Niemcy to dziwny naród. Wprawdzie członkowie Komisji Europejskiej są z definicji niezależni od rządów swoich macierzystych krajów, ale oczywiście każde państwo członkowskie UE uważa to za sukces, jeśli ta czy inna osoba zajmie w tym gremium jakieś wpływowe stanowisko.
Inaczej Niemcy. Odkąd Ursula von der Leyen nominowana została przez szefów państw i rządów na przewodniczącą eurokomisji w jej rodzinnym kraju słychać marudzenie i narzekanie. Na czele malkontentów stoją socjaldemokraci, stąd w czasie decydującego głosowania na szczycie UE doszło do absurdalnej sytuacji, że wprawdzie 27 z 28 przywódców głosowało za von der Leyen, ale akurat niemiecka kanclerz Merkel musiała wstrzymać się od głosu, bo zmusiła ją do tego SPD - jej partner koalicyjny w Berlinie.
Zdrada wyborców?
Nie, socjaldemokraci nie mają oczywiście nic przeciwko temu, by po ponad 50 latach na czele eurokomisji znowu stanął ktoś z Niemiec. I oczywiście w żadnym razie nie krytykują tego, że miałaby to być po raz pierwszy kobieta.
Nie, SPD jest oburzona jest "zdradą" zasady głosowania na czołowego kandydata zwanego tu "spitzenkandidatem". Ursula von der Leyen nie kandydowała do Parlamentu Europejskiego i dlatego wedle tej interpretacji nie może zostać przewodniczącą Komisji. Nie ma tego wprawdzie nigdzie w traktatach unijnych, ale zasadę głosowania na spitzenkandidata zastosowano pięć lat temu i w Niemczech przyjęto ją za pewnik.
Socjaldemokraci nie zauważyli jednak, że sympatia do zasady wyboru czołowego kandydata nigdzie nie jest tak rozpowszechniona jak w Niemczech. Nie powinno to dziwić, bo ze względu na brak znajomości języków owi czołowi kandydaci nie zaznaczali tak swojej obecności w Polsce, we Włoszech czy Hiszpanii jak w ojczyźnie socjaldemokracji. I to nie tylko w ostatniej kampanii wyborczej, lecz także i w roku 2014. Ale i Niemcy w 2014 roku nie mieli na swoich kartach do głosowania nazwiska Luksemburczyka Jeana-Claude'a Junckera podobnie jak teraz nie mieli Holendra Fransa Timmermansa. Wyborcy w pozostałych krajach tak samo pięć lat temu nie głosowali na Martina Schulza jak teraz na Manfreda Webera. Jaką zasadę więc zdradzono, jakiego wyborcę oszukano?
Niemiec wszystko wie lepiej
Nawet jeśli socjaldemokraci z innych krajów z niedowierzaniem pytają swoich niemieckich kolegów, dlaczego upierają się przy swoim "nie", kiedy całościowe porozumienie jest przecież do przyjęcia, SPD pozostaje uparta. Uparte przekonanie, że wszystko wie się lepiej, nie na darmo uważane jest za typowo niemiecką cechę charakteru. I tak w środę niemieccy eurodeputowani z frakcji socjalistów i socjaldemokratów przedłożyli swoim frakcyjnym kolegom i koleżankom listę wszystkich słabości i problemów Ursuli von der Leyen – po angielsku rozumie się. Mowa tam jest o wyjaśnionych już ostatecznie trzy lata temu zarzutach plagiatu jej pracy doktorskiej aż po skandale i skandaliki w niemieckim MON i w Bundeswerze.
Socjaldemokratyczny ogień zaporowy
Jednego tylko nie wyjaśnia ten dokument, dlaczego ta kobieta utrzymuje się już od ponad pięciu lat na stanowisku szefowej niemieckiego MON, uważanego za polityczną katapultę. A przedtem przez cztery lata szefowała ministerstwu pracy i spraw społecznych, wyposażonego w gigantyczne środki równe 40 proc. budżetu federalnego. Jeszcze wcześniej była przez całą kadencję ministrem ds. rodziny. Tym samym dysponuje ona o wiele większym doświadczeniem w zarządzaniu niż Manfred Weber i Frans Timmermans razem wzięci.
Ale jedno trzeba przyznać socjaldemokratom – ich ogień zaporowy jest skuteczny. Według najnowszych sondaży większość Niemców uważa, że von der Leyen nie nadaje się na szefową eurokomisji. Także media robią swoje kolportując, że obok Europejskiej Partii Ludowej von der Leyen cieszy się żelaznym poparciem PiS, partii Fidesz Orbana i Ligi Salviniego – a więc tych partii, które wśród "oświeconych" Niemców mają jak najgorszą opinię.
Niespodzianki niewykluczone
Rzeczywiście ciekawe jest, co takiego akurat przedstawiciele tych partii widzą w Ursuli von der Leyen. Tak, jest matką siedmiorga dzieci. Tak, jako minister obrony cieszyła się szacunkiem wśród partnerów w NATO, także tych z Europy Środkowej i Wschodniej. Ale akurat jeśli chodzi o politykę uchodźczą była jedną z najwierniejszych przyjaciółek Angeli Merkel. Stąd jej dzisiejsi sympatycy mogą się jeszcze zdziwić.
Ale nie wszystko jest jeszcze przesądzone. Wybór von der Leyen w przyszłym tygodniu uważany jest za prawdopodobny, ale nic nie jest pewne. Niespodzianki nie są wykluczone.