Zrozumieć niepojęte. Pytania niemieckich uczniów do polskich ofiar nazizmu
14 października 2014Najmłodsze pokolenie nie ma już możliwości porozmawiać z dziadkami o wojnie, zapytać, co przeżywali, jak wyglądał wtedy ich zwykły dzień. - Na takie pytania moja generacja otrzymywała jeszcze odpowiedzi - mówi w rozmowie Sebastian Potschka. Nauczyciel historii od wielu lat organizuje we współpracy ze Stowarzyszeniem im. Maksymiliana Kolbego (Maximilian Kolbe-Werk) spotkania uczniów z ofiarami reżimu hitlerowskiego z Polski. Takich spotkań jest coraz mniej. A zainteresowanie nimi rośnie wśród niemieckich uczniów, którym coraz trudniej jest na podstawie suchego przekazu książkowego i filmowego zrozumieć grozę przeżycia pokoleniowego jakim była II wojna światowa.
Czy mieliście zabawki w obozie?
Zmiany pokoleniowe w projektach szkolnych Stowarzyszenia im. Maksymiliana Kolbego organizowanych w całych Niemczech nastąpiły nie tylko wśród uczniów, ale też wśród świadków wydarzeń. Teraz na spotkania z uczniami do Niemiec przyjeżdżają Polacy, którzy piekło niemieckich obozów koncentracyjnych przeżywali jako młodzi ludzie lub dzieci. Prawie 70 lat od zakończenia II wojny światowej trudno jest młodemu pokoleniu, i to nie tylko w Niemczech, utożsamić się z trudnymi do pojęcia losami rówieśników prześladowanych przez hitlerowców.
Niemiecka młodzież pyta dzisiaj świadków wydarzeń z Polski najczęściej o to, co jedli w obozach, czy nie myśleli o ucieczce, czy śnią im się koszmary? Dlaczego nie czują nienawiści do Niemców? Często pyta, skąd czerpali siłę potrzebną do przeżycia? Czy w tak ekstremalnych obozowych warunkach możliwe były przyjaźń i solidarność?
Niektóre pytania zadawana są przypuszczalnie pod wrażeniem oglądanych filmów i reportaży. Są to pytania o sytuacje ekstremalne, jak np. czy ktoś w ich obecności zmarł, czy został zabity. - Takim pytaniom nie towarzyszy refleksja – wyjaśnia Sebastian Potschka. – To są pytania zadawane ze zwykłej ciekawości, nie kryje się za tym nic więcej. Nazwałbym to produktem naszych czasów. Przy tym ogromnym natłoku informacji o wojnie skoncentrowanie się uczniów na losach jednej osoby, która przeżyła okropności wojny, odpowiednie zachowanie się w takiej sytuacji, jest dla uczniów sporym wyzwaniem – tłumaczy nauczyciel historii.
Ci, którzy mają większą świadomość tego, co się działo, są najczęściej onieśmieleni – mówi o swoich wrażeniach ze spotkań z niemieckimi uczniami była więźniarka KL Ravensbrück Krystyna Wróblewska. Ale dwa pytania ją zbulwersowały. – Moją koleżankę, która była młodsza ode mnie, pytali, czy miała zabawki w obozie. A mnie, kiedy mówiłam, jak nas wpychali do wagonów bydlęcych, w których nie było możliwości ani usiąść, nie było ubikacji, jedna z uczennic zapytała: A dlaczego pani wsiadała do takiego zatłoczonego wagonu?
Krystyna Wróblewska miała zaledwie 15 lat, kiedy trafiła do KL Ravensbrück. O swojej reakcji na pytanie uczennicy opowiada z uśmiechem. – Ponieważ dziewczynka wyglądała jak aniołek, to się tylko wewnętrznie uśmiechnęłam i nic nie odpowiedziałam – mówi. Warszawska lekarka-pediatra przez całe życie żyła „w przyjaźni z otaczającym ją światem”, chociaż miała koszmarne sny i dopiero niedawno się od nich wyzwoliła.
Surowa lekcja o przeszłości
Henrietta Kretz mówi o sobie: „jestem polskim dzieckiem Holocaustu”. Z uczniami w Niemczech spotyka się często. Opowiada, że dużo wiedzą, ale już bardzo dużo nie rozumieją, "bo to zupełnie inna epoka, zupełnie inny świat, w którym oni żyją". Ale, dodaje, rozumieją losy dziecka, które ma straszne przeżycia, że jest prześladowane, za to, że urodziło się w jakimś społeczeństwie i skazane jest na śmierć. – A to jest dla nich niepojęte – mówi. Henrietta Kretz i Krystyna Wróblewska mają wyrzuty sumienia, że obarczają młodych ludzi takimi przejściami. Ale organizatorzy spotkań ze świadkami wydarzeń przekonują, że jest to bardzo ważny „inny rodzaj nauki – nauki życia”.
Na tych spotkaniach nie rozmawia się o karierze, o pieniądzach, ale o ludzkiej egzystencji – mówi Gisela Multhaupt. Takich rozmów dzisiaj nie prowadzi już nikt, zauważa wolontariuszaka Maximilian-Kolbe-Werk. – Wystarczy posłuchać tych telewizyjnych talk-shows. Przecież z nich nie można czerpać siły i energii do życia. Gisela Multhaupt od 10 lat organizuje spotkania świadków wydarzeń z Polski w szkołach w Kolonii i okolicach. Nazywa je „prawdziwymi międzyludzkimi rozmowami”, które młodzi Niemcy zapamiętają na zawsze.
Chcą przynajmniej trochę zrozumieć
Spotkania z byłymi więźniami hitlerowskich obózów koncentracyjnych odbywają się obecnie w niemieckich szkołach najczęściej na wyraźną prośbę uczniów. „Autentyczne relacje”, mówią, są bardziej interesujące niż filmy czy nagrania wideo, które pokazują im nauczyciele na lekcjach historii. - Ci ludzie, z którymi się spotykamy, byli tam, przeżyli to, widzieli, jak umierali inni ludzie. To przecież było ekstremalne doświadczenia – zauważa Matz po spotkaniu w szkole średniej w Roesrath niedaleko Kolonii. Uczniowie mówią, że podziwiają to, że goszczący u nich Polacy, ofiary niemieckiego nazizmu, przełamali się, żeby opowiedzieć im swoją historią, przeżywać ją na nowo. Szanują ich za to. Ponad 150 uczniów szkoły w Roesrath było też poruszonych prawie do łez podziękowaniami świadków historii za to, że ich wysłuchali i życzeniami na przyszłość, jakie opowiadający po polsku o swoich losach goście adresowali do nich po niemiecku. – To pokazuje wysoki poziom tolerancji u naszych rozmówców. Widocznie są przekonani, że my, młode pokolenie Niemców, możemy wszystko zrobić lepiej – mówi jeden z uczniów.
Następne pokolenia będą słuchać relacji ofiar II wojny światowej przed monitorami w salach muzealnych. I nie będą mogły zadać im pytań, zauważa Sebastian Potschka. - Takie osobiste spotkanie i autentyczna relacja to wielki dar – mówi – obserwujemy też, że to bardzo silny impuls dla młodzieży do poszukiwania odpowiedzi na pytanie: Co to ma wspólnego ze mną z moim życiem?
Barbara Cöllen