Macron czy Le Pen? Francja wybiera
24 kwietnia 2022Urzędujący prezydent Emmanuel Macron ma nad Marine Le Pen znaczną przewagę. Zdaniem instytutów badania opinii publicznej wynosi ona około dziesięciu punktów procentowych. Ale zarówno on sam, jak i jego doradcy, nie uważają tego za wystarczający powód, aby czuć się w pełni bezpiecznie. Prawie jedna trzecia Francuzów wciąż nie wie, na kogo chce zagłosować. Walka o Pałac Elizejski potrwa zatem do ostatniej chwili.
Debata telewizyjna nie jest decydująca
Najciekawsze wydaje się pytanie, czy Marine Le Pen wypadła w telewizyjnym pojedynku obojga czołowych kandydatów równie źle, jak w roku 2017. Otóż nie. W ostatnich latach udało się jej wygładzić swój wizerunek publiczny, unikać zbyt drastycznych wypowiedzi i zadbać o to, aby nie sprawiać wrażenia radykała. W rezultacie była znacznie lepiej przygotowana do tej debaty przed kamerami telewizyjnymi.
Debata trwała prawie trzy godziny i poruszono w tym czasie w zasadzie wszystko: politykę społeczną, reformę systemu emerytalnego, Rosję i wojnę w Ukrainie oraz zakaz noszenia chust przez muzułmanki. Jak można było tego oczekiwać, Macron wykazał się dobrą znajomością szczegółów i udawało mu się stale zadawać Le Pen skuteczne ciosy. Zarzucił jej między innymi, że wskutek powiązań finansowych jej partii z rosyjskimi donatorami jest ona uzależniona od Rosji.
Także w polityce ochrony środowiska Macron potrafił ujawnić słabości poglądów Marine Le Pen, która chciałaby zdemontować siłownie wiatrowe, ponieważ szpecą środowisko. Jeśli jest przeciwniczką energii ze źródeł odnawialnych, to niby skąd mielibyśmy uzyskiwać prąd, spytał ją, wyraźnie poirytowany, Macron. Udało mu się także wykazać, że jej pomysły obniżenia cen energii są nierealne.
Zadał jej także inny, dotkliwy cios, stwierdzając, że wprowadzenie w życie jej pomysłu zakazu noszenia chust przez muzułmanki oznaczałoby, że Francja stałaby się jedynym państwem na świecie zakazującym noszenia symboli religijnych. To zaś doprowadziłoby do wojny domowej, jak stwierdził Macron.
Marine Le Pen skoncentrowała się na zagadnieniach socjalnych. Mówiła o wzroście ubóstwa we Francji za prezydentury Macrona. Poczyniła przy tym wiele obietnic pod adresem wszystkich wyborców: emerytów, pracowników nisko opłacanych branż, studentów oraz rodzin, które dzięki obniżeniu podatków miałyby więcej pieniędzy w kieszeni. Wielu Francuzów odbiera to z zadowoleniem; zwłaszcza ci, którzy podczas całej kampanii wyborczej podawali, że ich największym zmartwieniem jest obecnie obniżka ich siły nabywczej. Tylko niektórzy zastanawiają się, czy te obietnice da się jakoś sfinansować?
Ostatecznie Macron wyszedł z tego pojedynku zwycięsko. Tego zdania było 59 procent ankietowanych, ale obserwatorzy polityczni są zgodni w opiniach, że nie będzie on miał decydującego wpływu na wynik wyborów.
– To tylko mit – mówi politolog Ariane Bogain z Northumbria University w Wielkiej Brytanii w wywiadzie dla francuskiej rozgłośni France 24. W rzeczywistości, jej zdaniem, jest to „tylko jeden z wielu różnych czynników”. W roku 2017 Marine Le Pen przegrała wybory prezydenckie nie dlatego, że źle wypadła w pojedynkach telewizyjnych, ale dlatego, że potwierdziły one w oczach wyborców ich przekonanie, że jest niekompetentna.
Bernard Sananes z instytutu badania opinii publicznej Elabe dodaje, że oboje kandydaci ujawnili duże braki. – Co drugi telewidz uznał Emmanuela Macrona za aroganta, a dla połowy z nich Marine Le Pen wydała się zastraszona – mówi.
Walka o głosy lewicowych wyborców
Największym problemem Emmanuela Macrona wydaje się być jego sukces w zniszczeniu tradycyjnych partii we Francji. Zakrawa to na paradoks, ale tak jest. Także w pięć lat po jego poprzednim sukcesie wyborczym ani konserwatyści, ani dawni socjaliści nie zdołali się otrząsnąć z poniesionej wtedy klęski. Oba te ugrupowania uzyskały w pierwszej turze wyborów prezydenckich wynik wyrażający się liczbą jednocyfrową i nie wniosły w zasadzie nic do drugiej rundy. Co prawda wielu artystów, związkowców i polityków, takich jak byli prezydenci Francois Hollande i Nicolas Sarkozy wezwali do głosowania na Emmanuela Macrona, ale temu wezwaniu brakuje zaplecza politycznego.
Jedyne godne zmianki rezerwy kryją się wśród zwolenników starego socjalisty Jeana-Luca Mélenchona, który uzyskał w pierwszej rundzie prawie 22 procent głosów i był bliski zepchnięcia Marine Le Pen z drugiego miejsca. Ale jego zwolennicy, którzy tak jak on opowiadają się za socjalizmem w stylu byłej NRD, mają szczególne kłopoty z opowiedzeniem się albo za Macronem albo za Le Pen. „Ani on, ani ona” – napisali studenci paryskiej Sorbony na jednym z plakatów wyborczych.
Co prawda Mélenchon wezwał w przeddzień drugiej rundy wyborów do „nieoddawania głosów na prawicę”, ale nie powiedział jasno, na kogo mają głosować i jego zwolennicy czują się wewnętrznie rozdarci. Z ostatnich badań wynika, że tylko 33 procent z nich jest gotowych głosować na Macrona.
Christophe Castaner, przewodniczący ugrupowania En Marche! we francuskim parlamencie, ostrzegł niezdecydowanych, że „niedokonanie żadnego wyboru równa się grze w rosyjską ruletkę”.
– Zarówno Marine Le Pen jak i Emmanuel Macron zabiegają o pozyskanie dla siebie głosów z tej grupy elektoratu – mówi Ariane Bogain: „Macron dokonał wyraźnego zwrotu w lewo, co jest słuszne, ponieważ konserwatyści wypadli bardzo źle”. Można to wyraźnie zauważyć w jego stosunku do polityki wobec środowiska i polityki emerytalnej. – Decydujący wpływ na wynik wyborów będzie jednak miała liczba osób, które nie wezmą w nich udziału – twierdzi Ariane Bogain.
Czy Macronowi uda się pozyskać ich jeszcze raz dla starej idei „kordonu sanitarnego”, dzięki której do rządu nie wejdą prawicowi ekstremiści? Czy zwolennicy lewicy gotowi będą zacisnąć zęby i ponownie oddać swój głos na Macrona? To pytania, od których zależy wynik dzisiejszych wyborów prezydenckich we Francji.
Dla Europy i NATO Le Pen jest zagrożeniem
Dopiero wtedy, gdy odrzucimy społeczno-polityczną fasadę programu wyborczego Marine Le Pen i przyjrzymy się uważniej jego istocie, uświadomimy sobie, że za pozornie umiarkowanymi zamierzeniami kryją się plany prawicowo-radykalne, a przynajmniej prawicowo-populistyczne. Dla Europy jej wybór byłby śmiertelnym zagrożeniem. Od polityki gospodarczej począwszy, przez politykę migracyjną i na znaczeniu prawa unijnego skończywszy, wszystko, co Le Pen sobą uosabia, stoi w zasadniczej sprzeczności z obecną UE. Mało tego. Jej plany mogą rozsadzić dzisiejszą UE, ponieważ pochodzą z Francji, która jest w niej drugą co do wielkości siłą.
Wybór Le Pen na prezydenta Francji oznaczałby także szybki koniec wspólnej polityki UE wobec Rosji i Ukrainy. Równie dramatyczne byłyby także skutki dla przyszłości NATO, ponieważ Francja jest w tej chwili jedyną naprawdę liczącą się siłą militarna w Europie. Le Pen, jak mówi, nie jest przeciwko Europie, ale opowiada się za inną Europą. „Dla mnie Europa jest wspólnym domem, którego nie powinniśmy zmieniać w myśl swojego upodobania” – odpowiedział jej Macron.
Francuscy wyborcy mają zatem dziś wybór między umiarkowanym politykiem skłonnym do reform, który mimo wielu trudności podczas swej pierwszej kadencji ma się czym pochwalić. Jego słabością jest skłonność do arogancji i oddalenie od zwykłych ludzi, którego nie potrafi się pozbyć.
Z drugiej strony ma przeciwniczkę w postaci kobiety i polityka bez żadnego doświadczenia w sprawowaniu władzy, która gotowa jest wysłać Francję na dziką wyprawę w kierunku nacjonalistycznego izolacjonizmu, ale skutki takiego kroku są trudne do przewidzenia. W ruletce krupier mówi wtedy „Faites vos jeux”, czyli „dokonajcie wyboru”, ale co dalej? Jego następstwa mogą być naprawdę bardzo różne.