Życie w Niemczech, praca w Polsce
13 maja 2011Pytanie, czy obawia się otwarcia niemieckiego rynku pracy dla Polakow, Andreas Meincke, burmistrz Tantow kwituje uśmiechem: „Jeżeli czegokolwiek się spodziewamy, to tylko pozytywów. Może dorobimy się więcej mieszkańców z Polski”.
Gmina Tantow, tuż przy granicy z Polską, powoli by się wyludniła, gdyby nie zaczęli osiedlać się tu Polacy. „Lepszej sytuacji nie możemy sobie wyobrazić”, cieszy się burmistrz. Dzięki przybyszom z Polski po raz pierwszy od lat gmina odnotowuje nie odpływ, tylko przyrost liczby mieszkańców. Polacy zasiedlają puste mieszkania, ratują przed ruiną domy. Ktoś z Polski kupił właśnie dawną sortownię odzieży, może powstaną nawet miejsca pracy.
Większość polskich mieszkańców Tantow pracuje jednak w Szczecinie, z czym wiąże się największy problem – dojazd.
Pięta achillesowa - kolej
Do gimnazjum w Szczecinie dojeżdża 16-letnia Dagmara Kmita, córka Katarzyny Kmity-Maslej, dyrektorki szkoły w Tantow. Rodzina mieszka w Tantow od niespełna trzech lat. Katarzyna Kmita-Malsej zawsze marzyła, jak mówi, żeby uczyć w Niemczech polskiego. Kiedy zdarzyła się okazja, natychmiast z niej skorzystała. Dagmara powinna jednak skończyć gimnazjum już w Polsce, niemiecki zna jeszcze zbyt słabo, by poradziła sobie w szkole w Niemczech. Jeździ więc codziennie do szkoły do Szczecina, najczęściej jest dowożona samochodem. Kolej jest zbyt droga i zbyt fatalne są godziny połączeń.
Od stycznia 2011 roku kolej jest jeszcze droższa. Decyzją lokalnego przewoźnika, VBB (Verkehrsbund Berlin-Brandenburg), miesięczne bilety na trasie Berlin-Szczecin są ważne tylko do Tantow. Na odcinku Tantow-Szczecin dojeżdżający do pracy i do szkoły muszą kupować każdorazowo dodatkowy bilet. Miesięczne koszty wzrosły tym samym o jakieś 100 euro. VBB argumentowało, że z biletów korzysta niespełna sto osób. Nie kalkulują się ani VBB, ani PKP.
„Gmina tak dba o żyjących tu Polaków, o kontakty z Polską, a tu taki krok do tyłu. To nie jest w porządku”, mówi Katarzyna Kmita-Malsej. Z burmistrzem Tantow Andreasem Meincke i Andreasem Schwarze, zastępcą burmistrza i zarazem reprezentantem inicjatywy pasażerów Pro Bahn, uruchomiła szeroko zakrojoną kampanię przeciw decyzji VBB. Zebrali blisko 200 podpisów za przywróceniem biletów. Włączyli się politycy. „Tuż przed otwarciem niemieckiego rynku pracy sytuacja ta napawa mnie ogromną troską”, napisała w liście do VBB i PKP posłanka do Bundestagu, Sabine Stüber (Partia Lewicy) wskazując na dobro polsko-niemieckich stosunków.
Presja zrobiła swoje. Z dniem wprowadzenia w czerwcu nowych rozkładów jazdy bilety miesięczne Berlin-Szczecin znowu będą obowiązywały na całej trasie.
Pracy nikt nie szuka
Tantow należy do powiatu Uckermark, ocierającego się już o Meklemburgię. Należy jednak jeszcze do Brandenburgii. I kiedy kilka lat temu na niemieckim pograniczu zaczęli osiedlać się pierwsi Polacy, koncentrowali się na Meklemburgii. Dzisiejsi osadnicy wybierają przede wszystkim właśnie Uckermark. „Mamy Szczecinian, ale też już Gdańszczan, Warszawiaków, Poznaniaków. Od mniej więcej początku roku jest coraz więcej pytań z głębi Polski od przedsiębiorców, którzy myślą, żeby przenieść tu produkcję”, mówi Radosław Popiela, makler nieruchomości z Rosow, też w Uckermark.
W 2007 roku kupili z żoną w Rosow dom do remontu, dwa lata później małżeństwo z dwojgiem dzieci przeprowadziło się na stałe. Dzieci chodzą do niemieckiego przedszkola, młody tata, właściwie politolog i absolwent Wyższej Szkoły Administracji Publicznej, zajął się nieruchomościami i doradza nowo przybyłym w odnalezieniu się w Niemczech. Ludzie ciągle o coś pytali i tak wyszło, z potrzeby chwili, przyznaje.
Zajęcie samo go znalazło. Ale po pracę nikt nie przyjeżdża. Osiedlający się, a głównie to nauczyciele, policjanci i przedsiębiorcy, szukają w Uckermark spokoju i przestrzeni życiowej, do pracy dojeżdżają do Szczecina.
Barierą informacja
Bezrobocie w Uckermark jest niezmiennie bardzo wysokie. W marcu br. wynosiło 16,6 procent, wobec 11,7 procent w Brandenburgii i ogólnoniemieckiej średniej - 7,6 procent. W Szczecinie, zwłaszcza dla osób znających język niemiecki, pracy jest coraz więcej. Tyle, że niemieccy mieszkańcy Uckermark nie mówią po polsku. Właśnie język jest największym problemem, przyznaje Radosław Popiela. Także na polskim pograniczu, mimo, że jesteśmy sąsiadami, nie uczymy się niemieckiego. Sam też postawił na angielski i przeliczył się. Teraz szybko uczy się niemieckiego.
Barier administracyjnych natomiast właściwie nie ma, uważa. Drobne, codzienne problemy zaczynają się na styku prawa i informacji, nie nadążających za rzeczywistością. Ciągłe problemy sprawia chociażby kwestia interpretacji przepisów dotyczących ubezpieczenia zdrowotnego. Polak, który płaci składkę ubiezpieczeniową w Polsce, w Polsce pracuje a mieszka w Niemczech, ma prawo do świadczeń zdrowotnych po jednej i drugiej stronie granicy. W praktyce nie zawsze funkcjonuje to bez problemów. Sporne i różnie interpretowane przez urzędy bywa wysyłanie dzieci mieszkających po niemieckiej stronie do szkoły w Polsce. Dzieje się tak na całym polsko-niemieckim pograniczu. Dagmara z Tantow nie miała z tym problemów. Jej rówieśniczka z Görlitz, która chciała skończyć naukę w szkole w polskim Zgorzelcu, uzyskała na to zgodę niemieckiego wydziału oświaty dopiero po wyroku Sądu Administracyjnego w Dreźnie.
Problemy przysparza ciągle uznawanie kwalifikacji zawodowych. „Zapotrzebowanie na informację jest ogromne. Zwracają się do nas pracobiorcy, ale też urzędy pracy, agencje pośrednictwa pracy. Robimy co możemy, umieściliśmy w internecie specjalny poradnik, ale nawet to nie wystarcza”, mówi prof. Karin Weiss, pełnomocniczka rządu Brandenburgii ds. integracji. Tyle, że prof. Weiss urzęduje w Poczdamie, blisko 200 km od Tantow, od Rosow, gdzie codzienne, drobne problemy czekają na rozwiązanie natychmiast i na miejscu.
Szczecin jest bliżej
Okna biura Franka Gotzmanna, dyrektora urzędu w Gartz, wychodzą na Odrę. „Bliżej do Polski już nie mogę być” – konstatuje - „Do kolegi z urzędu w Polsce jadę kwadrans, do siedziby powiatu w Niemczech, godzinę.”
W gminie Gartz, również Uckermark, 388 z 7 tys. mieszkańców, to Polacy. Większość też dojeżdża do pracy do Szczecina, mają bliżej niż Szczecinianie ze wschodnich dzielnic miasta. Jeżeli Szczecinianie dojeżdżają na niemiecką stronę, to głównie młodzież, uczniowie szkół w Niemczech. I także w tę drugą stronę zdarzają się dokuczliwe, codzienne problemy. Na przykład kiedy kontroler w szczecińskim autobusie wlepia uczennicy słoną karę, bo dziewczyna legitymuje się niemiecką legitymacją szkolną, nie uznawaną w Szczecinie.
Frank Gotzmann musiał z rozczarowaniem zaakceptować odmowę przyjęcia jego gminy do SOM, Stowarzyszenia Szczecińskiego Obszaru Metropolitalnego. Jako niemiecki urząd nie może być członkiem polskiego stowarzyszenia. „Bardzo szkoda, bo to świetna sprawa. Chętnie bym został członkiem, bardzo chętnie! Niestety nic z tego. Nix da!“.
Schody zaczynają się, kiedy decyzje muszą zapaść na wyższych poziomach administracji, w landach, województwach, czy nie daj Boże w Berlinie i Warszawie. Codzienne problemy, które można rozwiązać na poziomie komunalnym, rozwiązuje się, stwierdzają zgodnie i urzędnicy, i mieszkańcy. Teraz jest nadzieja, że po 1 maja, kiedy dokuczliwości obecne na pograniczu zaczną być odczuwalne także gdzie indziej, rozwiązanie znajdzie się szybciej. W razie czego wystarczy zapytać ludzi z pogranicza, śmieje się makler z Tantow, Radosław Popiela: „Myśmy to wszystko już przećwiczyli. Na granicy pomysłowość nie zna granic”.
Elżbieta Stasik
red. odp.: Bartosz Dudek