Czas niepewności dla obywateli UE. "Strasznie się martwię"
31 marca 2017– Strasznie się martwię – mówi niemiecki reżyser Joerg Tittel. – Czuję się nagle jak jakieś obce ciało, a do tej pory uważałem ten kraj za moją ojczyznę.
Żoną niemieckiego reżysera jest Brytyjka Alex Helfrecht. Mają dwoje dzieci urodzonych w Wielkiej Brytanii. Joerg jest jednym z wielu obywateli UE, którzy nie wiedzą, jak potoczy się ich życie w najbliższych latach.
Premier Theresa May co prawda podkreślała, że prawa obywateli UE w Wielkiej Brytanii „mają priorytet” w trakcie negocjacji ws. Brexitu, ale wielu ludziom pracującym i żyjącym na Wyspach to nie wystarcza. Oni, ich rodziny, koledzy i pracodawcy życzyliby sobie od rządu May zagwarantowanego prawa pobytu w Zjednoczonym Królestwie.
„Jak policzek”
Wiele osób uważa cały ten proces za niepotrzebnie skomplikowany i nieprzejrzysty. Niemiecki filmowiec uważa to za „policzek” wymierzony ludziom takim jak on, którzy płacili podatki, tworzyli miejsca pracy i wnosili swój wkład w kulturę.
Sergio Diaz Figueiredo z Portugalii pracuje w zarządzaniu nieruchomościami. Od sześciu lat żyje w Wielkiej Brytanii. Złożył już wniosek o prawo stałego pobytu, żeby mieć nieco pewniejszy grunt pod nogami. Ale jego pierwszy wniosek został odrzucony ze względu na niepełne dane.
– Wniosek ma 85 stron i teraz władze żądają ode mnie jeszcze oświadczeń podatkowych i szczegółów mojego rachunku bankowego z ostatnich pięciu lat – uskarża się Figueiredo. – To nie jest chyba w porządku, że muszę aż tyle ujawniać z mojego życia.
Także fiński ekonomista Tuomas Haanperä stara się zgromadzić wszystkie niezbędne dokumenty i całą procedurę uważa za prawdziwe utrapienie. – W ogóle nie byłem na to przygotowany wcześniej, nikt czegoś takiego nie wymagał – utyskuje Fin. Najbardziej irytuje go, że razem z innymi dokumentami musi także oddać swój paszport i dostanie go z powrotem dopiero, kiedy wszystko już będzie rozstrzygnięte. – Nie mogę sobie na to pozwolić, żeby na czas nieokreślony w ogóle nie mieć w kieszeni paszportu – zaznacza Haanperä.
Mąż głosował za Brexitem
Inni obywatele UE wolą odczekać, jak polska specjalistka w zakresie handlu zagranicznego Anna Doherty. Jest ona co prawda żoną Brytyjczyka i od 10 lat mieszka na Wyspach, ale mimo tego martwi się o swój przyszły status.
– Mój mąż i cała jego rodzina zgodnie głosowali za Brexitem i sądzili, że mnie to w ogóle nie będzie dotyczyć. Ale skąd oni to mogą wiedzieć – pyta Polka. Obawia się, że kiedyś mogłaby mieć problemy z wjazdem do Wielkiej Brytanii, kiedy raz ją opuści. – Ale najlepiej będzie chyba po prostu odczekać – pociesza się sama.
Dodatkową niepewność wywołuje jeszcze fakt, że ze strony władz brytyjskich nie ma właściwie żadnej pomocy. Samemu trzeba się dopytać, kto musi składać wniosek o stały pobyt i jakie potrzebne są do tego dokumenty.
Vivian Marangoni, Brazylijka z włoskim paszportem jest prawnikiem w służbie publicznej. Jej zdaniem wiele osób czerpie informacje z forów internetowych i portali społecznościowych. Tam następuje żywa wymiana informacji, mniej lub bardziej prawdziwych, i kursuje wiele historii z gatunku horroru.
Kiedy to się skończy?
Alastair Bayliss, rzecznik brytyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych, podkreśla, że do tej pory zasady pozostają niezmienione i że od października 2016 jest możliwość wypełnienia 85-stronicowego wniosku, także online, potem tylko trzeba go wydrukować i wysłać pocztą.
Colin Yeo, prawniczka specjalizująca się w prawie imigracyjnym uważa, że całe procedury powinny być znacznie uproszczone.
– Ministerstwo spraw wewnętrznych w okresie ostatnich dwóch czy trzech lat wydało rozporządzenia komplikujące całą sprawę. W przeszłości rzadko kiedy mieliśmy klientów z krajów UE – opowiada. Ale od zmiany przepisów o naturalizacji w roku 2015 i od czasu referendum w roku 2016 liczby gwałtownie wzrosły. Ludzie są poirytowani tym, jak się ich traktuje – zaznacza.
Jak dotąd sprawą zupełnie otwartą jest to, jak i kiedy żyjący tu obywatele Unii otrzymają jakiś status.
Bernard Ryan, specjalista w zakresie prawa migracyjnego z uniwersytetu Leicester przewiduje, że jeżeli wszystkie wnioski będą rozpatrywane w tym tempie co teraz, to ministerstwo spraw wewnętrznych będzie potrzebowało 25 lat, żeby się z nimi uporać.
Sarah Bradbury / Małgorzata Matzke