Ogłaszając wynik ostatniego sondażu, w którym prawicowo-populistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) zdobyła we wschodnich landach Niemiec ponad 30 procent, liderka ugrupowania Alice Weidel napisała na Twitterze: „Zdecydowanie najmocniejsza siła w Niemczech Środkowych (Mitteldeutschland)”.
Wpis rozszedł się jak błyskawica, także za sprawą setek oburzonych polskich twitterowiczów zapewniających Weidel, że jeśli będzie trzeba, to tak jak ich dziadkowie sięgną po broń, by strzec ojczyzny przed niemieckim najeźdźcą. Skoro bowiem niemiecka polityk uważa wschód Niemiec za Niemcy Środkowe, to wschodem Niemiec są dla niej zapewne Pomorze, Śląsk czy Mazury, czyli byłe niemieckie tereny przyznane Polsce po 1945 roku. Czyżby komuś przeszkadzała granica na Odrze i Nysie?
Zależy, kto mówi
Znając metody stosowane przez AfD można podejrzewać, że Alice Weidel w swoim wpisie puściła oko do prawicowych radykałów, którzy stanowią część elektoratu jej partii. Przy okazji wywołała też małą medialną burzę, czyli to, co populiści lubią najbardziej.
Samo określenie „Mitteldeutschland” nie ma automatycznie rewizjonistycznej konotacji i jest w Niemczech powszechnie używane. Publiczny nadawca radiowo-telewizyjny w centralnych i wschodnich landach nazywa się Mitteldeutscher Rundfunk (środkowoniemiecki), a w Halle wydawana jest gazeta „Mitteldeutsche Zeitung”. I naprawdę nie są to media dla rewizjonistów. Ich nazwa wpisuje się też w pewną logiczną całość. Telewizja na północy kraju jest północnoniemiecka (Norddeutscher Rundfunk) a na dole mapy południowo-zachodnia (Sudwestrundfunk). Pośrodku mamy - no właśnie. Wpisując w Google hasło „Mitteldeutschland” wyskoczy nam też sporo treści dotyczących wschodu Niemiec, w których nikt nie myśli o przesuwaniu granicy.
Akcja prowokacja
AfD od lat specjalizuje się jednak w semantycznych prowokacjach i chętnie sięga po dwuznaczności. W ten sposób dba o medialne zainteresowanie, ale też testuje kondycję narracji obowiązującej od lat w głównym medialno-politycznym nurcie. W tej narracji jest oczywiste, że to Niemcy rozpętały drugą wojnę światową i teraz powinny się za to wstydzić.
Przykłady można mnożyć. W 2017 roku jeden z najbardziej kontrowersyjnych polityków AfD Bjoern Hoecke nazwał stojący w centrum Berlina pomnik ofiar Holokaustu „pomnikiem hańby”. Pozostawił jednak swobodę interpretacji, czy chodzi o pomnik niemieckiej hańby, jaką był Holokaust, czy hańbą jest to, że pomnik ten w Berlinie stanął. W 2018 roku ówczesny szef AfD, a obecnie jej honorowy przewodniczący, Alexander Gauland stwierdził z kolei, że czasy władzy nazistów w Niemczech, a więc 12 lat między 1933 a 1945 rokiem, to zaledwie „ptasie gówienko” w obliczu wspaniałej tysiącletniej historii kraju. Innymi słowy, apelował o to, żeby nie przesadzać z tym obwinianiem się za wojnę i Holokaust.
Dlatego kiedy Alice Weidel, albo jakikolwiek inny polityk AfD, mówi o Niemczech Środkowych, powinna zapalać się lampka ostrzegawcza. Nie powinno to być jednak powodem do antyniemieckiej histerii i podsycania spiskowych teorii o Niemcu ostrzącym sobie apetyt na dawne ziemie na Wschodzie.
AfD w izolatce
AfD w skali całego kraju może obecnie liczyć na poparcie na poziomie zbliżonym do 20 procent, we wschodnich landach jeszcze więcej. To bardzo dużo, ale wciąż za mało, aby samodzielnie rządzić. Dla wszystkich innych partii reprezentowanych w Bundestagu AfD pozostaje ugrupowaniem, z którymi nie można wyobrazić sobie absolutnie żadnej koalicji. Partia pozostaje izolowana i piętnowana. Tak długo jak taka sytuacja się utrzyma, rewizjonistyczne aluzje będą nadal retorycznym ochłapem rzuconym przez polityków AfD ekstremistom wśród własnych zwolenników i niczym więcej.
Żadna inna licząca się siła polityczna w Niemczech nie jest w żaden sposób zainteresowana tym tematem. Niemcy mają teraz na głowie naprawdę ważniejsze sprawy.