Byli sekretarze obrony ostrzegają Trumpa
4 stycznia 2021Dziesięciu byłych sekretarzy obrony USA wspólnie ostrzegło przed włączeniem armii do sporu o wynik wyborów prezydenckich. Takie posunięcie "zaprowadziłoby USA na niebezpieczne, bezprawne i niekonstytucyjne terytorium", napisali republikańscy i demokratyczni szefowie Pentagonu w artykule gościnnym zamieszczonym na łamach dziennika "The Washington Post". Sam dziennik podaje, że chodzi tu o stanowisko wszystkich wciąż żyjących sekretarzy obrony. Są wśród nich Dick Cheney i Donald Rumsfeld z czasów prezydenta Georgea W. Busha oraz James Mattis i Mark Esper, którzy sprawowali tę funkcję w administracji Donalda Trumpa.
"Niebezpieczne, bezprawne i niekonstytucyjne terytorium"
"Każdy z nas złożył przysięgę, że będzie przestrzegał postanowień konstytucji i bronił jej przed wszystkimi wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Nie przysięgaliśmy na żadną osobę prywatną, ani partię", stwierdzają na wstępie autorzy. Być może niektórzy z nich mieli na myśli prezydenta Trumpa, ale jego nazwisko nie pada w tym artykule. Wymieniają za to nazwisko komisarycznego sekretarza obrony Christophera Millera, który, podobnie jak jego współpracownicy, jest zobowiązany na mocy przysięgi, przepisów i tradycji do ułatwienia objęcia władzy przez nową administrację i wspierania jej "z całego serca". Jego zadaniem jest niedopuścić do tego, żeby jakiekolwiek działania polityczne mogłyby podważyć wynik wyborów albo sukces nowego zespołu.
Autorzy artykułu podkreślają, że pokojowe przejęcie władzy jest jednym z największych osiągnięć amerykańskiej demokracji. Po wyborach dochodziło do ponownego przeliczania głosów i były podejmowane próby kierowania skarg do sądu, ale "czas na kwestionowanie wyników wyborów już minął", piszą.
Armia USA nie powinna w żaden sposób wpływać na przebieg, ani na wynik wyborów. "Zaprowadziłoby to nas na niebezpieczne, bezprawne i niekonstytucyjne terytorium", stwierdzają dalej i zwracaję uwagę, że urzędnicy cywilni i wojskowi naraziliby się przez to na odpowiedzialność karną. Pokojowe przekazanie władzy jest także dlatego ważne, że USA w tej fazie procesu wyborczego mogą być mniej odporne na zagrożenia.
Szef sztabu generalnego też jest wierny konstytucji
Przed Bożym Narodzeniem pojawiły się doniesienia, że prezydent Trump rozważał ze swoimi doradcami w Białym Domu wprowadzenie stanu wojennego w USA. Podobno myślał także nad użyciem armii, aby w ten sposób zapewnić sobie drugą kadencję, co byłoby równoznaczne z końcem demokracji i zaprowadzeniem dyktatury. Donald Trump zaregował na te doniesienia na Twitterze pisząc, że chodzi tu o "fakenewsy".
Mianowany przez Trumpa szef sztabu generalnego Mark Milley podkreślił już wcześniej, że wojsko będzie się trzymać z dala od wyborów. Podobnie jak byli sekretarze obrony napisali we wspólnym artykule, także on powiedział, że "nie składamy przysięgi na króla albo królowę, czy jakiegoś tyrana albo dyktatora. Nie składamy przysięgi na żadną osobę prywatną, tylko przysięgamy na konstytycję".
W podobnym duchu Milley wypowiedział się jeszcze w lecie 2020 roku, oświadczając, że o przebiegu wyborów prezydenckich w USA decydują postanowienia konstytucji i ustawy, które określają także neutralną rolę sił zbrojnych. Milley napisał to w sierpniu, w odpowiedzi na zapytanie Kongresu. "Nie postrzegam armii USA jako części tego procesu", podkreślił.
W wyborach 3 listopada Republikanin Trump przegrał z Demokratą Bidenem. Trump nie chce jednak uznać poniesionej porażki. Skierował ponad 50 skarg do sądów, które zostały przez nie odrzucone. Joe Biden zostanie zaprzysiężony na nowego prezydenta USA 20 stycznia.
(DPA/jak)