Rumuńscy lekarze: „Każdy jest lepiej chroniony niż my”
19 grudnia 2020– Jako lekarka na OIOM-ie jestem gotowa na to, by ratować ludzkie życie, ale nie byłam przygotowana na to, by ryzykować własne – mówi Dana Tomescu, która jest ordynatorką Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii kliniki Fundeni w Bukareszcie. Lekarka wchodzi w słowo reporterowi DW, który pyta ją o doświadczenia związane z pandemią. Tomescu zaznacza, że czuje się „zagrożona”. Od miesięcy walczy bowiem bez przerwy o życie pacjentów z COVID-19, u których choroba ma wyjątkowo trudny przebieg. – Lęk przed pierwszym kontaktem z pacjentami nie jest już tak silny jak na początku, ale to nie znaczy, że całkowicie zniknął – tłumaczy.
Wysoka śmiertelność wśród medyków
Wśród rumuńskich medyków śmiertelność w wyniku zakażenia koronawirusem jest wysoka. Związek zawodowy „Solidaritatea Sanitara” mówił na początku grudnia o 6,8 przypadkach śmiertelnych na 1000 infekcji w tej grupie zawodowej. Wskaźnik ten jest wyższy niż wśród osób w tym samym wieku pracujących w innych zawodach.
W rozmowie z DW wielu lekarzy wspomniało o chaosie, niewłaściwym zarządzaniu, korupcji i braku środków ochronnych. – Większość masek, których używamy, jest w rzeczywistości przeznaczona na budowę. Widnieje na nich nawet napis: „nie do użytku medycznego”. Filtrują kurz, dym, ale niestety nie chronią przed COVID-em. Ludzie na ulicy są lepiej chronieni niż my – mówi lekarz pracujący w innym szpitalu w Rumunii. Chce zachować anonimowość, podobnie jak większość lekarzy, rozmawiających z reporterem. Wielu z nich uzasadnia to dyktatorskim stylem zarządzania szpitalami. Lekarze obawiają się represji ze strony przełożonych, którzy często są mianowani na stanowiska według politycznych kryteriów, a także w zależności od tego, czy są faworyzowani.
O tym, że faworyzowanie i złe zarządzanie mogą być śmiertelne w swoich skutkach, świadczy tragedia, do której doszło w szpitalu powiatowym w miasteczku Piatra Neamt we wschodniej części kraju. W listopadzie w pożarze na tamtejszym oddziale intensywnej terapii zginęło 15 pacjentów. Catalin Denciu, odważny lekarz, który próbował ratować pacjentów przed płomieniami, teraz sam przebywa w jednym z belgijskich szpitali. Oparzenia, które odniósł, zagrażają jego życiu.
„Lekarze wyjechali z Rumunii”
Rumuński system opieki zdrowotnej był permanentnie niedofinansowany już przed pandemią. Rumunia przeznacza na niego jedynie 5-6 procent krajowego produktu brutto, co stanowi około połowę średniej w UE. Klinika Fundeni, w której pracuje Dana Tomescu, jest jedną z najlepszych w kraju i na tle innych jest pozytywnym przykładem. Dzięki darowiznom na terenie szpitala zostały ustawione specjalne kontenery z dodatkowymi łóżkami do intensywnej terapii wraz z niezbędnym sprzętem potrzebnym do opieki nad pacjentami z COVID-19. – Brakuje jednak personelu – przyznaje Dana Tomescu.
– To w końcu nie łóżka opiekują się pacjentami! – dodaje inny lekarz, który pracuje w Rumunii. – Można i ustawić 7 tysięcy nowych łóżek, ale nie rozwiąże to problemu, bo brakuje lekarzy, pielęgniarek i pielęgniarzy, którzy zajmowaliby się pacjentami. Lekarze wyjechali z Ruminii – mówi z goryczą.
Z majowego badania OECD wynika, że jedna trzecia wykształconych w Rumunii lekarzy pracuje w innym kraju. To największy odsetek na świecie. Za Rumunią w statystykach uplasowały się Zimbabwe, Belize i Dominikana. Według danych Niemieckiego Towarzystwa Lekarskiego większość lekarzy pracujących w Niemczech pochodzi z Rumunii (stan na rok 2019).
Niech przyjdą na OIOM
Oprócz niskich płac i złych warunków pracy w porównaniu z innymi europejskimi krajami rumuńscy lekarze w czasie pandemii zmagają się także z absurdalnymi oskarżeniami koronasceptyków. Podczas demonstracji wykrzykują oni: „Precz z dyktaturą lekarzy” czy „Lekarze-kłamcy!”
– To ludzie, którzy nie czekają na argumenty, bo przecież już wszystko wiedzą – uważa Dana Tomescu. – Chętnie zaprosiłabym ich do nas, żeby zobaczyli, jak wygląda praca z pacjentami covidowymi. Powinni doświadczyć, jak to jest, kiedy traci się pacjenta, który umiera z powodu choroby, której niedawno jeszcze nie znaliśmy – dodaje. Być może wówczas koronasceptycy wreszcie zrozumieliby, że „jedyne, co muszą zrobić, to wykonać codziennie kilka małych gestów, by nie kpić z naszej pracy i życia innych ludzi”. Chodzi o proste rzeczy, takie jak zachowywanie dystansu, noszenie maseczki i przestrzeganie zasad higieny.
Koronasceptycy zasilają również szeregi prawicowego Sojuszu Jedności Rumunów (AUR), który po wyborach 6 grudnia po raz pierwszy zasiądzie w rumuńskim parlamencie. Również na forach internetowych i wśród komentarzy nie da się nie zauważyć, że narzekanie na lekarzy, a także środki podjęte w walce z pandemią, stało się czymś w rodzaju „narodowego sportu”. Można odnieść wrażenie, że Rumuni tylko wtedy pozytywnie wypowiadają się o lekarzach, kiedy ci ciężko ranni trafiają do zagranicznych szpitali – tak, jak młody lekarz z Piatry Neamt, który dosłownie stanął w ogniu, by ratować swoich pacjentów.