To musiało się stać - przez długie lato Niemcy oddawali się iluzji, że pandemia koronawirusa nie będzie tak groźna jak gdzie indziej. Ogólnie rzecz biorąc, ograniczenia związane z wiosennym lockdownem dla większości ludzi były do zniesienia, poza artystami, samozatrudnionymi i gastronomami, którym obostrzenia mocno dały się we znaki i którzy teraz muszą się naprawdę obawiać o swoją egzystencję.
Ale większość nie narzekała. W szpitalach i urzędach ds. zdrowia, dzięki bezprzykładnemu poświęceniu ich personelu, udało się stworzyć poczucie, że najgorsze już za nami. To fatalna pomyłka. Obecnie liczba infekcji gwałtownie rośnie, a dopiero teraz rząd federalny i premierzy krajów związkowych uruchamiają hamulec bezpieczeństwa. Wycofujemy się na miesiąc w domowe zacisze i czekamy - tak jak wiosną.
Nikt nie zna przyczyny
Nie ma sensu szukać winnych. Bo w odróżnieniu od pierwszej fali nikt tak naprawdę nie wie, skąd bierze się taki skokowy przyrost infekcji. Czy należy winić organizatorów prywatek i uroczystości rodzinnych? Albo młodych ludzi, którzy tłumnie imprezowali w parkach? Czy słuszne było pośpieszne wprowadzenie zakazów pobytu w hotelach dla osób podróżujących z czerwonych stref, jak to miało miejsce w niektórych krajach związkowych, a które zostały uchylone przez sądy w przeciągu kilku dni?
Istnieją badania, które dowodzą, że takie podróże nie mają większego wpływu na rozprzestrzenianie się wirusa. Ale pomimo to niektórzy premierzy zdecydowali się na taki krok. Już wtedy widoczna była naga panika z powodu nadciągającej drugiej fali. Liczba zakażeń jest nadal stosunkowo niższa niż w wielu innych krajach, w tym w krajach europejskich. Ale nie ma już pewności, że politycy działać będą spokojnie i celowo, tak jak to robili wiosną. W listopadzie hotele muszą zaakceptować zakaz prywatnej turystyki. Ale kto chce podróżować, gdy nie ma nigdzie otwartej restauracji?
Bo właśnie teraz swoje podwoje dla gości muszą zamknąć bary i restauracje, podobnie jak opery i sale koncertowe. Duże imprezy są odwoływane, prywatne kontakty redukowane do minimum. Przynajmniej skorygowano błąd popełniony na wiosnę - tam, gdzie to możliwe szkoły i przedszkola pozostają otwarte. I dobrze, że rząd zrozumiał co nadchodzący lockdown oznacza dla gospodarki - stąd plan rekompensaty firmom do 75 procent ich utraconych obrotów. Będzie to kosztować do dziesięciu miliardów euro. Są to jednak dobrze zainwestowane pieniądze.
Potrzebna solidarność
To będzie zimny, ponury listopad. Być może teraz - nawet bardziej niż na wiosnę - potrzebna jest najważniejsza cnota społeczeństw demokratycznych: duch solidarności. Uważajcie na słabych, nie dajcie się uwieść negacjonistom pandemii i zwolennikom teorii spiskowych, które ponownie będą kwitnąć. Ale również Niemcy nie są dręczeni przez Angelę Merkel, Billa Gatesa czy innych przywódców tajnego rządu światowego, lecz przez wirusa, który codziennie udowadnia jak bardzo jest groźny.
Teraz musimy mieć nadzieję, że ten spokojny listopad przyniesie zmianę na lepsze. Ale nikt nie może tego z całą pewnością obiecać. Jest tak, jak jest - nie mamy innego wyboru.