Deficyt zaufania. Problemy niemieckiego rynku sztuki
18 kwietnia 2015Dzieła sztuki zapełniają kabiny Centum Targów w Kolonii. Odwiedzający mają ich do wyboru do koloru: małe i duże obrazy, olbrzymich rozmiarów fotografie, rzeźby formatu kieszonkowego i wielkości koparki. Pracownie są daleko, nie pachnie farbą, nie słychać uderzeń rzeźbiarskiego dłuta. Do podziwiania rynku sztuki mają zachęcić młode atrakcyjne kobiety. W tym sensie targi sztuki nie różnią się niczym od salonu samochodowego.
Hedwig Doebele nie odkupiłaby od Helge Achenbacha nawet używanego samochodu. Doebele od 40 lat jest aktywna na rynku sztuki. – Swoim postępowaniem Achenbach zaszkodził całej branży – skarży się. Achenbach oszukiwał kupców przy pomocy zawyżonych prowizji. Zarzuca mu się ponad 20 oszustw. Jedną z ofiar była m.in. rodzina przedsiębiorcy Albrechta, właściciela sieci dyskontowej Aldi. Achenbach miał go oszukać na 22,5 mln euro.
Teraz Helge Achenbach siedzi za kratkami. – Wielu klientów myśli, że wszyscy handlarze dziełami sztuki są pokroju Achenbacha – mówi.
Branża cierpi
I tak już zarobienie na handlu sztuką nie jest łatwe. Dodatkowo skandal z udziałem Achenbacha zniszczył kontakty z kupującymi. – Zaufanie klientów to nasz kapitał, z tego żyjemy – zauważa Doebele.
Dla właścicielki drezdeńskiej galerii etyka na rynku sztuki to najwyższa wartość: transparencja, otwartość, prawidłowa wycena dzieł sztuki. – Szczerość popłaca – twierdzi, ale zaufanie to długi proces w kontaktach z kupcami.
- Branża cierpi – konstatuje Klaus Benden, jeden z czołowych handlarzy dziełami sztuki w Kolonii. Klienci mają tendencję do uogólniania. – Jeśli jeden mnie oszuka, to inny też – upraszcza Benden. On i jego koledzy po fachu są wściekli na Achenbacha, którego oszustwa rzuciły na branżę cień.
Benden podkreśla jednak, że Achenbach był wyjątkiem. Wielu pośredników na rynku sztuki zajętych jest od dziesięcioleci szczerą pracą. Achenbach musi odpowiedzieć za swoje postępki, nawet jeśli jego ofiary pochodzą z najlepiej usytuowanych kręgów.
Czerwone punkty na zdobyczy
Na targach Art Cologne byłby Achenbach w swoim żywiole: w powietrzu unosi się lekkie poddenerwowanie, publiczność przechadza się targowymi korytarzami, a za nią nerwowe spojrzenia.
Właściciele galerii starają się oszacować zdobycz jednym spojrzeniem i demonstrują spokój. Ale coś się jednak dzieje. Już po kilku minutach na białych ścianach kabin widnieją małe czerwone punkty. To sygnał: „sprzedane!” i jednocześnie zachęta do dalszych zakupów. Handlarz rozpozna znawcę nie po grubo wypchanym portfelu, ale po nerwowym spojrzeniu zza okularów.
- Nie sztuka, która się najlepiej sprzedaje, jest ważna i dobra – przekonuje Daniela Steinfeld z Galerii van Horn w Duesseldorfie. Dodaje: analogicznie tania sztuka nie jest gorsza. Swoją galerię traktuje Steinfeld jako rodzaj łącznika między produkcją a rynkiem, na dodatek z misją troszczenia się o młodych artystów. Takim miłośnikiem sztuki był także Helge Achenbach.
Treść i sztuka zamiast zysku
Steffen Missmahl krytykuje z kolei spekulacje na rynku sztuki. Missmahl zasłynął jako kolekcjoner książek o sztuce. – Ludziom nie chodzi wcale o sztukę, tylko o zysk – uważa. Wielu kolekcjonerów spekuluje, by uzyskać wielokrotność ceny zakupu. – Ten trend Achenbach doskonale obsługiwał – mówi Missmahl. Straciła na tym wiarygodność rynku sztuki i może jeszcze potrwać latami, zanim narodzi się nowe zaufanie.
Missmahl życzy sobie, by wszystkie strony skupiły się na treści. Pieniądze to dla niego jedynie środek wymiany, podczas gdy sztuka i moralność osiągają swoją wartość w oczach obserwatora.
Stefan Dege / Katarzyna Domagała