Kto nie chce odchudzonej Bundeswehry
26 kwietnia 2011Firma Andreasa Sedlmayera produkuje i konserwuje oraz naprawia fotele wyrzucane pilota, używane w niektórych typach wojskowych odrzutowców Luftwaffe. Jej szef jest ponadto rzecznikiem firm małej i średniej wielkości w Zrzeszeniu Niemieckiego Przemysłu Lotniczego i Kosmicznego i jego obawy w związku z reformą Bundeswehry można uznać za reprezentatywne dla wielu innych przedsiębiorców.
Mniej zamówień, mniejsze zyski
Niemieckie siły zbrone współpracują na co dzień z wieloma przedsiębiorstwami prywatnymi, które - obok służących w armii techników - zajmują się naprawami i konserwacją uzbrojenia i innego wyposażenia specjalistycznego. Szczególnie dobrze układa się ona w lotnictwie, ze względu na jego wyjątkowo duże nasycenie najnowocześniejszą techniką.
Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie "układała się", gdyż w roku 2010 po raz pierwszy liczne firmy cywilne, pracujące na potrzeby Luftwaffe, otrzymały informację o wstrzymaniu zamówień na ich produkty i usługi. W przypadku dostawców całych systemów uzbrojenia, takich jak na przykład najnowszy, europejski myśliwiec wielozadaniowy "Tajfun", którego koszt jednostkowy sięga 90 milionów euro, wycofanie się przez armię z zamówionej partii maszyn oznacza dla producentów straty idące w miliardy.
W podobnej sytuacji są firmy przemysłu stoczniowego, dostarczające Bundesmarine okręty podwodne klasy 212 A, z których każdy kosztuje około stu milionów euro. Nie dajmy się jednak zwieść magii wielkich liczb. Równie dobrze można przecież użalić się nad losem małego dostawcy menażek, czy skarpetek, dla którego utrata zamówienia na kolejną dostawę może przecież oznaczać bankructwo.
Czy naprawdę będzie aż tak źle?
Bezpośrednie skutki zmniejszenia liczebności armii są oczywiste dla każdego. Mniej żołnierzy, to mniej czołgów, samolotów, śmigłowców i okrętów. Równie łatwo można sobie wyobrazić skutki pośrednie, takie jak zamykanie kolejnych garnizonów i zwalniane w nich pracowników cywilnych. Na tym jednak problemy związane z redukcją armii się nie kończą.
Andreas Sedlmayer ostrzega przed długofalowymi skutkami reformy armii w postaci utraty przewagi technologicznej Niemiec nad zagranicznymi dostawcami uzbrojenia. Takie straty wyjątkowo trudno jest potem nadrobić, a nie dla każdego są one widoczne i oczywiste, bo w tym przypadku często chodzi o nowatorskie pomysły lub rozwiązania, znajdujące się dopiero w fazie eksperymentalnej - mówi.
Straty wnikłe z wycofania się przez wojsko z zamówień na nowy sprzęt da się częściowo nadrobić w stosunkowo prosty sposób. Wystarczy, że armia zleci firmom cywilnym więcej prac polegających na naprawach i konserwacji tego sprzętu, który pozostanie na jej wyposażeniu. Kto zresztą ma się tym zajmować, skoro liczba żołnierzy Bundeswehry zmniejszy się o 55 tysięcy?
Zjawiskiem pozytywnym jest również to, że dziś tylko nieliczne firmy żyją wyłącznie z produkcji broni, a te, które się w niej specjalizują, często mają niemal monopolistyczną pozycję na rynku i są chronione przez państwo. Dla innych produkcja dla wojska to tylko produkcja uboczna. Co wcale nie znaczy, że nie opłacalna. Dobrym tego przykładem jest międzynarodowe konsorcjum europejskie Airbus.
Wojskowy transportowiec Airbus A400M, który w niemieckiej Luftwaffe zastąpi przestarzałe Herculesy i Transalle, nie zagrozi egzystencji konsorcjum i to niezależnie od tego, jak potoczą się dalsze losy tego projektu. Firma MAN nie zbankrutuje, jeśli armia zrezygnuje z zakupu partii cieżarówek, a Siemens też jakoś sobie poradzi kiedy wojskowi zaczną narzekać, że nie mają pieniędzy na jego wyroby. Słowem, nie jest aż tak źle, ale jeśli ma być nieźle, to nowy minister obrony musi jeszcze mocno pogłówkować nad przeprowadzeniem reformy, zostawionej mu w spadku przez jego niefortunnego poprzednika.
Mathias Bölinger / Andrzej Pawlak
Red. odp.: Małgorzata Matzke