Ilu wagnerowców zostało jeszcze na Białorusi?
25 stycznia 2024„Siłowiki” (przedstawiciele resortów siłowych: obrony, spraw wewnętrznych, służb specjalnych – przyp.) i propagandyści białoruscy nadal promują tych najemników z Grupy Wagnera, którzy po przerwanym przez Jewgienija Prigożyna buncie z czerwca 2023 roku schronili się na Białorusi i wciąż jeszcze tam pozostają. Flagę „Wagnera” można nierzadko zobaczyć na telewizyjnych ujęciach ze wspólnych szkoleń obok państwowej flagi Białorusi i flag białoruskich „siłowików”. A wiceminister spraw wewnętrznych Mikałaj Karpiankou nosi naszywki z symbolami Prywatnej Spółki Wojskowej.
Sachaszczyk: „Na Białorusi pozostało nie więcej niż tysiąc wagnerowców”
Pod koniec czerwca 2023 roku szef Grupy Wagnera, Jewgienij Prigożyn, który później zginął w katastrofie lotniczej, stanął na czele zbrojnego buntu przeciwko rosyjskiemu dowództwu wojskowemu. Z częścią swojej prywatnej armii pomaszerował na Moskwę, ale po mediacji białoruskiego władcy Alaksandra Łukaszenki marsz przerwał. W zamian za emigrację na Białoruś obiecano mu bezkarność.
Dziś na Białorusi pozostało nie więcej niż tysiąc wagnerowców. Większość z nich nadal żyje w obozie koło wsi Cel w rejonie osipowickim, w położonym w centrum Białorusi obwodzie mohylewskim. DW poinformował o tym przedstawiciel działającego na uchodźstwie Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego (ZGP) Swiatłany Cichanouskiej do spraw obrony i bezpieczeństwa narodowego Walery Sachaszczyk. („Biełaruski Hajun”, grupa monitorująca aktywność białoruskiego wojska, szacuje liczbę wagnerowców na Białorusi na kilkaset osób – przyp.).
Według Sachaszczyka kilkudziesięciu najemników, którzy otrzymali białoruskie paszporty ze zmienionymi nazwiskami i datami urodzenia, podpisało kontrakty z siłami wewnętrznymi Białorusi. Według rozmówcy DW są to ci, którzy „liczą na pewnego rodzaju stabilność i bezpieczeństwo, i są gotowi poświęcić dochody”.
Sachaszczyk jest przekonany, że Alaksandr Łukaszenka „nie ma czym zwabić wagnerowców”. Pensje, które im może zaoferować, są znacznie niższe niż te, do których byli przyzwyczajeni w rosyjskiej armii. Sachaszczyk zakłada, że wagnerowcy nadal będą opuszczać Białoruś.
Białoruś jako plac przeładunkowy dla najemników
– Białoruś stała się dla nich placem przeładunkowym. Wielu podpisało kontrakty z różnymi resortami w Rosji, niektórzy polecieli do Afryki. Nie tak znacząca liczba najemników pozostała na Białorusi, ale nie mają oni i nie mogą mieć żadnego wpływu na przebieg wydarzeń na Białorusi – twierdzi Sachaszczyk.
W związku z Grupą Wagnera Łukaszenka starał się jego zdaniem po raz kolejny zyskać wizerunek „mediatora, który uratował Rosję”, ale nie osiągnął absolutnie niczego. – Skończyło się to pogorszeniem stosunków z Putinem, który nie toleruje, gdy ktoś chce pokazać, że jest silniejszy i mądrzejszy od niego. Przybycie wagnerowców na Białoruś wywołało bardzo duże napięcie w społeczeństwie a także sprzeciw w siłach zbrojnych – uważa przedstawiciel ZGP.
Jeśli zaś chodzi o wojska wewnętrzne, które aktywnie promują najemników, to jego zdaniem nie mają z czego być dumne. – Wybrali sobie ideologię ‘rosyjskiego świata’ wagnerowców i chwalą się nią – mówi Sachaszczyk.
Najemnicy Grupy Wagnera – intratny instrument polityczny
– Pod względem ideologicznym białoruskie władze całkowicie zbłądziły – mówi białoruski politolog Ryhor Niżnikau, ekspert Fińskiego Instytutu Spraw Zagranicznych. Wskazuje na wzrost liczby zwolenników Putina na Białorusi. – Każdy wybiera dziś ideologię, za którą chce podążać. A dla niektórych z tych białoruskich dworskich lub bliskich dworu towarzyszy wagnerowcy są marką ideologicznie sympatyczną – wyjaśnia Niżnikau.
Białoruski politolog uważa również, że najemnicy z Grupy Wagnera są intratnym instrumentem politycznym. Reżim Alaksandra Łukaszenki może wykorzystywać wagnerowców do szkolenia swoich sił bezpieczeństwa, a także jako „czynnik zastraszania” podczas kampanii wyborczych.
Na czym polega interes Kremla?
Jeśli chodzi o Kreml, to również dla niego obecność części najemników na Białorusi jest korzystna, twierdzi Niżnikau. A to dlatego, że prawie wszystkie rosyjskie wojska, które od końca 2021 roku przebywały na Białorusi, zostały wycofane i przesunięte na front. Putin liczy więc na wagnerowców jako potencjalne jednostki bojowe w wypadku, gdyby zaszła taka konieczność.
– Myślę, że dla Putina ważne jest utrzymanie przynajmniej jakiejś obecności na Białorusi, na wszelki wypadek. Myślę, że prześladuje go paranoja kolorowych rewolucji, że Zachód może obalić każdy prorosyjski rząd w regionie – mówi ekspert.
Niżnikau wątpi, żeby grupa najemników „mogła w jakikolwiek sposób rzucić rękawicę” Łukaszence. Jego zdaniem najemnicy „wyciągnęli wnioski z lata” 2023 roku i „zdali sobie sprawę, że jeśli nie wykonają rozkazu i nie będą posłuszni rosyjskiej władzy centralnej, czeka ich tylko jeden los: śmierć”.
Łukaszenkę interesują wojenne doświadczenia Grupy Wagnera
Z tą opinią zgadza się politolożka i historyczka Roza Turarbekowa. – Nie sądzę, żeby ci, którzy pozostali na Białorusi, poważnie myśleli, że mogą wziąć udział w wielkiej grze politycznej. Oni już brali udział w wielkiej grze politycznej i ledwo ją przeżyli – mówi.
Jeśli chodzi o Alaksandra Łukaszenkę, to według niej jest on zainteresowany wojennym doświadczeniem wagnerowców, „ich doświadczeniem terroru”. Turarbekowa uważa, że białoruski władca chciałby, żeby „jego armia i jego milicja były bardziej doświadczone”, ponieważ obawia się powtórki z wydarzeń 2020 roku.
Ponadto, jak zauważa, Grupa Wagnera jest przydatna z ideologicznego punktu widzenia. W szczególności jako przeciwwaga dla demokratycznej opozycji, która ogłosiła, że jej celem jest wejście Białorusi do Unii Europejskiej. A także w kontekście wzmocnienia „tak zwanej tendencji do integracji”. – Mowa tu nie o równoprawnym udziale w tworzeniu stowarzyszenia integracyjnego, lecz mowa o tym, że państwo związkowe jest parawanem dla rosyjskiego projektu imperialnego – wyjaśnia (chodzi o ZBiR, Związek Białorusi i Rosji).
Czy Karpiankou stanie się „białoruskim Prigożynem”?
Turarbekowa zwraca uwagę, że na Białorusi są „otwarci zwolennicy rosyjskiego świata”, tacy jak wiceminister spraw wewnętrznych Mikałaj Karpiankou, którzy „myślą o przyszłości po Łukaszence, a tę przyszłość wiążą oczywiście z Rosją”. Jednocześnie Karpiankou jest zdaniem politolożki częścią aparatu państwowego, w przeciwieństwie do szefa Grupy Wagnera Jewgienija Prigożyna, który zginął, i jeśli „nagle okaże się, że w jakiś sposób jest nielojalny wobec Łukaszenki”, „nikt na niego nie postawi”.
Również Walery Sachaszczyk jest przekonany, że postać wiceministra spraw wewnętrznych Nikołaja Karpiankoua jako „białoruskiego Prigożyna” jest przeceniana. – Łukaszenka przeprowadza bardzo surową selekcję kadry kierowniczej w strukturach siłowych. Karpiankou nie ma i nie może mieć ani medialnych, ani menedżerskich talentów Prigożyna. Nie jest też zdolny do samodzielnej gry o wysoką stawkę – twierdzi Sachaszczyk. Dlatego dopóki Łukaszenka żyje i jest zdolny do działania, Karpiankou jego zdaniem „nigdy nie wystąpi przeciwko niemu, bez względu na to, ile osób będzie próbowało mu doradzać lub rozkazywać”.
– Inną rzeczą jest to, że Łukaszenka stopniowo słabnie, a w zmieniającej się sytuacji Karpiankou z dużym prawdopodobieństwem podąży za „rosyjskim światem” i zrobi to, co każe mu Kreml – dodaje rozmówca DW.
– Nie sądzę, żeby dzisiaj ktokolwiek w białoruskich strukturach władzy lub w ogóle w białoruskich elitach chciał rzucić rękawicę temu systemowi, reżimowi Alaksandra Łukaszenki. Wszyscy doskonale rozumieją, że dopóki Putin pozostaje u władzy, układ Łukaszenka-Putin jest nie do przebicia – mówi Ryhor Niżnikau.
Białoruskie elity czują jednocześnie jego zdaniem, że chociaż Łukaszenka wciąż pozostaje u władzy, to już nie kontroluje sytuacji na Białorusi tak, jak przed 2020 rokiem. – Każdy może teraz, będąc lojalnym wobec Rosji, grać swoją własną grę polityczną – twierdzi Niżnikau.
Według rozmówcy DW ludzie z otoczenia Łukaszenki mogą demonstrować swoją lojalność wobec Moskwy, nawiązywać „wewnątrzelitarne” więzi z Rosją i w ten sposób budować swój kapitał polityczny na przyszłość. – Bez względu na to, co się stanie z Łukaszenką, trzeba być, z grubsza rzecz biorąc, pierwszym w kolejce – wyjaśnia Niżnikau.