To nic nowego. Sprawa składek na NATO, których Niemcy jakoby nie płacą. Zarzut, że akurat USA padają ofiarą niemieckiego sukcesu eksportowego. Te pokrzykiwania w kierunku Berlina są w świetle faktów bzdurne, a pod względem politycznym bezczelne. Ale taki już jest ten prezydent USA – prawda jest mu obojętna, nawet jeśli coś jest oczywiste.
Niemcy wystarczająco często przyznawali, że ubiegłych dekadach za mało wydawali na obronę. Jasne jest, że ma to związek z niemiecką historią. Ponieważ jednak bezbronny pacyfizm daje niewielkie perspektywy na przyszłość, wydatki te od pewnego czasu stale rosną. Pieniądze te muszą jednak być wydawane racjonalnie, a nie na chybił trafił wyrzucane przez okno na zakup dowolnych amerykańskich systemów broni. Chociaż to byłoby jak najbardziej po myśli Donalda Trumpa.
Jeśli prezydent kolejny raz opowiada bzdury o składce na NATO, którą Berlin powinien zapłacić, a która rzekomo obciąża budżet USA, to jest to czysta walka wyborcza. Trump chce odwrócić uwagę od swojej polityki w korona kryzysie raczej od braku takiej polityki. Ponad 100 tys. Amerykanów zmarło na tę chorobę, zniesienie obostrzeń jest przedwczesne. Do historii przejdą surrealistyczne i szokujące konferencje prasowe w Białym domu w czasie kryzysu. Może ktoś ma ochotę na łyk chloru, by pozbyć się koronawirusa?
Zasłona dymna
Dlatego cały ten teatr o wycofaniu oddziałów USA z Niemiec jest Trumpowi na rękę. I nikogo nie powinno dziwić, że pomysłodawcą tego sprytnego posunięcia jest były ambasador w Niemczech, deklarujący niechęć do Niemców Richard Grenell. Jego fatalne działania w Berlinie były świadectwem takiego nastawienia. Być może populistyczne bzdury tak wpływają na zwolenników Trumpa, że wbrew zdrowemu rozsądkowi dalej wierzą w kłamstwa ich prezydenta.
Należy do nich narracja, według której USA wpadają ofiarą mrocznych sił, które spiskują przeciwko Waszyngtonowi. I te siły sterowane są jakoby z Berlina. Nic dziwnego, bo demokracja nie jest na rękę Trumpowi – woli on rzucać się za to na szyję dyktatorom. Jego przyjaciółmi są Putin, Erdogan i Kim Dżong Un. Przejawia on więcej sympatii do chińskiego prezydenta Xi niż do Angeli Merkel.
Ciągłe groźby sankcji handlowych to już tylko gra na nerwach. Jeśli Donald Trump uważa, że USA za mało eksportują, to proszę bardzo – amerykański przemysł powinien zacząć oferować lepsze produkty. Poza tym w jego tyradach nigdy nie ma mowy o światowej dominacji Google'a, Apple'a, Microsoftu czy Amazona. Jeśli inne produkty nie są w stanie znaleźć odbiorców to znaczy, że nie są wystarczająco konkurencyjne. W przypadku artykułów spożywczych można tylko zawołać – kochani przyjaciele, jedźcie sami swoje traktowane chlorem kurczaki i manipulowane genetycznie rośliny. Albo sprzedawajcie je Brytyjczykom, którzy zdaje się są bardziej kompromisowi.
Dlaczego jednak Niemcy mieliby kupować drogi amerykański gaz, który trzeba transportować przez pół świata, jeśli można sprowadzać gaz z sąsiedztwa? Trzeba przyznać, że interes z Rosją ubito w czasie, kiedy jeszcze można było wierzyć w ewentualne partnerstwo. Ale czy powinno się zwinąć niemal gotowy gazociąg Nord Stream 2 tylko dlatego, że tak chce Trump? Choć niewykluczone, że i tak będzie to trzeba zrobić z powodów geopolitycznych.
To tylko kampania wyborcza
Wszystkie te racjonalne argumenty – przeciwko wycofaniu amerykańskich oddziałów z Niemiec, za zaopatrzeniem w energię, przeciwko cłom karnym na francuskie wina i niemieckie samochody były już w wystarczający sposób wyjaśnione. Wszystko co w najbliższych miesiącach nadchodzić będzie z Waszyngtonu to napady cierpiącego na emocjonalną inkontynencję prezydenta. Reszta to kampania wyborcza.
Nie opłaca się więc nawet za bardzo zadawać pytania na temat wiarygodności USA jako sojusznika, nie mówiąc już o uzyskaniu dyplomatycznych odpowiedzi. Powinno się reagować tak jak Angela Merkel - po prostu ignorować wybuchy Trumpa. Poza tym musimy odczekać co przyniosą wybory w listopadzie. Zachód ma nadzieję, marzy o tym i błaga, żeby miejsce Trumpa zajął ktoś inny. A do tego czasu musimy po prostu zachować zimną krew.