Art Cologne: lekcja sztuki współczesnej
26 listopada 2023Kolońskie wydarzenie każdego roku w listopadzie ściąga galerie i widzów z całego świata. Dość powiedzieć, że w tym roku swoją ofertę pokazało 170 galerii z prawie trzydziestu krajów, zaś 45 tysięcy zwiedzających pochodziło z niemal siedemdziesięciu państw.
Udany lifting
Trzeba zaznaczyć, że w tym roku targi Art Cologne przeszły lifting i organizatorzy wprowadzili kilka zmian. Jak się okazało – na dobre. Przede wszystkim zmniejszono liczbę wystawców. Zrezygnowano z mebli, rzemiosła i „starych mistrzów”, koncentrując się na artystach tego i poprzedniego stulecia. Cięcia objęły też czas trwania imprezy – koneserom i kupcom pozostawiono cztery dni tej przyjemności, z czego wystawcy byli zadowoleni, ponieważ – jak mówili – dzięki temu uniknięto „pustych dni”, a decyzje o transakcji były podejmowane szybciej.
Na pierwszy rzut oka taka rewolucja może się wydać ryzykowna, szczególnie teraz, gdy większość targów na świecie powoli podnosi się po pandemicznej przerwie i boryka z przeniesieniem dużej części transakcji do internetu. A jednak! Statystyki wykazały, że targi, choć okrojone, skusiły większą liczbę gości niż poprzednio.
Mniejsza liczba ekspozycji to więcej przestrzeni, co oznacza lepsze warunki do podziwiania sztuki i nieskrępowanego przemieszczania się po terenie imprezy. To więcej powietrza (także metaforycznego), więcej światła, więcej swobody. W dużym zagęszczeniu ławo się szybko zmęczyć lub coś przeoczyć. Zmiany miały temy zaradzić.
Nowe trendy, znane nazwiska
Targi Art Cologne znakomicie łączą klasyków z nowymi nazwiskami i obiecującymi debiutantami; galerie świeże na rynku i te już uznane.
Podsumowując wydarzenie, organizatorzy zaznaczyli: „Targi charakteryzowały się różnymi trendami. Na przykład: zwiększoną obecnością prac społeczności LGBTQ, powrotem do malarstwa reprezentacyjnego i zwiększonym wykorzystaniem form sztuki opartych na multimediach”.
W raporcie końcowym po targach nie zabrakło nazwisk z kanonu sztuki współczesnej, a niektóre prace sprzedano za naprawdę imponujące kwoty. Niekwestionowany rekord padł za pracę Anselma Kiefera, sprzedaną za 1,2 miliona euro. Sześciocyfrowe sumy zapłacono między innymi za obraz Renoira „Krajobraz z dwiema postaciami” (340 tys. euro) lub za rzeźbę Tony’ego Cragga (325 tys. euro). Właściciela zmienił sitodruk Gerharda Richtera, zaliczanego do najdroższych współczesnych artystów. Zapłacono 42 tysiące euro.
Inne wspaniałe nazwiska, których dzieła można było sobie kupić, tworzą naprawdę imponującą listę. Bo jak inaczej to ująć, gdy na ekspozycjach mija się obiekty, które stworzyli Gustav Klimt, Marc Chagall, Victor Vasarely, Josef Albers, Otto Piene, Georg Baselitz, Alexander Calder, Niki de Saint Phalle, Isa Genzken, Georg Grosz, Egon Schiele, Roy Lichtenstein, Emil Nolde, Meret Oppenheim, Man Ray, Cy Twombly czy Aleksiej Jawlensky… Prawdziwa plejada.
Polskie akcenty
Nie zabrakło akcentów polskich. Choć na targach nie pojawiła się ani jedna galeria znad Wisły, na ekspozycja pojawiły się polskie nazwiska.
O sukcesie na pewno może mówić kolektyw artystyczny Slavs and Tatars (Słowianie i Tatarzy), założony przez artystów i projektantów, Kasię Korczak i Payama Sharifiego, a zrzeszający międzynarodowych twórców, jednak zachowujących anonimowość, by w świadomości odbiorców funkcjonować jako grupa. Jak głosi manifest kolektywu, „Słowianie i Tatarzy to frakcja polemik i zażyłości poświęcona obszarowi na wschód od dawnego Muru Berlińskiego i na zachód od Wielkiego Muru Chińskiego, znanemu jako Eurazja”. Podczas Art Cologne została kupiona duża praca kolektywu, która trafi do kolekcji sztuki współczesnej rządu federalnego.
Uwagę przyciągały obrazy Sławomira Elsnera; jego interpretacje dzieł z kanonu historii sztuki, niewyraźne, zamglone jak fatamorgana, intrygujące, nieoczywiste. Choć nie widać postaci ani żadnego innego szczegółu obrazu, widz siłą rzeczy koncentruje się na dziele, próbując je odczytać i rozpoznać. Czy to „Słoneczniki” van Gogha? Czy jego „Autoportret w słomkowym kapeluszu”? To niezwykły dialog z klasykami, z którego wynika, że sztukę trzeba odkrywać powoli, w swoim tempie, dać jej chwilę, przyjrzeć się uważnie, by odkryć jej tajemnicę.
Na tegorocznym Art Cologne pojawiły się też prace Zuzanny Czebatul, Marcina Dudka, Marcina Maciejowskiego czy Joanny Piotrowskiej. Galerii może zabrakło, lecz naszej reprezentacji – nie. Może za rok?
Wycieczka po odkrycia
Targi Art Cologne to wyjątkowa lekcja sztuki. Abstrahując od rynkowych zawirować w tej branży, można tu po prostu dobrze się bawić lub dokonać własnego odkrycia. Zachwycić się.
Na przykład nieco nostalgicznymi, hiperrealistycznymi, a jednak mającymi dziwną atmosferę obrazami Aliny Grasman. Puste pokoje, starannie urządzone, a jednak jakieś takie niedostępne, nietknięte. Takie obrazy samotności, ale samotności pomieszczeń, zdających się czekać, wyszykowane jak dama na bal, na wejście ludzi, by ożyły.
Można też dołączyć do dzieci siedzących na klifie (rzeźba Hansa Od de Beecka) i w milczeniu obserwować zwiedzających. Niezauważeni widzą więcej. Można też podziwiać współczesny dialog Rinusa van de Velde z Claudem Monetem (“It was just after I said to him, …,), czyli interpretację „Japońskiego mostku w Giverny”. A towarzystwem niech będzie jedna z wielkookich postaci André Butzera. A może włożyć głowę w „Tubę czasu”; w nieprzeniknioną ciemność w czeluści instalacji o takim tytule (artysta: Andy Hope 1930). Ta wycieczka zaskakuje za każdym rogiem, pokazując niezwykłą różnorodność sztuki i to, że nie należy się jej bać. Bo tu nie chodzi o wiedzę, a o emocje. A tych w tym miejscu na szczęście nie brakuje.
Odbywające się w listopadzie targi sztuki w Kolonii są ostatnią atrakcją w rocznym kalendarzu targów sztuki. Na następne doznania ze spaceru po tej wielkiej galerii pozostaje czekać do kolejnego listopada.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>