– Czas na porozumienie ucieka – ostrzegał główny unijny negocjator Michel Barnier po ostatniej rundzie negocjacji w Londynie. Ile razy już to słyszeliśmy? Obezwładniające uczucie déjà-vu staje się coraz silniejsze. To co w ubiegłym roku prowadziło w atmosferze gorącego sporu do politycznego wzburzenia, wywołuje obecnie jedynie wzruszenie ramion. Brytyjczycy są już poza Unią, a stosunki gospodarcze, może się wydawać, interesują już tylko ekspertów.
Unia Europejska zarzuca brytyjskiemu rządowi, że nie wykazuje poważnego zainteresowanie postępem w negocjacjach i nie jest gotowy do niezbędnych kompromisów. Z kolei Brytyjczycy oskarżają pozostałych Europejczyków o biurokratyczne zaślepienie i brak elastyczności. Ale na Brukseli nie robi to wrażenia. Poznano się już bowiem na Borisie Johnsonie i spodziewa się, że znowu będzie ostro grał do ostatniego momentu, aby krótko przed końcem ustąpić w atmosferze wielkiej wrzawy.
U siebie brytyjski premier podsyca nadzieje, że poprzez swój upór jest w stanie szantażować Unię, a w październiku, w ostatniej chwili, zmienić kurs. Nie bez znaczenia jest przy tym fakt, że nie wiadomo jeszcze, która z brexitowych frakcji w jego partii i rządzie będzie górą. Czy zwyciężą ci umiarkowani chcący użytecznej umowy i dobrych stosunków? Czy może twardogłowi, niosący na sztandarach hasło „suwerenność” i gotowi bronić go w okopach do końca?
„Byle jaka” umowa
W międzyczasie brytyjskie życzenia wobec zapisów post brexitowego porozumienia skurczyły się do minimalnych rozmiarów. Dyskusji podlega już tylko najprostsza umowa handlowa. Brytyjczycy schowali do kieszeni wcześniejsze, daleko idące żądania specjalnych praw. To, co zostało, to niewiele więcej niż bezcłowa wymiana towarów i w miarę sprawny ruch transportowy.
Ale porozumienia nie widać nawet w sprawie tej „byle jakiej” umowy, jak nazywają ją krytycy. Europejczycy chcą większych zabezpieczeń wobec Wielkiej Brytanii niż w umowie handlowej z Kanadą. Obawiają się bowiem dumpingu i nieuczciwej konkurencji, gdy otworzą swój ogromny rynek wewnętrzny dla brytyjskiego eksportu. Chcą uczciwych reguł gry dla gospodarek po obu stronach.
Unia Europejska nie chce obniżenia standardów dotyczących środowiska, pracy czy zabezpieczeń socjalnych. Chce też przeforsować zakaz pomocy publicznej, co rząd w Londynie stanowczo odrzuca. Brytyjczycy w tym bowiem upatrują główny powód wyjścia z UE – absolutna wolność robienia w polityce i ekonomii tego, co chcą. Problem w tym, że idea totalnej suwerenności jest nie do pogodzenia z umową handlową, bazującą na kooperacji. Brytyjski rząd będzie musiał zdecydować, którą drogę wybrać. Drogę wolności i osamotnienia, czy dobrych relacji z największymi sąsiadami.
Brexit? Pandemia dużo zmieniła
Unia Europejska składała w ostatnich tygodniach propozycje Brytyjczykom, jak można by rozwiązać patową sytuację, choćby w kwestii roli Trybunału Sprawiedliości UE. Teraz Bruksela czeka na ruch Londynu. Polityczna presja ze strony Europejczyków jest jednak niewielka. Pogodzono się już z brexitem. Jeśli uda osiągnąć porozumienie, to dobrze. Jeśli nie, to świat się nie zawali.
Kryzys spowodowny koronawirusem i wspólny unijny plan gospodarczej odbudowy doprowadziły do relatywizacji brexitowych przetasowań. Wiele krajów jest zadowolonych z tego, że udało się porozumieć co do pakietu pomocowego, a zarazem zrobić kolejny krok w integracji. Wyjście Wielkiej Brytanii ze wspólnoty i problemy ze współpracą w przyszłości wydają się być sprawą o marginalnym znaczeniu.
Nie ma już nikogo, kto byłby gotowy zainwestować poważny polityczny kapitał w post-brexitową umowę. „Nie będzie umowy za wszelką cenę", słychać choćby w Paryżu.
Także kanclerz Angela Merkel, która przewodniczy w tym półroczu pracom Rady UE, daje do zrozumienia, że wspólny europejski rynek wewnętrzny jest ważniejszy niż dobro i życzenia Brytyjczyków. Jeśli Londyn liczy na ratunek ze strony Merkel, to może – tak jak w przeszłości – się przeliczyć.
W tym chaotycznym i spolaryzowanym świecie byłoby jednak czym ważnym i koniecznym, aby Europa porozumiała się ze swoim brytyjskim sąsiadem we wszystkich obszarach gospodarki i polityki. Jeśli się nie uda, byłoby to świadectwem bankructwa obu stron i geopolityczną porażką. Unia Europejska nie będzie jednak stawać na głowie, aby wyjść Brytyjczykom naprzeciw. Może być tak, że Boris Johnson znowu za bardzo szarżuje, przeceniając swoje możliwości. Nikt nie ucierpi na tym bardziej niż sam brytyjski premier i jego obywatele. Dlatego może powinien on wykorzystać letnie wakacje do refleksji na temat sztuki kompromisu.
Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!