Ai Weiwei krytykuje Niemcy: „Ten kraj mnie nie potrzebuje”
11 sierpnia 2019Ai Weiwei jest chyba najbardziej znanym na świecie artystą pochodzącym z Chin. W Niemczech jest ceniony najpóźniej od 2007 r., kiedy jego projekt „Fairytale” pokazywany na documenta 12 ściągnął do Kassel 1000, głównie młodych Chińczyków. Razem z artystą było ich 1001. Przedtem Ai Weiwei rozstawił w mieście 1001 antycznych krzeseł z Chin. Był to jak dotąd najdroższy projekt documenta. Zwiedzający byli zachwyceni.
Niemcy go od tego czasu uwielbiają. Niemieckie media dzień w dzień pisały o braku informacji, kiedy w 2011 zniknął na trzy miesiące i nikt nie wiedział, dokąd zawlekła go chińska bezpieka. Kiedy wiosną 2012 wyszedł na wolność, berlińska Akademia Sztuki czekała na niego z profesurą gościnną.
Ai Weiwei mógł ją objąć dopiero cztery lata później, kiedy w 2015 pozwolono mu opuścić Chiny. Od tamtego czasu z synkiem i jego mamą żyje w Berlinie. Razem ze swoim sztabem pracuje w dużym atelier, w piwnicach dawnego browaru na Prenzlauer Berg, modnej dzielnicy w dawnym wschodnim Berlinie. Przyjacielem i bezpośrednim sąsiadem jest równie znany i ceniony duński artysta Olafur Eliasson.
„Ten kraj mnie nie potrzebuje”
Teraz, akurat w chwili, kiedy renomowane instytucje pokazują jego prace na trzech wystawach jednocześnie – K20/21 w Duesseldorfie, Dom Sztuki w Monachium i Gropiusbau w Berlinie, Ai Weiwei rozlicza się z Niemcami. W obszernie komentowanym wywiadzie w „Die Welt” zapowiedział, że opuszcza Niemcy: „Ten kraj mnie nie potrzebuje”.
Nie jest to tajemnicą, od miesięcy chodziły słuchy, że szuka odpowiedniego miejsca w USA, w New Jersey. Komentowana jest jego, chwilami ostra krytyka kraju, który wprawdzie przyjął go przed laty z otwartymi rękoma, ale „Niemcy nie są żadnym otwartym społeczeństwem”. Nie ma w tym kraju miejsca na otwartą dyskusję, odmienne zdanie nie jest respektowane.
„Chiny dyktują warunki”
Zdaniem Ai Weiweia Niemcy koncentrują się na sobie i ochronie swojego społeczeństwa. Najbardziej krytycznie ocenia jednak niemieckie politykę, gospodarkę i kulturę, które milczą na temat poważnego naruszania praw człowieka i zginają się w pas, żeby nie obciążyć stosunków ze swoim najważniejszym partnerem handlowym Chinami. Chiny dyktują warunki.
Za chińskie pieniądze finansowane są też produkcje filmowe. Nawet festiwal filmowy Berlinale ugina się przed potęgą i wpływem Chin. Organizatorzy tegorocznego festiwalu odmówili pokazania filmowego komentarza Ai Weiweia do wchodzącego wówczas na ekrany obrazu „Berlin, I Love You”, publiczność nie miała okazji zobaczyć także jego dokumentu tematyzującego uchodźców w Europie „The Rest” – pokazały go inne, renomowane festiwale. To samo Berlinale nie pokazało filmu „I Can't Remember" dokumentalisty i pisarza Zhou Qinga o rewolucji kulturalnej w Chinach. Zdaniem Ai Weiweia Berlinale poddało się chińskiej centurze.
Zhou, który też żyje w Berlinie, potwierdza to wrażenie. – Na Berlinale 2019 zostało pokazanych 13 filmów i wszystkie miały pieczęć ze smokiem chińskiej cenzury – powiedział w rozmowie z DW. Kiedy w ostatniej chwili z konkursu głównego został wycofany z niewyjaśnionych powodów „One second” znanego reżysera Yimou Zhanga, właściwie bliskiego reżimowi w Pekinie, Berlinale pokazało jego monumentalny epos „Hero”.
Nie jest powszechnie znane, że Ai Weiwei i Yimou Zhang, a także reżyser i scenarzysta Chen Kaige należyli do pierwszego pokolenia studentów szkoły filmowej w Pekinie po rewolucji kulturalnej.
Człowiek na uchodźstwie jest często obecny w pracach Ai Weiweia, czy to w jego akcjach, instalacjach czy filmie, jak choćby „Wędrówki ludów”. On sam też uważa się za człowieka bez domu. W Berlinie czuł się wielokrotnie dyskryminowany, co też jest powodem jego decyzji o wyjeździe: „Jestem uchodźcą”
Potrzeba krytycznej komunikacji
Ai Weiwei zawsze był zaangażowany i krytyczny. Czy to w Chinach, gdzie walczył z korupcją i łamaniem praw człowieka, czy w Niemczech, gdzie nigdy nie ukrywał swojego zdania. Zaledwie kilka dni po jego przyjeździe do Niemiec w 2015 r. doszło do otwartej konfrontacji z tygodnikiem „Die Zeit” i dziennikiem „Süddeutsche Zeitung”, które miały insynuować, że przed opuszczeniem Chin poszedł na ustępstwa. Już wówczas spór zatoczył szerokie kręgi.
„Jestem artystą. Komunikacja jest ważna, żeby druga strona mogła zrozumieć moją pracę", powiedział wtedy „Süddeutsche Zeitung”. Kontrowersje budzi także swoim najnowszym, krytycznym wywiadem w „Die Welt”, ale dał też powód do myślenia i do dyskusji. Znowu.