Na aborcję do Niemiec
10 marca 2014Reporterki dpa odwiedziły klinikę ginekologiczną w Prenzlau, w północno-wschodniej Brandenburgii. Przyjeżdżają do niej Polki z Krakowa, Gdańska, Białegostoku. Nie tylko na aborcje, ale głównie. W ubiegłym roku w klinice dokonano blisko tysiąc tego typu zabiegów. - Tendencja rośnie – mówi Janusz Rudziński, szef oddziału onkologii ginekologicznej, ginekologii operacyjnej i chirurgii estetycznej. Dr Rudziński jest Polakiem, wysoko cenionym specjalistą. Leczy też niemieckie pacjentki chore na raka, dokonuje operacji plastycznych, coraz więcej pacjentek stanowią jednak Polki, szukające u niego pomocy. – W Polsce koniecznie trzeba znaleźć rozwiązanie tego problemu – mówi lekarz.
Ostatnia deska ratunku
Kobiety, które chcą legalnie usunąć niechcianą ciążę a mają pieniądze, jadą do Niemiec, Austrii, Holandii, na Słowację, albo do Szwajcarii. Pacjentki doktora Rudzińskiego są często zrozpaczone, jak wszystkie kobiety decydujące się na tak drastyczny krok. I tak są w nieporównywalnie lepszej sytuacji niż szacunkowo 150 tys. innych Polek, które podejmują nielegalną aborcję, z wszystkimi jej konsekwencjami. Trzy czwarte kobiet, które szukają pomocy u doktora Rudzińskiego, sięgnęło przedtem po preparaty, które miały doprowadzić do przerwania ciąży. Kiedy zaczynają krwawić, są przekonane, że to skutek aborcji. – Potem stwierdzają, że brzuch jednak dalej rośnie. Jest to ogromnym problemem – mówi lekarz. Tym bardziej, że wiele z tych preparatów dostępnych na czarnym rynku, to podróbki.
Lekarzowi nie wolno pomóc
W Polsce dokonywanych jest rocznie tylko 500 do 600 legalnych aborcji – po zgwałceniu, w przypadku, kiedy ciąża zagraża życiu kobiety lub w razie poważnego uszkodzenia płodu. Ale nawet w tych wypadkach lekarze boją się dokonywać zabiegu, skarżą się rzeczniczki praw kobiet w Polsce. Kobiety zmuszone są do wędrowania od lekarza do lekarza, tak długo aż robi się za późno i aborcja jest niemożliwa.
- Wielu lekarzy boi się nacisku ze strony Kościoła – cytuje dpa Romualda Dębskiego, szefa kliniki ginekologicznej w Warszawie. Także on, podobnie jak kobiety w ciąży i pracownicy kliniki, był już konfrontowany z akcjami protestacyjnymi przeciwników aborcji. – Lekarzowi nie wolno pomóc – podsumowuje dr Rudziński polski dylemat. Kiedy ciężarna kobieta idzie do lekarza, nie wie, czy może mieć do niego zaufanie. Lekarz z kolei nie jest pewien, czy pacjentka nie nagrywa rozmowy, by przekazać ją potem prokuraturze. – Oboje więc milczą i piszą na karteczkach – mówi Rudziński. By zlikwidować dowody rzeczowe, lekarz niszczy potem te kartki. – Nie ma żadnego zaufania między lekarzem a pacjentką. To katastrofalne – podsumowuje Janusz Rudziński.
Przyjeżdżają też uczennice
O klinice w Prenzlau i jego polskim lekarzu pacjelntki dowiadują się często z internetu. Na anonimowych forach kobiety wymieniają się doświadczeniami w użyciu lekarstw, dają sobie wskazówki, do kogo, dokąd warto pojechać. Do doktora Rudzińskiego przyjeżdżają studentki, aktorki, dziennikarki, ale też młodziutkie dziewczęta, jeszcze uczennice. Przed podjęciem przez nie ostatecznej decyzji, są zobowiązane do przeprowadzenia rozmowy z psychologiem. Przerwanie ciąży, o ile się na nie zdecydują, kosztuje 450 euro. Koszt ten pacjentki ponoszą same.
Janusz Rudzińki odbiera też porody i gdyby mógł, ograniczyłby się do tego. Mimo to cieszy się, że może pomóc kobietom. Jeżeli ciąża zagraża ich zdrowiu lub życiu a mimo to nie są w stanie znaleźć legalnej pomocy, odpowiedzialność za nie spoczywa na państwie i instytucji Kościoła, uważa doktor Rudziński. Dlatego pomaga, jeżeli jest w stanie. – Przyjemności dokonywanie aborcji nie sprawia – podkreśla.
dpa / Elżbieta Stasik
red. odp.: Iwona D. Metzner