„Die Welt” o kampanii przeciw ambasadorowi RFN w Warszawie
19 listopada 2020„Najbardziej znienawidzony człowiek w Polsce” – to tytuł czwartkowego (19.11.2020) artykułu w niemieckim dzienniku „Die Welt” na temat nowego ambasadora RFN w Warszawie Arndta Freytaga von Loringhovena. Korespondent gazety Philipp Fritz przypomina, że dyplomata przez trzy miesiące czekał na zgodę polskiego rządu na rozpoczęcie swojej misji, a podsycanie w tym czasie negatywnych nastrojów wobec niego „było dopiero początkiem”.
Fritrz opisuje plakaty, jakie powitały von Loringhovena w Warszawie. Na jednym z nich widnieli plądrujący miasto żołnierze Wehrmachtu i napis po angielsku „Witamy nowego ambasadora Niemiec w Warszawie. Niemcy zamordowali miliony Polaków i zniszczyli Polskę”. Drugi obok adresowany był do kanclerz Angeli Merkel i wzywał do zapłacenia za zniszczenie Warszawy, co ujęto słowami „Reparationen machen frei”(„Reparacje czynią wolnym”), które nawiązywały do napisu nad bramą Auschwtiz „Arbeit macht frei”. „To trzy słowa, które dziś rozumiane są szyderczo i poniżają ofiary niemieckich masowych mordów, sześć milionów Żydów, Polaków, Romów i innych grup” – pisze dziennikarz.
Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!
Zaburzone relacje dwóch partnerów
Ocenia, że nigdy wcześniej powołanie ambasadora nie wywołało takich kontrowersji, a 64-letni von Loringhoven jeszcze przed przeprowadzką do Warszawy stał się „postacią medialną” i trafił na czołówki gazet, zaś jego nominacja „niemal doprowadziła do trwałego kryzysu w stosunkach polsko-niemieckich”. „Prowokacyjne przynajmniej dla zwoleników narodowo-konserwatywnej partii PiS było nazwisko Niemca, a przede wszystkim jego biografia” – przypomina Fritz. Pod koniec wojny ojciec dyplomaty, oficer Wehrmachtu służył jako adiutant szefa sztabu sił lądowych gen. Heinza Guderiana. Uczestniczył w odprawach w bunkrze Hitlera.
„Epizod wokół ambasadora symbolizuje zaburzone relacje dwóch partnerów, gotowość polskich przywódców do zadania sojusznikom ciosu obuchem w głowę, nawet gdy jest to niekorzystne strategicznie. W żadnym zaprzyjaźnionym kraju praca niemieckiego dyplomaty nie jest dziś tak ciężka” – ocenia autor. Zastrzega, że sam ambasador widzi rzecz inaczej i podkreśla, że jego przybycie do Warszawy „otworzyło nowy rozdział w relacjach jego i jego partnerów”.
Według autora w Berlinie kalkulowano z kolei, iż doświadczony dyplomata – który pracował na placówkach w Paryżu i Moskwie, do 2010 roku był wiceszefem wywiadu BND, potem ambasadorem w Pradze i ostatnio jako kordynator NATO ds. służb specjalnych najwyższym politycznym pracownikiem Sojuszu – to trafiony kandydat na ambasadora W Warszawie. „Znany jest z krytycznego nastawienia do agresywnej polityki Rosji” – zauważa Fritz. „Jego doświadczenie wychodzi naprzeciw związanych z bezpieczeństwem potrzebom Polaków, którzy od dawna ostrzegają przed Rosją” – pisze.
Szczególna wrażliwość czy instrumentalizacja?
„Wysłanie go do Polski miało także sygnalizować, jak znacząca jest ta placówka i niemieckie relacje z Polską. Tam jednak jego typowo prusko brzmiące nazwisko i zachowanie wywoływało u obserwatorów reakcje w stylu »typowo niemiecki»” Także jego praca dla BND po części spotkała się z krytycznymi uwagami” – zauważa Fritz.
Zadaje jednak pytanie, „czy brakiem wrażliwości było nominowanie kogoś z taką historią rodzinną, która spycha jego kompetencje na dalszy plan?”. „Czy było naiwnością wierzyć, że świadomi historii Polacy będą ponad to? Niemieckie zbrodnie w Polsce wciąż są przecież otwarta raną; czymś, co wyczuwalnie przekłada się na stosunki polsko-niemieckie. A może w Polsce sprawa ta została instrumentalnie wykorzystana?” – pyta Fritz. Przypomina, że rozgrywało się to w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi w Polsce, a urzędujący prezydent Andrzej Duda „mobilizował swoich ludzi antyniemiecką kampanią, sugerował niemiecką ingerencję w kampanię i atakował niemieckie media, w tym «Welt»”. „W tym kontekście niektórzy wyborcy uznali za oznakę siły niewpuszczenie niemieckiego ambasadora do kraju, nie zważając na to, że kiedyś zostanie on wpuszczony” – dodaje. Ocenia, że pasuje to do obrazu hałaśliwej polskiej polityki zagranicznej, utraty poważania za granicą, co w kraju inscenizowane jest jako pewność siebie.
W rozmowie z gazetą ambasador potwierdza, że sprawa ta nie była tematem podczas jego pierwszego spokania z prezydentem Dudą. „Prezydent nie ma złego stosunku do Niemiec, wszystko to jest bardziej skomplikowane” – przyznaje.