżą obok martwych. Raz dziennie ktoś zabiera ciała. Pakuje do skrzynek. Na taczkach wywozi na cmentarz. Puste skrzynki przywozi z powrotem.
Miejsce nadzorują ewangelickie siostry zakonne. Rządzi przełożona - siostra Marta "Borgia" Götzler.
***
To piekło na ziemi to "Przytułek dla niemowląt i małych dzieci oraz dom starców" przy ul. św. Józefa w Wąsoszu koło Rawicza. Ośrodek dla dzieci robotnic przymusowych skierowanych do pracy na należącym do III Rzeszy Dolnym Śląsku. Zakład założono w czerwcu 1943 roku. Do kwietnia 1945 roku przeszło przez niego co najmniej 485 polskich dzieci. Przeżyło 39.
Równie przerażający obraz wyłania się z zeznań Ernsta Wirtza, pracownika jednego z zakładów Kruppa. Ten największy koncern zbrojeniowy III Rzeszy dysponował w połowie 1943 roku 57 obozami pracy przymusowej. W czasie dziesiątego procesu norymberskiego Wirtz opowiedział, co widział w jednym z nich - w Voerde niedaleko Essen. Przy tamtejszym obozie dla robotników założono ośrodek dla dzieci robotnic zagranicznych.
"Pytanie: - Co świadek widział w barakach, w których mieszkały dzieci?
Odpowiedź: - Dzieci były niedożywione. Nie było tam dziecka, którego ramiona czy ręce byłyby grubsze od mojego kciuka.
P: - W jakim wieku były dzieci?
O: - Od niemowląt do dwóch lat.
P: - W jakich warunkach przebywały w obozie w Voerde, gdy świadek je widział?
O: - Leżały w łóżkach typu więziennego. Miały gumowe prześcieradła i były całkiem nagie.
P: - Czy robotnice ze Wschodu mówiły także świadkowi, ile dzieci umierało dziennie?
O: - Tak, 50 lub 60 dzieci umierało codziennie i tyleż rodziło się każdego dnia, ponieważ był tam stały dopływ robotnic ze Wschodu wraz z dziećmi.
P: - Co się stało z dziećmi tych robotnic wschodnich? Czy mówiły one świadkowi, co działo się z dziećmi, które umarły?
O: - Prosiłem tłumacza, by zapytał je, jak to się stało, że tyle dzieci zmarło, i czy te dzieci grzebano; tłumacz odpowiedział mi, że zwłoki dzieci spalono w obozie."
Zeznania Wirtza potwierdził kierownik obozu pracy w Voerde-West Lorenz Schneider. Zapewniał, że był przerażony wysoką śmiertelnością wśród dzieci. Ponoć lekarz obozowy wyjaśnił mu, że to efekt braku mleka, tłuszczów i środków odżywczych. Kierownictwo Kruppa wiedziało, ile dzieci umiera. Nigdy nie przeprowadzono jednak żadnych dochodzeń. Dlatego podejrzewał, że śmierć dzieci została zaplanowana.
***
Schneider miał rację. Eksterminację niemowląt - dzieci robotnic przymusowych - obmyślono i zaprojektowano w Berlinie.
W czasie II wojny światowej Niemcy wywieźli na roboty przymusowe do Rzeszy ponad 2 miliony Polaków. Niektóre źródła mówią nawet o 2,8 miliona osób. Pod koniec 1944 roku około 35 proc. z nich stanowiły kobiety i dziewczęta.
Początkowo robotnicom tuż przed porodem pozwalano wrócić do miejsca zamieszkania. Szybko jednak zauważono, że taka praktyka szkodzi państwu niemieckiemu. Nie dość, że dziecko podnosi potencjał biologiczny wroga, to jeszcze kobieta nie wykonuje swojej pracy. Dlatego zwyciężyła zasada, że prawem jest to, co służy interesowi narodu niemieckiego. W marcu 1943 roku uchylono w przypadku robotnic przymusowych obowiązujący na terenie Rzeszy zakaz aborcji. Teoretycznie ciąża miała być usuwana na wniosek ciężarnej, jednak kobiety były regularnie poddawane presji i szykanom.
Kilka miesięcy później - wraz z powiększającymi się stratami na froncie wschodnim - doprecyzowano, że zgoda na aborcję nie może być udzielana w przypadkach, w których może urodzić się "rasowo wartościowe" dziecko.
Procedurę ostatecznie określił 27 lipca 1943 Reichsfürhrer SS Heinrich Himmler rozporządzeniem "w sprawie traktowania ciężarnych robotnic obcokrajowych oraz dzieci urodzonych z tych robotnic". To właśnie tym dokumentem wydano wyrok na polskie (ale nie tylko) niemowlęta. Od tego czasu wszystkie ciąże miały być rejestrowane i oceniane pod względem przyszłej wartości rasowej potomstwa. Jeśli uznano, że dziecko spełnia kryteria chorej nazistowskiej teorii rasowej, matka mogła liczyć na lepsze warunki porodu, jednak tuż po nim odbierano jej dziecko i przekazywano do ośrodków germanizacyjnych.
Jeśli jednak uznano, że dziecko będzie "rasowo bezwartościowe" zastosowanie miały punkty a) i h) rozporządzenia:
a. "Dzieci rasowo bezwartościowe, zrodzone z robotnic, będą kierowane do "dziecięcych ośrodków opiekuńczych dla obcokrajowców" (...)
h. niezdolne do pracy matki, wraz z ich rasowo bezwartościowymi dziećmi, winny być usunięte".
Eksterminację "rasowo bezwartościowych" dzieci przeprowadzano w takich ośrodkach jak ten w Wąsoszu czy Voerde. Dzieci odbierano matkom tuż po porodzie, zmuszając kobiety do powrotu do pracy.
Noworodki przebywały w drastycznych warunkach zaprojektowanych tak, by doprowadzić do ich powolnej śmierci z wygłodzenia. Dzieci przechodziły męczarnie po to, by zachować pozory wobec matek. Uznano, że w razie natychmiastowego uśmiercenia dziecka, nieobliczalna reakcja kobiet mogłaby zmniejszyć ich motywację i wydajność w pracy. Dlatego wymyślano schorzenia, którymi tłumaczono śmierć dzieci. Najczęściej w aktach zgonu pojawia się tzw. "hospitalismus", czyli choroba wywołana rzekomo złymi warunkami sanitarnymi i higienicznymi. W aktach zgonu znajdziemy też osłabienie czy zaburzenia pokarmowe. To oczywiście przykrywka - podstawową przyczyną zgonów było wygłodzenie.
Z okrucieństwa takiego rozwiązania zdawali sobie sprawę nawet dygnitarze nazistowscy, którzy od czasu do czasu przeprowadzali inspekcje zakładów dla "bezwartościowych rasowo". Znany jest m.in. list SS-Grupenfuhrera Ericha Hilgenfeldta do Himmlera z 11 sierpnia 1943 roku, po jego wizycie w ośrodku w Spital am Phyrn: "Podczas inspekcji stwierdziłem, że wszystkie znajdujące się w tej ochronce niemowlęta były niedożywione. Jak poinformował mnie SS-Oberführer Langoth, na podstawie decyzji prowincjonalnego urzędu wyżywienia przydziela się ochronce jedynie po pół litra mleka pełnego i po pół kostki cukru na jedno niemowlę dziennie. Na takich racjach niemowlęta muszą zginąć z niedożywienia."
Zimna kalkulacja, która kierowała eksterminacją niemowląt, przeraża. "Poinformowano mnie - pisze dalej Hilgenfeldt - że co do wychowania tych niemowląt istnieje rozbieżność zdań. Jedni uważają, że dzieci robotnic wschodnich powinny umrzeć, inni, że należy je wychować. (...) Są tu tylko dwie możliwości. Albo nie chce się, aby dzieci pozostały przy życiu - a wówczas nie można ich zgładzać powolnie i w ten sposób odciągać wiele jeszcze litrów mleka z powszechnej aprowizacji; znajdują się jeszcze sposoby, by uczynić to bez dręczenia i bezboleśnie. Albo też zamierza się dzieci te wychować, aby później móc je wykorzystać jako siłę roboczą. Wówczas jednak należy je żywić w taki sposób, aby kiedyś stały się w pełni zdolne do pracy."
Ten dylemat nie został nigdy rozstrzygnięty. Nie wiadomo, czy i co Himmler odpisał. Wiadomo jednak, że eksterminacja w takiej formie trwała aż do końca wojny.
***
Skala zagłady polskich niemowląt do dziś nie jest znana. Nie znamy nawet dokładnej liczby ośrodków, w których uśmiercano potomstwo robotnic przymusowych. Według niektórych źródeł było ich aż 400. Nie wiemy też, ile dzieci urodziły w Niemczech polskie robotnice przymusowe. Roman Hrabar, polski urzędnik, który zajmował się repatriacją zgermanizowanych polskich dzieci i jako pierwszy opisał eksterminację dzieci robotnic przymusowych, podaje jedynie, że tuż po wojnie na polecenie zarządów wojskowych tylko strefy brytyjskiej i amerykańskiej niemieckie urzędy przedłożyły około 40 tys. metryk takich dzieci. Nie wiemy, ile z nich to urodzenia żywe. Wiemy natomiast, że nie wszystkie dzieci były rejestrowane i nie wszystkie dokumenty przedłożono.
Wyobrażenie o skali zbrodni wobec polskich dzieci dają jednak archiwa poszczególnych ośrodków, których nie udało się nazistom zniszczyć przed nadejściem frontu. I tak: w zakładzie położniczym dla Polek i robotnic ze wschodu w Brunszwiku, od maja 1943 roku zmarło około 400 z 800 dzieci, także w Laberweinting zagłodzono połowę przebywających tam niemowląt, w Rühen życie straciło od 250 do 350 maluchów, w Burgkirchen/Alz od marca 1944 roku uśmiercono 152 dzieci, w kilku ośrodkach w powiecie Verden śmierć poniosło około 130 niemowląt. Setki dzieci urodziły się w obozie dla kobiet ciężarnych w Pfaffenwald. Ich los jest nieznany. Badacze szacują, że we wszystkich znanych nam zakładach śmiertelność wynosiła powyżej 50 proc., a w niektórych zbliżała się nawet do 90 proc.
Wiadomo również o zakładzie w Velpke, w którym od maja do grudnia 1944 roku życie straciło przynajmniej 84 dzieci. Wśród nich 8-miesięczny Bruno, którego matka próbowała uratować przed zagłodzeniem, oddając pod opiekę Niemki - Emmy Hoppe.
Hoppe mieszkała przy głównej ulicy Velpke. Przez okno często widywała robotnice przymusowe, które szły do miejscowego zakładu dla "bezwartościowych rasowo" niemowląt. Nigdy z nimi nie rozmawiała. Do czasu Weroniki Plutkacy - Polki, która w drodze do ośrodka, w którym nakazano jej zostawić malutkiego synka, chwyciła się ostatniej deski ratunku. Zapukała do drzwi Hoppe i w akcie desperacji poprosiła o przechowanie dziecka. Niemka się zgodziła. Jednak po trzech dniach przyszli funkcjonariusze policji i - grożąc karami - kazali odnieść niemowlę do zakładu.
Zeznając w ósmym procesie norymberskim Hoppe twierdziła, że dzień później poszła odwiedzić Bruno.
"Pytanie: - Gdy przyniosłaś dziecko do zakładu w niedzielę zostawiłaś jedzenie, by mu je dano?
Odpowiedź: - Tak, zostawiłam butelkę mleka.
P: - Co zobaczyłaś, gdy przyszłaś w poniedziałek?
O: - To samo mleko było nadal w butelce, ale skwaśniałe.
P: - Mówiłaś, że ponownie przyszłaś znów w środę.
O: - Tak.
P: - Czy możesz opisać Wysokiemu Trybunałowi warunki w zakładzie?
O: - Kiedy weszłam do zakładu zobaczyłam przede wszystkim brud.
P: - Czy możesz podać więcej szczegółów?
O: - Przy wejściu była kuchnia, w której było za gorąco, potem był duży pokój, w którym z uwagi na pogodę było bardzo duszno. Dziecko było tam nagie i brudne. Leżało w pudle - wszystkie dzieci były w pudłach. Sienniki i przykrycia były brudne, bardzo brudne.
P: - Chcesz powiedzieć, że każde dziecko miało swoje własne pudło?
O: - Tak.
P: - Czy dzieci leżały w nich na materacach?
O: - Nie, na siennikach.
P: - W jakim stanie były dzieci?
O: - O ile mogłam zauważyć, były zupełnie wygłodzone i bardzo zaniedbane.
P: - Jakie były znaki na dzieciach, po których mogłaś zauważyć, że są zaniedbane?
O: - Były chudziutkie, a ich twarze wyglądały na stare.
Emma Hoppe zobaczyła Bruna jeszcze tylko raz - trzy tygodnie później. Przyszła do zakładu razem z Weroniką, bo dziecko zachorowało. Nie pozwolono im jednak wejść do środka. Bruna pokazano na chwilę, przez okno. Dwa tygodnie później chłopiec zmarł. Matki nie poinformowano. Dowiedziała się dopiero od Emmy, gdy ciało syna już pochowano.
Zeznania Hoppe były jednymi z wielu, które posłużyły do osądzenia głównych sprawców zbrodni na dzieciach robotnic przymusowych. Ósmy proces norymberski, w którym sądzono 14 członków nazistowskich organizacji odpowiedzialnych za hitlerowskie programy rasowe, zakończył się skazaniem 13 z nich. Cztery osoby zwolniono jednak tuż po zakończeniu procesu, ponieważ uznano, że odbyły już karę w jego trakcie. W pozostałych przypadkach raz orzeczono dożywocie, dwa razy 25 lat więzienia, raz 20 lat, 3 razy 15 lat i raz 10 lat.
Bezpośredni sprawcy zagłady niemowląt w większości nigdy nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Choćby szefowie koncernów i fabryk, które korzystały z pracy robotnic przymusowych. Tak jak w przypadku Kruppa trudno zakładać, że nie wiedzieli oni o skali dramatu. W końcu nieszczęsnym matkom potrącano z pensji 15 marek - koszt pochówku ich dzieci.
***
Dzieci z ośrodka w Wąsoszu przeżyły nadejście frontu dzięki miejscowemu pastorowi Paulowi Tillmanowi. To on powstrzymał Niemców przed wysadzeniem budynku wraz z dziećmi. Opiekował się nimi do nadejścia oddziałów radzieckich. Te przekazały 39 dzieci siostrom elżbietankom z Rawicza. Dzieci były w stanie skrajnego wycieńczenia. Opóźnione w rozwoju fizycznym i psychicznym. Jednego dziecka nie udało się uratować.
Zaledwie dziesięcioro dzieci odnalazło drogę do domu. Resztę adoptowano.
Agnieszka Waś-Turecka, Interia
źródła:
Roman Hrabar, Rabunek dzieci w celach germanizacji i zagłada polskich niemowląt w III Rzeszy, archiwum IPN w Krakowie
Materiały Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, IPN w Poznaniu
Stenogramy z ósmego procesu norymberskiego