25. rocznica podpisania Traktatu "dwa plus cztery"
3 października 2015Zaraz po upadku Muru Berlińskiego sytuacja międzynarodowa była bardziej niż napięta. Euforia mieszała się ze strachem przed niemiecką hegemonią w Europie. Zwiększyło je pod koniec listopada 1989 roku wystąpienie Helmuta Kohla w Bundestagu, kiedy to nieoczekiwanie ogłosił plan zjednoczenia - tzw. "10 punktów".
Zwłaszcza w Londynie i Paryżu plany Kohla wywołały oburzenie, bo nie poinformował on nikogo o nich wcześniej. Do Waszyngtonu biuro Kohla wysłało manuskrypt przemówienia na godzinę przed wystąpieniem.
- Wysłaliśmy go celowo po niemiecku, żeby Bush nie mógł go wcześniej przeczytać i nie próbował powstrzymywać kanclerza przed ogłoszeniem swojego planu - przyznał w rozmowie z DW ówczesny doradca Helmuta Kohla Horst Teltschik.
Niespodzianka z konsekwencjami
Oburzenie zagranicy było uzasadnione, bo układ poczdamski z 1945 roku gwarantował czterem mocarstwom antyhitlerowskiej koalicji: Stanom Zjednoczonym, Wielkiej Brytanii, Francji i ZSRR prawo współdecydowania w przypadku zjednoczenia Niemiec.
- To było niezbyt miłe zaskoczenie - mówi były ambasador Wielkiej Brytanii w Bonn Sir Christopher Mallaby. - Kohl zapowiedział zjednoczenie, jakby zapomniał, że mieliśmy zagwarantowane prawo do współdecydowania.
Plan Kohla zmieniał sytuację i stawiał zagranicę przed faktem dokonanym. Podczas gdy premier Margaret Thatcher i prezydent Francois Mitterrand robili początkowo wszystko, aby udaremnić zamiary kanclerza RFN, USA dostrzegły w zjednoczeniu szansę na zwiększenie wpływów w Europie. Między Waszyngtonem a Moskwą od miesięcy panowała już odwilż, administracja Busha liczyła, że przekona też Gorbaczowa. W końcu ZSRR potrzebowało zachodnich kredytów i partnerów do modernizacji kraju.
Pomysł nowego formatu "dwa plus cztery"
O nowej sytuacji międzynarodowej po raz pierwszy dyskutowano w grudniu 1989 na specjalnym szczycie NATO i Układu Warszawskiego w Ottawie. Chodziło o redukcję zbrojeń, nowy ład w Europie oraz zjednoczenie Niemiec. Bonn i Waszyngton chciały uniknąć traktatu pokojowego, który był właściwie konieczny. Oznaczałby jednak długie negocjacje Niemiec z kilkudziesięcioma państwami, przeciwko którym Hitler prowadził wojnę i z którego wynikałyby także być może roszczenia wojenne. Tymczasem równolegle sytuacja w Niemczech groziła eskalacją i tylko szybkie zjednoczenie mogło ją uspokoić.
- W Ottawie zaproponowaliśmy powołanie formatu rozmów "dwa plus cztery", którego najważniejszym celem było zjednoczenie Niemiec - mówi Robert Zoellick, doradca szefa amerykańskiego departamentu stanu Jamesa Bakera. - Początkowo był duży opór, ale kiedy Sowieci powiedzieli w końcu "tak", doszło do przełomu i wtedy pozostali też się zgodzili.
Negocjacje od maja do września 1990
Cztery szczyty ministrów spraw zagranicznych w formacie "dwa plus cztery" - czyli RFN, NRD, USA, ZSRR, Wielka Brytania i Francja - miały ostatecznie uregulować kwestię zjednoczenia podzielonych po II wojnie światowej Niemiec. - Chodziło o polityczne aspekty zjednoczenia, kształt granic, przynależność do struktur międzynarodowych i wielkość armii - wylicza ostatni minister spraw zagranicznych NRD Markus Meckel.
USA chciały przede wszystkim, by zjednoczone Niemcy były członkiem NATO. To przekonało Londyn do poparcia zjednoczenia.
- Francja miała dwa główne cele: nienaruszalność granic i przyśpieszenie integracji europejskiej - mówi w rozmowie z DW Elisabeth Guigou, wieloletnia doradczyni prezydenta Mitterranda. Kohl przekonał Francuzów poświęcając niemiecką markę i godząc się na wprowadzenie euro.
Moskwę Niemcy przekonali pomocą gospodarczą i kredytami. Za wycofanie 370 tys. radzieckich żołnierzy z NRD Bonn zapłaciło 3,7 mld DM, potem udzieliło jeszcze kredytów w wysokości ok. 17 mld DM. Gorbaczow liczył na pomoc gospodarczą i niemieckie inwestycje. W końcu zgodził się nawet na członkostwo Niemiec w NATO.
Pierwsze dwa spotkania "dwa plus cztery" odbyły się w Bonn i we wschodnim Berlinie, następne w Paryżu i Moskwie. Na przedostatnie zaproszono także polskiego ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego, bo tematem była kwestia granic.
Jasna pozycja w sprawie polskiej granicy
- Polskie elity i rząd Tadeusza Mazowieckiego popierały zjednoczenie Niemiec, bo w dalszej perspektywie dawało ono szanse na granicę ze Wspólnotą Europejską oraz NATO, a to poprawiało geostrategiczne położenie Polski - mówi Janusz Reiter, ówczesny ambasador RP w Bonn. Warszawa żądała jednak, by RFN ostatecznie uznała polską granicę na Odrze i Nysie. - Kanclerz miał trudną sytuację wewnątrzpolityczną i obawiał się, że na krótko przed wyborami straci poparcie konserwatywnych chadeków i Związku Wypędzonych. To dlatego zwlekał z decyzją - tłumaczy jego doradca Horst Teltschik.
Wszyscy pozostali popierali polskie stanowisko. Min. spraw zagranicznych NRD Markus Meckel proponował umowę graniczną jeszcze przed zjednoczeniem, Paryż chciał potwierdzenia granic, także ze względu na Alzację. Także Wielka Brytania, ZSRR i USA chciały ostatecznego potwierdzenia granic.
- Pamiętam, że prezydent USA przed spotkaniem z Tadeuszem Mazowieckim zadzwonił do Bonn - mówi Robert Zoellick, doradca w rządzie Busha. - Chciał się upewnić, że może polskiemu premierowi obiecać, iż sprawa granicy będzie załatwiona. Niemiecko-amerykański historyk Konrad Jarausch mówi wprost: "Administracja Busha jasno Kohlowi powiedziała: albo uznacie tę granicę, albo nici ze zjednoczenia. Kanclerz nie miał więc wyjścia. Uznał warunki i podpisał umowę graniczną, ale potem długo jednak czekał z jej ratyfikacją".
12 września 1990 doszło do podpisania Traktatu o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec. Zjednoczone Niemcy odzyskały po 44 latach suwerenność, zrezygnowały z broni atomowej, chemicznej i biologicznej, zredukowały armię z 500 tys. do 370 tys. żołnierzy i uznały granicę z Polską. ZSRR wycofała w ciągu czterech lat swoje wojska z NRD. We wschodnich landach nie mogą stacjonować wojska NATO oraz nie można umieszczać tam rakiet.
Róża Romaniec, Berlin / Małgorzata Matzke