Burzliwa debata w Bundestagu
29 października 2020Czyżby debata toczona w ten czwartek (29.10.2020) w Bundestagu miała być przedsmakiem konfliktów, jakie czekają Niemcy? Angela Merkel sprawia wrażenie spiętej i zmęczonej, kiedy wygłasza oświadczenie rządowe i tłumaczy, dlaczego od poniedziałku, 2 listopada znaczne części życia w kraju zostaną znowu zamrożone. Raz po raz przerywa jej któryś z populistów opozycyjnej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Musi w końcu wkroczyć przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schäuble (CDU) i upomnieć krzykaczy. I robi się naprawdę zły, kiedy pojedynczy posłowie wchodzą mu w słowo. „Doczekacie się zaraz kary porządkowej”, grzmi. Przez chwilę groźba skutkuje.
W środę po południu (28.10.2020) kanclerz i premierzy niemieckich krajów związkowych uzgodnili wprowadzenie ponownych ograniczeń, które mają przyhamować raptowne rozprzestrzenianie się pandemii. Była to jednomyślna decyzja, nagle zniknęły trudno zrozumiałe, często sprzeczne zasady walki z zarazą obowiązujące w poszczególnych 16 landach Republiki Federalnej.
„Znajdujemy się w dramatycznym położeniu"
Merkel broni w swoim wystąpieniu ponownego zamknięcia restauracji, barów, kin, teatrów, basenów i siłowni czy decyzji o praktycznie zakazie podróży turystycznych po kraju. Wszystko to wchodzi w życie w nadchodzący poniedziałek (2.11.2020). „Środki, po jakie sięgamy, są stosowne i konieczne”, mówi kanclerz. I dalej. „Z początkiem chłodnej pory roku znajdujemy się w dramatycznym położeniu”. Jakby na potwierdzenie, Instytut Roberta Kocha zgłosił w czwartek rano (29.10.2020) nowy rekord infekcji koronawirusem: prawie 16 tys. 800.
Znowu, tak jak wiosną, przez miesiąc ludzie będą mogli się spotykać tylko w małym gronie, życie publiczne prawie się zatrzyma. Mówiąc o zamknięciu placówek kulturalnych i spędzania czasu wolnego Merkel mówi: „Bardzo rozumiem frustrację, ba, zwątpienie akurat w tych branżach”. Ale nie ma innej, mniej radykalnej drogi, niż konsekwentne ograniczenie kontaktów, jeżeli chce się zapanować nad epidemią. Merkel z naciskiem chwali dotychczasową świadomość społeczeństwa, wie, jak wiele osób dotkliwie odczuje podjęte kroki. I jak mało kiedy kanclerz ostro rozprawia się z tymi, którzy jeszcze zaprzeczają istnieniu pandemii: „Kłamstwa, dezinformacja i też nienawiść szkodzą nie tylko demokratycznej dyskusji, ale też walce z wirusem”. Nie można zacierać różnic między prawdą a kłamstwem. Od faktów i rzetelnych informacji zależy dzisiaj ludzkie życie – tym dramatycznym stwierdzeniem kończy Merkel swoje wystąpienie.
„Zupełnie nam odbija?”
Kiedy na mównicę wstępuje szef klubu parlamentarnego AfD Alexander Gauland, robi się gorąco. Krytykuje środowe decyzje, mówiąc, że są bez umiaru i niestosownie, po czym pyta: „Zupełnie nam odbija? Gdzie można przeczytać w Ustawie Zasadniczej, że rząd federalny i premierzy decydują o takich sprawach?”. Gauland mówi o możliwej w każdej chwili do odwołania „dyktaturze koronawirusa" i „rządzie stanu wyjątkowego". Wprowadzenie nowych ograniczeń jest błędne, polityka musi się koncentrować na ochronie grup wysokiego ryzyka, takich jak osoby w podeszłym wieku. Ukoronowaniem wywodów Gaulanda jest zdanie: „Musimy rozważać alternatywy, także za cenę ludzkiego życia”.
Nawiąże do tego później szef klubu poselskiego chadeków Ralph Brinkhaus. Jest uważany za raczej oschłego mówcę, tym razem jednak wybucha: „Proszę to powiedzieć ludziom, którzy stracili właśnie bliskich”. W reakcji na krytykę, że parlament nie był dostatecznie zaangażowany w podejmowanie przyjętych ustaleń, Brinkhaus broni rządu, który razem z szefami krajów związkowych musiał działać, „bo czas nagli”: „Nie możemy przecież powiedzieć: drogi wirusie, musimy najpierw wyjaśnić nasze relacje federacja – kraje związkowe”.
Niewystarczający udział parlamentu
O niewystarczającym udziale parlamentu w podejmowaniu decyzji w kryzysie mówi też przewodniczący FDP Christian Lindner. Krytykuje, że Bundestag może już tylko po fakcie przyjąć do wiadomości decyzje, co jest zagrożeniem dla demokracji parlamentarnej. Także szef klubu parlamentarnego SPD Rolf Mützenich zapowiada, że jego partia chce wypracować wytyczne, które pozwolą na odpowiednie uregulowanie stosunków między władzą ustawodawczą i wykonawczą w sytuacjach takich, jak obecna. Najpóźniej teraz widać wyraźnie: coraz więcej polityków zdaje sobie sprawę, że wirus jeszcze długo będzie zajmował Niemcy, znacznie dłużej niż cztery tygodnie listopada.
Szef liberałów Lindner wylicza pojedyncze, błędne według niego decyzje środowych ustaleń. Jego zdanie podziela też wielu ekspertów i przedstawicieli gospodarki. Akurat gastronomia, która znowu musi zawiesić działalność, w ostatnich tygodniach i miesiącach, dzięki gromadzeniu danych swoich gości, bardzo dużo wniosła do śledzenia kontaktów chorych na COVID-19. Teraz ludzie znowu zostaną zmuszeni do „szarej strefy prywatnych imprez”, których nikt nie jest w stanie kontrolować.
„Z Rugii na Rodos"
Równie błędna jest decyzja o zakazie krajowych podróży turystycznych. Lindner wskazuje, że niedawno wiele sądów podważyło zakaz przyjmowania gości przez hotele. Tymczasem w obliczu przyjętych teraz restrykcji, ludzie będą dosłownie zmuszani do ryzykownych podróży zagranicznych. Urlopowicze zostają teraz przeflancowani „z Rugii na Rodos”, stwierdza szef FDP. Wystarczy spojrzeć w tym momencie na członków rządu – doskonale wiedzą, że zakaz podróżowania po kraju jest słabym punktem postanowień. Z racji reguły – „tylko dwa gospodarstwa domowe”, także prywatne imprezy są teoretycznie prawie niemożliwe. Pytanie tylko, kto ma to wszystko kontrolować?
Kanclerz jeszcze raz próbuje przekonać do podjętych decyzji: „Zima będzie trudna, cztery długie, trudne miesiące, ale się skończy”. Trąca to wymuszonych optymizmem. Ale też nikt nie może powiedzieć, jak długo jeszcze pandemia będzie trzymała Niemcy w swoim uścisku.