Komentarz DW: Nagonka na ukraińskich dziennikarzy
Strona o nazwie "Myrotworec" ("Rozjemca") w przeszłości przyciągała uwagę głównie skandalami. Teraz z kolei nawołuje do nagonki na przedstawicieli mediów, którzy mają własne zdanie na temat sytuacji okupowanych terenów wschodniej Ukrainy. Są wśród nich pracownicy rosyjskich mediów państwowych, ale też wielu reporterów z całego świata. Przede wszystkim jednak działania te są skierowane przeciwko dziennikarzom ukraińskim.
Z powodu masowych protestów międzynarodowych, administratorzy strony ogłosili jej zamknięcie. W ich oświadczeniu jednak nie było śladu skruchy. A skandal nie zniknął: ogólnie zarzucono dziennikarzom współpracę z prorosyjskimi separatystami w Donbasie. Opublikowana w sieci lista obejmuje ponad 4 tysiące nazwisk. Do tego - nazwy mediów, dla których pracują wymienieni dziennikarze, numery telefonów i adresy e-mailowe, wiele z nich to dane prywatne.
Dziennikarze w cieniu podejrzeń
W ten sposób pogwałcone zostały nie tylko prawa człowieka. Na wielu dziennikarzy rzucono podejrzenia, ponieważ dostali akredytację od separatystów. Dla "Rozjemcy" i jego zwolenników to wystarczy, by mówić o "zdradzie" i "kolaboracji". Co gorsza: ogromna część ukraińskiej opinii publicznej i polityków się z tym zgadza.
Media, przynajmniej tak się wydaje, są na Ukrainie coraz częściej wykorzystywane jako narzędzie władzy. Wielu z umieszczonych na liście naszych kolegów, także pracujących dla Deutsche Welle, musi teraz mierzyć się z obelgami i wyzwiskami takimi jak "zdrajca ojczyzny". Do tego dochodzą pogróżki. Kampania przeciwko dziennikarzom nabrała rozpędu.
Akredytacja to nie kolaboracja
A przecież dziennikarze tylko wykonywali w ten sposób swoją pracę. Wypełniali zadania powierzone im przez zatrudniające ich media. Działali zgodnie z oczekiwaniami opinii publicznej, która domagała się informacji. W tym celu musieli jechać tam, gdzie się paliło. To procedura akceptowana na całym świecie - zdobycie akredytacji od grupy, której nie uznaje się na arenie politycznej. Dziennikarze muszą grać zgodnie z regułami, także ze względu na swoje bezpieczeństwo.
W żadnym razie nie stają się przez to "kolaborantami". Separatyści nie zdobywają dzięki temu uznania międzynarodowego. Bez pracy dziennikarzy w Donbasie świat wiedziałby o wiele mniej o tamtejszej sytuacji i o tym, jak mocno jest w tę wojnę zaangażowana Rosja.
Tym ludziom grozi niebezpieczeństwo
To niezwykle cyniczne, że strona taka jak "Rozjemca" zaatakowała tysiące reporterów niczym terrorystów i wrogów kraju.
Sprawą zajęła się kijowska prokuratura. Jest nadzieja, że zajmie się też tym, by pociągnąć pomysłodawców tej akcji do odpowiedzialności karnej. Ci bowiem nie są żadnymi rozjemcami, a wręcz przeciwnie - dzielą społeczeństwo - a pod znakiem zapytania stawiają i wolność słowa, i ludzkie bezpieczeństwo.
Politycy podburzają, szef MSW zamieszany
Miesza się w to także ukraińska polityka. Deputowany do parlamentu Anton Heraszczenko poparł ujawnienie danych dziennikarzy, nie szczędząc ciężkich oskarżeń. Polityk i jego powiązania z kontrowersyjną stroną stanowiliby ciekawy przypadek dla wymiaru sprawiedliwości. Oprócz tego człowieka, minister spraw wewnętrznych Ukrainy Arsen Awakow oświadczył, że "ceni wolność i niezależność prasy", choć raczej nie jest z tego znany. Skandal wokół dziennikarzy sięgnął kręgów rządowych.
Reporterzy z listy przebywający w Donbasie są w niebezpieczeństwie. Postawiono ich pod internetowym pręgierzem i z pewnością zadają sobie pytanie nie tylko o to, czy państwo ukraińskie zatroszczy się o ich bezpieczeństwo, ale i o to, czy będzie chronić wolność słowa.
Bernd Johann
tłum. Dagmara Jakubczak