Basil Kerski: Upadek muru zaczął się w Polsce
13 sierpnia 2020Jest pan berlińczykiem i gdańszczaninem, ale nie ma pan wątpliwości, gdzie zaczął się upadek komunizmu?
Basil Kerski: Odpowiem tytułem filmu dokumentalnego nakręconego w ubiegłym roku z okazji rocznicy upadku muru berlińskiego przez niemieckiego producenta dla francusko-niemieckiej telewizji ARTE: „Der Mauerfall begann in Polen” (Upadek muru zaczął się w Polsce).
Wielu Niemców, którzy nie biorą udziału w wyścigu o pierwszeństwo, nie ma wątpliwości, że wśród decydujących czynników, które doprowadziły do upadku komunizmu, była rewolucja Solidarności. To prawda, że nie wszyscy chcą o tym pamiętać, a przecież zarówno zachodni, jak i wschodni Niemcy byli dobrze poinformowani o wydarzeniach nad Wisłą. Prawie na całym obszarze NRD można było oglądać zachodnioniemiecką telewizję i słuchać zachodnioniemieckiego radia. Dziennikarze z RFN przez całe lata 80. ubiegłego stulecia relacjonowali rewolucję, zwłaszcza w 1989 r., gdy w Warszawie zaczynały się rozmowy Okrągłego Stołu.
Trudno mieć pretensje do Niemców, skoro w Polsce znajomość historii jest nikła.
– Podchodzę do tego problemu z pokorą dla biologii. Od buntu w Sierpniu minęło 40 lat, to jest tak, jakbym jako nastolatek w latach 80. rozmawiał o II wojnie światowej. To przecież byłaby dla mnie rozmowa o zamierzchłej historii. Większość Polaków urodziła się już po 1980 r., a po drodze też było wiele ważnych wydarzeń.
Coś pana zaskoczyło, jeśli chodzi o ignorancję młodych Polaków?
– Nie użyłbym słowa „ignorancja”. Wiedza o najnowszej historii Polski i Europy jest w Polsce i innych krajach słaba, bo nie jest to priorytet nauczania w szkołach. Z tymi deficytami w edukacji spotkałem się już na początku mojej pracy w ECS, prawie dekadę temu, kiedy zatrudniając pracowników do działu komunikacji, przeprowadziłem tekst wiedzy. Rozpisaliśmy w 2011 r. konkurs na dwa stanowiska w tym zespole. Zgłosiło się kilkaset młodych, wykształconych osób z Gdańska i rejonu. Zadaliśmy pytania m.in. o to, kiedy odbył się I Zjazd Solidarności, kiedy wprowadzono stan wojenny, kiedy miały miejsce rozmowy Okrągłego Stołu i kiedy upadł mur berliński. Może dwie, trzy osoby potrafiły poprawnie odpowiedzieć.
Z drugiej strony doświadczamy w ECS, np. oprowadzając po otwartej w 2014 r. wystawie stałej, że jeśli powstaje atrakcyjna oferta poznawania historii dla młodej generacji, to ona ją z wdzięcznością przyjmuje i się chętnie kształci, rozwija.
Co więcej, jeśli chodzi o dziedzictwo ruchu „S”, to młodych interesuje dziś coraz bardziej kwestia aktualności pojęcia solidarności, budowy społeczeństwa i gospodarki sprawiedliwej, socjalnej. Młodsza generacja jest otwarta na rozmowę o wartościach, ideach.
Nie brzydzą jej dzisiejsze kłótnie ludzi Solidarności?
– Pamięć Solidarności wciąż obecna jest w polityce, a to dlatego, że ludzie Solidarności wciąż są aktywni publicznie. „S” była ruchem ludzi młodych. W sierpniu 1980 r. wśród liderów strajku najstarszy był Lech Wałęsa, który miał raptem 37 lat, reszta inicjatorów strajku miała po dwadzieścia kilka lat. Najważniejszy obecnie czynny polityk w Polsce, Jarosław Kaczyński, jest człowiekiem Solidarności. A sam Donald Tusk był jako student uczestnikiem sierpniowego strajku, redaktorem solidarnościowego tygodnika „Samorządność”, prowadzonego przez Lecha Bądkowskiego, rzecznika Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w sierpniu. Ludzie Solidarności nadal dominują w polskiej polityce, są też żywo zainteresowani wpływem na pamięć o rewolucji.
Jakim miejscem był Gdańsk w roku 1980? Dlaczego tam doszło do tego najważniejszego strajku i rozmów rządu z robotnikami?
– Wybrzeże, tak jak w pewnym stopniu Dolny Śląsk, było wówczas społecznym fenomenem, którego mieszkańcy dawnych historycznych miast Polski może nawet nie zrozumieją. Na te tereny po 1945 r. napłynęły potężne masy ludzi, którzy musieli wytworzyć od zera lokalną tożsamość i musieli się tu zakorzenić. To, co proponowała im ideowo partia, mijało się z zastaną rzeczywistością, na przykład historią regionu. Zaczęli poszukiwać swojej opowieści zbiorowej, musieli sami budować tożsamość.
Od początku Trójmiasto, atrakcyjnie położone nad zatoką i oddalone od Warszawy, było azylem wolności, na ile to było możliwe w PRL, i przyciągało ludzi swobodnie myślących. To tu pojawili się w latach 50. Zbyszek Cybulski, Bogumił Kobiela, to tu Andrzej Wajda debiutował jako reżyser teatralny. W 1956 r. wystartował festiwal jazzowy w Sopocie, który był przełomowy, jeśli chodzi o historię polskiego jazzu. Współinicjatorem sopockiego szczytu jazzowego był przecież Leopold Tyrmand. Wybrzeże przyciągało w ogóle ludzi, którzy szukali nowej, wolnej od ideologii formy życia. Wśród nich byli też robotnicy, jak na przykład Lech Wałęsa, który w 1967 r. przyjechał do Trójmiasta w poszukiwaniu pracy. Młodych ludzi przyciągały też możliwości pracy w gigantycznym przemyśle stoczniowym, nadzieję na bardziej otwarte na świat życie pobudzały też porty.
Kultura buntu inspirowała wszystkich – od artystów do robotników. Duży był protest studentów w 1968 r., a wydarzenia Grudnia 1970 uświadomiły mieszkańcom Wybrzeża ich potencjał buntu. Bez tego ostatniego doświadczenia trudno sobie wyobrazić Sierpień 1980. Przypomnę, że postulat wolnych związków zawodowych pojawił się w Szczecinie już w 1970 r. Zaś jednym z ważniejszych celów strajkujących w Sierpniu 1980 było uczczenie ofiar Grudnia 1970. Nie byłoby idei strajku okupacyjnego ani postulatów i strategii dialogu z władzami, gdyby nie trauma krwawej konfrontacji na ulicach miast Wybrzeża sprzed dekady.
Dojrzałość 21 postulatów do dziś nie przestaje zadziwiać.
– Podczas strajku postulaty spontanicznie napływały z różnych zakładów pracy, ale w nich odbijał się duch opozycji przedsierpniowej. Gdańskie postulaty Bogdan Borusewicz i grupa z Wolnych Związków Zawodowych, czyli współpracownicy Komitetu Obrony Robotników, skomponowali, zredagowali. Postulaty były wyrazem filozofii oporu, którą głosił Jacek Kuroń i jego otoczenie.
Zakładała ona, że natychmiastowa zmiana ładu politycznego w Europie Środkowej, która jest pod wpływem sowieckim, jest niemożliwa, ale możemy starać się rozszerzyć przestrzenie niezależności, narzucić język kultury politycznej i domagać się praw, które komuniści w dokumentach deklarowali. Chodziło oczywiście przede wszystkim o prawa człowieka, które komuniści zagwarantowali w 1975 roku w słynnym akcie końcowym Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie w Helsinkach.
Drugi element to coś, co Timothy Garton Ash nazwał „refolucją” – strategia, która jest symbiozą między rewolucją a reformą – a Jadwiga Staniszkis „samoograniczającą się rewolucją”, czyli rewolucyjne przemiany, przeprowadzane krok po kroku, od sporu do sporu, pokojowo, w dialogu obydwu stron konfliktu, domaganie się tego, co obecnie osiągalne. Wówczas, to znaczy na początku lat 80., osiągalne wydawało się stworzenie własnej przestrzeni wolności, którą w państwie deklarującym troskę o interesy ludzi pracy mogą być tylko wolne związki zawodowe, a nie antykomunistyczna partia polityczna. Niezależne od PZPR wolne związki zawodowe to był najważniejszy, rewolucyjny postulat strajkujących. Borusewicz świadomie zrezygnował z postulatu demokratycznych wyborów, wiedząc, że to rzecz nieosiągalna za życia Leonida Breżniewa.
Powstała po Sierpniu 1980 Solidarność była ruchem non violence. To także nowość, biorąc pod uwagę, że polskie zrywy niepodległościowe zawsze związane były z przelewaniem krwi.
– To zaskakuje, jeśli patrzymy na Polskę jako coś zamkniętego i osobnego. Tymczasem ci młodzi ludzie, którzy tworzyli Solidarność, mimo istnienia żelaznej kurtyny, byli obywatelami tego samego świata, w którym tworzyła się na Zachodzie od lat 60. młodzieżowa kultura pacyfistyczna. Tańczyli przy tych samych hippisowskich piosenkach wzywających do pokoju. Wszystkich odstręczały zdjęcia z wojskowych parad w Moskwie z okazji rocznicy rewolucji bolszewickiej albo 9 maja czy inwazja na Afganistan, ale także zdjęcia pokazujące brutalność wojny w Wietnamie.
W Europie panował wówczas duży strach przed niekontrolowanymi skutkami działań wojskowych na kontynencie. Każdy nieprzemyślany ruch w zimnej wojnie mógł wywołać dramatyczną reakcję łańcuchową, która groziła uruchomieniem broni jądrowej. A konfliktu jądrowego nikt nie wygra. Ta perspektywa zmuszała do myślenia o pokojowych, mądrych rozwiązaniach, które rozszerzają strefy wolności, a nie wywołują kontynentalnego konfliktu między blokami politycznymi. To był strategiczny geniusz Solidarności.
Rewolucja Solidarności nie wywołała kontynentalnego konfliktu. Pozostała pokojowa mimo przemocy użytej przeciwko niej.
Na postawę pacyfistyczną młodej generacji nałożyło się doświadczenie starszej generacji Polaków – trauma wojny, powstania warszawskiego sprawiała, że choć należy pamiętać martyrologię Polaków i czcić ofiary, to jednak musimy szukać innych sposobów na odzyskanie niepodległości niż tylko z bronią w ręku, narażając życie bezbronnych cywilów. W Solidarności, obok młodych ludzi pojawili się ludzie starsi, pamiętający wojnę, często żołnierze AK i powstańcy warszawscy – oni przecież nie nawoływali do chwytania za broń. Owszem, dzielili się doświadczeniem państwa podziemnego, ta tradycja była pozytywna, szczególnie w czasie stanu wojennego, ale nie gloryfikowali wojny. Zatem pacyfizm, idea walki bez przemocy i realizm były bardzo ważnymi elementami rewolucji Solidarności. Ona zapewniła jej i jej liderom światowe uznanie. Solidarność stała się uniwersalnym symbolem walki o godność człowieka. Pamiętam wymowny tytuł wystawy o ikonach ruchu praw człowieka na świecie w Muzeum Muru w Berlinie: „Od Gandhiego do Wałęsy”. Ta wystawa zafascynowała też prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, była jego inspiracją przy tworzeniu ECS.
Obchodzimy rocznicę Porozumień Sierpniowych, mówimy o rozmowach Okrągłego Stołu – do porozumień i rozmów potrzebne są dwie strony. Jakie jest miejsce ludzi PZPR w tej opowieści?
– Od Sierpnia 1980 do Okrągłego Stołu minęła niemal dekada i rola partii w tym czasie ulegała zmianom, tak jak stosunek do niej Solidarności. W 1980 i 1981 r. „S” starała się zebrać wokół siebie wszystkich Polaków – przypomnę, że prawdopodobnie aż milion członków PZPR wstąpiło do związku. Po 13 grudnia pozostała ruchem non violence, jej język był nadal pokojowy, niezrozumiały dla PZPR. Wojna reżimu Jaruzelskiego z „S” przyniosła jasne podziały. W 1989 r., kiedy otworzyła się droga do zmiany sytemu politycznego, Solidarność zaakceptowała ludzi partii jako partnerów, którzy zrozumieli, że to koniec komunizmu i sojuszu z Moskwą, zgodzili się na przemiany, stając się ich współautorami.
Strona solidarnościowa jednak nigdy nie zapraszała strony partyjnej na obchody Sierpnia, może poza Tadeuszem Fiszbachem, ówczesnym sekretarzem KW w Gdańsku.
– W postawie ludzi Solidarności wobec PZPR jest pewna sprzeczność, która wydaje mi się absolutnie zrozumiała. Czymś innym są dla ludzi „S” kwestie oceny komunizmu, a czymś innym budowanie Polski w momencie upadku komunizmu po 1989 r. Łatwiej jest im rozmawiać z Aleksandrem Kwaśniewskim czy Stanisławem Cioskiem na temat wychodzenia z komunizmu w 1989 r. oraz budowy III RP, niż wystąpić wspólnie na konferencji o PRL czy obchodach upamiętniających tragiczne wydarzenia czasów komunizmu. To chyba oczywiste.
Gdy organizowaliśmy w ubiegłym roku w ECS obchody wyborów 4 czerwca 1989 r., zaprosiłem wszystkich prezydentów III RP od Lecha Wałęsy po Andrzeja Dudę. Ten ostatni nie przyjechał, ale przysłał Zofię Romaszewską z listem. Przyjechał natomiast Aleksander Kwaśniewski i był jednym z ważniejszych mówców. Nie ukrywał co prawda swojej ministerialnej kariery w czasach PRL, ale dał nam odczuć, że przed 1989 r. był po niewłaściwej stronie. Zostało to przyjęte przez bohaterów „S” z dużą sympatią. Jednak Grudzień 1970 czy Sierpień 1980 ludzie antykomunistycznej opozycji woleliby już upamiętniać w swoim gronie.
Te rozgraniczenia w mniejszym stopniu dotyczą zwyczajnych ludzi. W ECS zajmujemy się np. historią stoczni, jej fenomenem. Był to zakład pracy kontrolowany przez komunistów, ale tak duży i tak ważny, że pełna kontrola nie była możliwa. Także pewien element racjonalności ekonomicznej zmuszał władze do elastyczności, dlatego w stoczni pracowali ludzie o różnych poglądach. To był potężny zakład, który był właściwie miastem w mieście. Spotykali się tam różni ludzie: robotnicy, inżynierowie, projektanci statków, menadżerowie, pielęgniarki i lekarze ze szpitala stoczniowego. Jedni byli partyjni, inni angażowali się w działalność dysydencką. Tak też było poza stocznią, w środowiskach opozycyjnych, widać to w pojedynczych biografiach: Joanna Gwiazda była do 1968 r. w PZPR, a potem była ważną postacią opozycji. Warto pamiętać o tych zawiłych drogach. One chronią nas przed jednoznacznymi interpretacjami.
Liderzy „S” nie byli aniołami, popełniali błędy, kłócili się, bywali małostkowi. Jak o tym mówić, by z jednej strony nie lukrować historii, a z drugiej nie ugrząźć w sporach?
– Lukrowanie historii kończy się często kiczem. Zadaniem instytucji publicznych jak ECS jest pokazać ludziom całą perspektywę, bogactwo rewolucji Solidarności i jej dziedzictwa. Pomóc ten ruch zrozumieć, jego strategię, przebieg rewolucji, międzynarodowy kontekst. Takie przekazywanie wiedzy budzi u naszych gości z reguły wielki respekt dla wszystkich bohaterów ruchu, niezależnie po jakiej stronie konfliktu politycznego stoją dziś. Mam nawet wrażenie, że Polacy tęsknią za opowieścią historyczną, w której jest miejsce dla wszystkich, dla różnic. U nas na wystawie są wszystkie środowiska pokazane, udokumentowane, historyczne zasługi wszystkich szanujemy, to dla nas oczywiste.
To, co robimy w ECS, to nie jest tylko opowieść o historii Solidarności, to także próba rekonstrukcji jej filozofii. Dbamy, by reprezentowane były w naszej opowieści wszystkie nurty, bo naprawdę wiele środowisk ma legitymację, by odnieść się do tamtego ruchu.
Niestety niektórzy popełniają ten błąd, że wycinają z historii innych. Prawicowi patrioci niechętnie widzą uniwersalny wymiar ruchu i odwrotnie – niektórzy liberałowie i kosmopolici lekceważą jej narodowy czy religijny wymiar.
Dzięki temu podejściu nasza wystawa stała nie jest właściwie przez nikogo kwestionowana, co zresztą pokazał sukces frekwencyjny. Nawet obecny rząd nie miał do niej zastrzeżeń, problemem dla niego jest to, co robimy oprócz wystawy, jako instytucja wspierająca rozwój demokracji. My jednak uważamy, że nasza działalność opiera się na filozofii Solidarności i wpisujemy ten ruch w ogólną walkę o prawa człowieka na świecie.
Problemem jest chyba także napięcie między pamięcią a historią.
– To normalne, choć niedobre zjawisko. Historia i pamięć to dwie różne sprawy, często jednak świadomie mieszane przez polityków dla własnych celów. Polityka potrafi kształtować pamięć o przeszłości. Efekty tego widać było w badaniu, które zlecił prof. Ireneuszowi Krzemińskiemu mój poprzednik w ECS, ojciec Maciej Zięba jeszcze w 2010 r. Okazało się, że pamięć świadków się zmienia i polaryzuje. Część z nich żałowała w 2010 r., że nie doszło w 1989 r. do radykalnych rozwiązań politycznych. Niektórzy ludzie „S” negują dziś kulturę kompromisu, swoją postawą starają się zmienić pamięć, na bardziej agresywną, bojową, nacjonalistyczną. To dla nas duże wyzwanie.
Jak wyobraża pan sobie 50. rocznicę powstania „S”? Co wtedy będzie ona znaczyła?
– Mam nadzieję, że będą to obchody w demokratycznej Polsce, silnej Europie, w czasach pokoju, a matki i ojcowie Solidarności, będący już mocno po osiemdziesiątce, będą podkreślali to, co ich w czasach walki o niepodległość łączyło. Marzy mi się święto szacunku i tolerancji w zróżnicowanym społeczeństwie polskim.
Jaka była pana droga do ECS?
– Jestem gdańszczaninem z urodzenia, berlińczykiem z wyboru, ale także Irakijczykiem po ojcu – wszystkie te trzy wątki odgrywają w moim życiu ważną rolę. Wojnę iracko-kurdyjską w Iraku w latach 70. przeżywałem jako dziecko świadomie. Ukształtowała we mnie wstręt wobec militaryzmu, fascynacji wojną. Rewolucja Solidarności, czas kiedy byłem nastolatkiem, to ważna dla mnie lekcja. Rok 1989 r. przeżyłem już jako student zarówno w Polsce, jak i w Berlinie – gdzie widziałem upadek muru.
To był czas, który wpłynął na moje decyzje życiowe. Nie lubiłem podzielonego Berlina, właśnie upadek muru dał mi szansę na nowy początek w zjednoczonym mieście. Postanowiłem aktywnie wpływać na kształt nowego miasta, ale też między Berlinem a Gdańskiem działać na rzecz zbliżenia ludzi w Europie Środkowej.
Obok tych wydarzeń ważne były także spotkania. Pierwsze z ludźmi Maisons-Laffitte, czyli „Kulturą” Jerzego Giedroycia. To oni uczyli mnie historii Polski i polskości. Gdy zacząłem współpracować z „Kulturą” w 1994 r., nie umiałem jeszcze pisać po polsku. Potem było spotkanie z gdańskim „Przeglądem Politycznym”, z jego założycielami Wojciechem Dudą, ale także z Donaldem Tuskiem. I wreszcie jako gdańszczanin z Berlina poznałem Pawła Adamowicza, który zaprosił mnie do współpracy przy kształtowaniu kultury nowoczesnego Gdańska. Byłem członkiem pierwszej rady ECS.
Basil Kerski – dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności (ECS) od roku 2011. Studiował na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Od 1998 r. jest redaktorem naczelnym „Magazynu Polsko-Niemieckiego DIALOG”. Członek zarządu polskiego PEN Clubu.
Artykuł powstał w ramach wspólnego cyklu Deutsche Welle i Newsweek Polska. #CzasSolidarności
Więcej na: www.dw.com/czassolidarnosci