Grudzień 2014 w Donbasie. "Lament teraz nic nie pomoże"
12 grudnia 2014- Kiedy wychodzę z domu, na ulicy jest więcej psów niż przechodniów. Przed ratuszem stoi grupka skandujących ludzi, domagających się chleba - opowiada Igor z Iłowajska, miasta w okręgu donieckim. Latem w pobliżu Iłowajska toczyły się najbardziej zażarte walki pomiędzy prorosyjskimi separatystami a ukraińską armią. Były setki ofiar. Wielu mieszkańców Iłowajska było za tym, by region ten należał do Rosji. Mieli nadzieję na obiecywane im w rosyjskich mass mediach wyższe zarobki i emerytury.
Ale te nadzieje okazały się płonne, podkreśla Igor. On sam też już zwątpił. Na skutek wojny padła jego mała firma. Od ponad pół roku nie widział swoich dzieci. Kiedy zaczęły się walki, żona wraz z dziećmi uciekła do rodziców na południe Rosji, do Krasnodaru. - Jak wchodzę do dziecięcego pokoju, chce mi się płakać - przyznaje mężczyzna. Nie wie, co ma robić. W Iłowajsku ma co prawda dom, ale tak naprawdę nie widzi tu dla siebie żadnych perspektyw.
"Pragniemy już tylko pokoju"
Niewiele lepsza jest sytuacja w samym Doniecku. Kiedy zaczął się ostrzał miasta, duża część młodszych ludzi w wieku produkcyjnym uciekła. Jak podaje kijowski Instytut Badań Socjologicznych pod koniec października w Doniecku żyło nieco ponad 700 tys. osób, 200 tys. mniej niż jeszcze na początku tego roku. Exodus trwa nadal. Donieck, który miał ambicję stać się centrum biznesowym Ukrainy, zamienia się coraz bardziej w miasto biednych, schorowanych i starych ludzi. Jak podaje kijowski Instytut, 60 procent z nich jest skazanych na pomoc żywnościową Na placach Doniecka widzi się teraz często grupki starszych ludzi czekających na pomoc humanitarną.
Emerytowana lekarka Swietłana przyznaje, że brała udział w "referendum" zorganizowanym przez separatystów w tzw. "Donieckiej Republice Ludowej". Miała nadzieję, że dostanie wtedy wyższą, rosyjską emeryturę. Dzisiaj nie wierzy ani separatystom, ani rosyjskiemu prezydentowi Putinowi, ani ukraińskiemu prezydentowi Poroszence.
- Niczego się od nich nie spodziewamy. Pragniemy tylko pokoju. Niech już się skończy ta wojna! Chyba wreszcie się odważę, zadzwonię na gorącą linię "Donieckiej Republiki" i wszystko im wygarnę - pomstuje kobieta. Ale potem się wycofuje i mówi: "Nie, nie zrobię tego. Potem jeszcze do mnie przyjdą i mnie zastrzelą..."
Brak gotówki
W przeciwieństwie do Swietłany, 45-letnia Larysa nigdy nie popierała separatystów. Pomimo tego pozostała w Doniecku. - Mój ojciec był górnikiem. Teraz jest obłożnie chory. Przecież nie mogę go zostawić samego - opowiada. Jej największym problemem jest brak gotówki. Na koncie ma ulokowane oszczędności, ale coraz trudniej jest dostać się do tych pieniędzy albo płacić kartą kredytową. Ukraińskie banki zamknęły tymczasem swoje filie na terenach, kontrolowanych przez separatystów. Wiele bankomatów jest nieczynnych. - Nocą często mi się śni, że szukam bankomatów - wzdycha Larysa.
Nie może też pobrać emerytury ojca, bo obecnie ukraińskie emerytury wypłacane są tylko na terenach kontrolowanych przez Kijów. Jej ojciec musiałby tam pojechać, przekraczając przejścia kontrolowane przez separatystów. - Czyli on też nie może podjąć pieniędzy. Doniecka Republika całą winę przypisuje władzom kijowskim, Kijów natomiast winą obarcza separatystów. A cierpią na tym najbiedniejsi - skarży się Larysa. Jej rodzina odmawia przyjęcia jakiejkolwiek pomocy od administracji "Donieckiej Republiki Ludowej".
Wszystko stracone
W ciemnych barwach swoją sytuację przedstawia także 50-letni Ołeg. Jeszcze do niedawna ten przedsiębiorca mieszkał ze swoją rodziną w Doniecku. Jego dom trafiło kilka pocisków.
Ołeg musiał zamknąć firmę. Zdecydował się na przeprowadzkę do Kijowa, ale żona i obie córki chcą pozostać w Doniecku, gdzie znalazły schronienie u znajomych.
- Przez tych wszystkich, którzy popierali separatystów, wszystko straciłem. Nie mam współczucia dla tych wszystkich emerytów, którzy lecieli z plakatami na prorosyjskie demonstracje i na "referendum". Chcieli, to mają. Lament teraz nic nie pomoże - złości się Ołeg.
Nie wierzy w to, żeby Donieck w najbliższych wrócił do normalnego życia. W najlepszym wypadku walki skończą się wtedy, kiedy zabraknie pieniędzy na opłacanie najemmnych żołdaków.
- Tyle, że oni mają broń. Będą po prostu grabić ludzi. Rzeczywistego pokoju tu nie będzie - ostrzega. Nie liczy też na to, żeby miasto szybko odbudowano, bo inwestować będzie się tylko w regiony stabilne. Winę za to, co się wydarzyło, widzi w całym otoczeniu obalonego prezydenta Janukowycza, który uciekł do Rosji.
- Ukraińska władza przez lata całe starała się poróżnić kraj, tylko po to, żeby się wzbogacić. Ale nikt z nich nawet sobie nie wyobrażał, jakie będzie to miało skutki.
Inna Kuprjanowa / Małgorzata Matzke