Ataki lotnicze na Kijów. Za mało miejsc w schronach
27 października 2022– W całym Kijowie słychać było silne eksplozje, a ja stałam z dziećmi przed opuszczoną bramą do garażu podziemnego. Nie chcieli nas wpuścić. Człowiek ze wspólnoty mieszkaniowej powiedział, że garaż tylko przez pomyłkę został oznaczony na mapie jako schron, a tam stoją samochody – opowiada Wiktoria Lohwyczenko. Podczas zmasowanego bombardowania miasta 10 października kobieta musiała w końcu wezwać pomoc. – Policja też była zszokowana – wspomina. Dopiero po interwencji funkcjonariuszy Wiktoria z dziećmi mogła schronić się w garażu.
Ale ta sytuacja powtórzyła sie podczas następnych bombardowań. – Pięć razy musiałam wzywać policję i pisać skargi. Każdorazowo dochodziło do kłótni, ale ostatecznie mogliśmy się schronić w garażu. Teraz policja już nie reaguje na moje wezwania i wejść nie możemy – skarży się Wiktoria. Dodaje, że w pobliżu nie ma żadnego innego schronu. W piwnicy w jej budynku przebiegają rury gazowe, a w innych pomieszczeniach, które zaznaczone zostały jako schrony, znajduje się salon fryzjerski, sklep zoologiczny i biuro, które w czasie nalotów są zamknięte.
Podczas ostatnich tygodni wiele regionów i miast Ukrainy doświadczyło intensywnych nalotów rosyjskich, które wycelowane były teraz na cywilną infrastrukturę. Według prezydenta Kijowa, Witalija Kliczko, ostatnio udało się przechwycić kilka rakiet, które miały uderzyć w Kijów. Wzywa on jednak mieszkańców, aby w przypadku alarmu przeciwlotniczego zawsze udawać się do schronów. – W Kijowie jest obecnie 4500 schronów – podaje Oleh Stowołos, szef służb ratunkowych w stolicy. Dla porównania: w 2014 roku było ich około 500. Jako schrony służą piwnice, sutereny, stacje metra, podziemne garaże i przejścia, które spełniają odpowiednie wymogi. Władze miasta wydały mapy z ich ulokowaniem. Ale choć schronów ma być obecnie dużo więcej, mieszkańcy skarżą się, że wiele z nich jest zamkniętych.
Postępowania sądowe w toku
Nie jest to tajemnicą dla władz, które przyznają, że dostęp do niektórych schronów faktycznie stanowi problem. Roman Tkaczuk z władz miasta tłumaczy, że chodzi tu głównie o obiekty, które są własnością prywatną. – Od lutego sprawdzamy sytuację bez przerwy. Usuwamy nawet zamki i będziemy nadal tak robić – zapewnia Tkaczuk. W przypadku, gdyby jakiś schron nie był powszechnie dostępny, mieszkańcy powinni to bezzwłocznie zgłosić do odpowiedniego centrum kontaktowego w Kijowie – sugeruje urzędnik.
Zapewnia, że w przypadku, kiedy właściciele nieruchomości oznaczonej jako schron, nadal lekceważyliby obowiązek udostępnienia go, władze będą kierowały sprawę do prokuratury. – Już teraz toczy się przed sądem parę spraw przeciw właścicielom, którzy nie uznają za konieczne dostosować się do wymogów obrony cywilnej. W tej chwili jeszcze traktowane jest to jako wykroczenie, ale osobiście sądzę, że powinno się wprowadzić karnoprawną odpowiedzialność za takie postępowanie – mówi Tkaczuk.
„Musimy zostać na zewnątrz“
Doświadczenia rozmówców DW pokazują jednak, że problem powszechnego dostępu do schronów dotyczy nie tylko prywatnych budynków. Podczas pierwszych miesięcy wojny najwięcej osób chroniło się w schronach ulokowanych w szkołach. To zmieniło się po wznowieniu lekcji stacjonarnych.
Nalot na Kijów 10 października zaskoczył Marinę Lipowecką w drodze do pracy. – Rakiety leciały, świstały, a ja zobaczyłam szkołę. Pobiegłam w tamtym kierunku, za mną pobiegło kilka innych osób. Jakiś mężczyzna otworzył drzwi i zamknął je od razu, przez moim nosem. Powiedział, że wolno mu wpuszczać tylko ludzi z dziećmi. My musieliśmy zostać na zewnątrz – opowiada kobieta. Dodaje, że w innej szkole w pobliżu do schronu może wejść każdy.
Władze miasta tłumaczą, że od wznowienia lekcji schrony w szkołach są przeznaczone dla uczniów i personelu szkolnego. – Stoją tam ławki, są książki i osobiste rzeczy dzieci. Nie wolno tam wpuszczać osób z zewnątrz – wyjaśnia Roman Tkaczuk. Z drugiej strony przyznaje, że w niektórych częściach Kijowa szkoły są jedynym miejscem, gdzie można się schronić podczas nalotów.
„Nasze skargi są ignorowane”
Dawid Sumadżjan mieszka w takiej dzielnicy. Przed agresją Rosji na Ukrainę myślał, że, w razie najgorszego będzie mógł schronić się w szkole naprzeciwko swojego bloku. Ale choć szkoła oznaczona jest na mapie jako schron, nigdy nie mogli się w niej schronić mieszkańcy miasta. Pomieszczenia szkolne nie są do tego przystosowane – tłumaczyła dyrekcja szkoły. – Teraz schron jest wyposażony pod kątem dzieci, ale również wcześniej, przez sześć miesięcy wojny nie mogliśmy się tam schronić. A nasze skargi do centrum kontaktowego były ignorowane – mówi Sumadżjan.
Podkreśla, że dzieci są w szkole tylko przez część dnia i sugeruje, że po zakończeniu lekcji w szkole mogliby się chronić mieszkańcy okolicznych domów. – Przyzwyczailiśmy się już do tego, by w czasie alarmu po prostu zostawać w domu, ale wiele z nas czułoby się pewniej w schronie – tłumaczy.
To, że tylko w schronie mieszkańcy mogą się czuć bezpiecznie, potwierdza Oleh Stowołos z centrum ratownictwa i odradza pozostawanie w mieszkaniach. – Zasada dwóch ścian (w czasie nalotu trzeba się schronić w pomieszczeniu, które oddzielone jest od fasady budynku przez co najmniej 2 ściany – red.) może być stosowana tylko w przypadku, kiedy zostaniemy zaskoczeni przez ostrzał w budynku. Statystyki pokazują, że wiele ludzi może być uratowanych z piwnic trafionych budynków. Ale, jak pokazuje najnowszy przypadek w Kijowie, z samego czteropiętrowego budynku nie ostało się nic. Pięć ofiar śmiertelnych to osoby, które w momencie nalotu znajdowały się w swoich mieszkaniach – mówi Stowołos.