Niemcy: Trudna droga do wynajmu
24 marca 2024Felix mieszkania szuka od 2018 roku, gdy przyjechał do Berlina. W międzyczasie on i jego dziewczyna skończyli studia, zaczęli pracę w dużych firmach. I nadal wysyłają zgłoszenia.
Nie mają wygórowanych życzeń: dwa pokoje, czynsz do 1500 euro. W ciągu ostatniego roku dostali dwa zaproszenia na casting, na pozostałe kilkaset zgłoszeń nikt nawet nie odpowiedział. Z jednego castingu Felix właśnie wyszedł. Przeprasza, że przerwie rozmowę, ale musi przesłać właścicielowi wszystkie potrzebne dokumenty. Staje na chodniku i otwiera laptopa. Internet przerywa. Dopiero po paru minutach Felixowi udaje się wysłać maila.
– Byłem zbyt wolny – mówi sceptycznie. Jeżeli jego mail nie będzie jednym z pierwszych dwudziestu, wynajmujący już do niego nie zajrzy.
Felix i jego dziewczyna dotychczas mieszkali w umeblowanych mieszkaniach na czas. Ale raz, że to dużo droższe, a dwa, że chętnie urządziliby mieszkanie po swojemu. I nie siedzieliby na walizkach, do końca określonej czasowo umowy. Po sześciu latach marzy im się mała stabilizacja.
Wynajem na całe życie
W Niemczech najem jest popularniejszy niż w Polsce; w ten sposób mieszka tu 60 proc. osób, a w Berlinie – nawet ponad 80. I to przez całe życie. Ale system najmu w Niemczech wygląda inaczej, a i ochrona najemcy jest dużo lepsza niż w Polsce.
Rynek wynajmu w Niemczech składa się z dwóch głównych filarów: mieszkań wynajmowanych przez spółdzielnie i przedsiębiorstwa miejskie oraz z mieszkań należących do prywatnych osób lub koncernów. Inaczej niż w Polsce, mieszkanie ze spółdzielni nie jest mieszkaniem własnym; lokator ma tylko umowę wynajmu, którą w każdej chwili może zakończyć, a zamiast kaucji wykupuje (na czas zamieszkania) udziały w spółdzielni. Czynsz za lokale spółdzielcze i komunalne jest z reguły niższy, a część z mieszkań jest zarezerwowana dla osób z niskimi dochodami. Ale i wynajem od prywatnych właścicieli jest uregulowany.
– Właściciel nie może tak po prostu wymówić mieszkanie – tłumaczy Kamila Schoell–Mazurek z Polskiej Rady Społecznej w Berlinie, która doradza mieszkającym tu Polakom w sprawach prawnych. W zasadzie jedynym powodem do wymówienia jest „potrzeba własna”, jeżeli sam właściciel lub jego najbliższa rodzina muszą wprowadzić się do mieszkania, bo nie mają innego.
Teoretycznie wymówić można też, jeżeli lokator nie zapłacił czynszu przez kolejne 3 miesiące, ale tylko, jeżeli udowodni się mu złą wolę (a nie np. kłopoty zdrowotne, utratę pracy, itp.). Lokator może nawet zaskarżyć wysokość czynszu, jeżeli uważa, że ten jest za wysoki wobec tzw. Mietspiegel, czyli aktualnej tabeli stawek czynszowych w danej okolicy. Ale jest i druga strona medalu, jak mówi Kamila Schoell-Mazurek. – Ponieważ tak trudno rozwiązać umowę, właściciel bardzo ostrożnie dobiera lokatorów.
A wybór ma duży, bo w większości miast niemieckich popyt na mieszkania od lat rośnie. Już na castingu chce widzieć dokumenty: informacje o dochodach (nieoficjalnie przyjmuje się, że czynsz bez opłat eksploatacyjnych nie powinien stanowić więcej, niż 30 proc. miesięcznego dochodu), wyciąg z rejestru dłużników (potwierdzenie, że ma się tam czyste konto), rekomendacje od poprzednich wynajmujących.
Bez meldunku nie istniejesz
– Imigrant, na przykład z Polski, który w Berlinie dopiero szuka mieszkania i pracy, ma w tych przedbiegach małe szanse – ocenia Kamila Schoell-Mazurek. – Brzmi to absurdalnie, ale aby wynająć mieszkanie, trzeba już wcześniej mieszkanie wynajmować.
Ten absurd wykorzystują „przedsiębiorczy” rodacy. Na grupach fejsbukowych Polaków w Niemczech regularnie pojawiają się ogłoszenia: „wynajmę pokój/mieszkanie bez meldunku”. – Polacy, którzy nie znają niemieckiej rzeczywistości, cieszą się, że w końcu znaleźli lokum, płacą, a potem dziwią, że nic nie mogą załatwić. Bo bez meldunku w Niemczech nie istniejesz – tłumaczy Kamila Schoell-Mazurek.
– Nie można się ubezpieczyć, wziąć kredytu, założyć konto bankowe. Żeby dostać dopłatę do mieszkania, potrzebny jest meldunek. Żeby dostać jakiekolwiek świadczenie socjalne, trzeba mieć w Niemczech meldunek przynajmniej 5 lat. Żeby dostać pracę, trzeba mieć meldunek. A na mieszkanie z meldunkiem nie ma szans bez pracy.
Od kwietnia do września szukała mieszkania Paulina. Paulina jest architektką, jej partner – informatykiem. Postanowili przeprowadzić się z południa Niemiec bliżej Polski. Mają potwierdzone dobre zarobki, kilkuletni staż lokatorski w Bawarii, gdzie Paulina pracowała dla niemieckiej pracowni, i czystą kartotekę w rejestrze dłużników. – Okazało się, że mało znaczą – uśmiecha się Paulina. – Na początku czytałam codziennie przez pół godziny ogłoszenia i odpowiadałam na wybrane.
Że to jednak w Berlinie nie wystarczy, zorientowała się po paru tygodniach i 120 zgłoszeniach bez odpowiedzi. – W sierpniu wzięłam tydzień urlopu i codziennie siadałam o 6 rano przed komputerem, co parę minut odświeżałam strony. Odpowiadałam już na każde ogłoszenie.
Swoje wymogi Paulina i jej partner obniżali krok po kroku. Ostatecznie pozostał jeden: mieszkanie większe niż 30 metrów, maksymalnie godzinę komunikacją miejską od centrum. W końcu się udało: zaakceptowało ich dwóch właścicieli. Wybrali mieszkanie z lepszym połączeniem. Jest niespełna czterdziestometrowe, o połowę mniejsze niż to w Bawarii, więc część mebli ze starego mieszkania, które się nie zmieściły, trzymają w magazynie.
Swoich mebli – bo mieszkania wynajmowane w Niemczech przeważnie są całkowicie puste: nie tylko bez mebli, ale nawet lamp, czy kuchennego AGD. Z tym łączą się dodatkowe koszty dla najemcy. Plusem jest to, że można zaaranżować mieszkanie tak, jak się lubi. – Dom naszych marzeń to nie jest, ale przynajmniej mamy dach nad głową – mówi Paulina.
Lokatorzy drugiej kategorii
Na początku w poszukiwaniach Paulinie pomagał partner, ale okazało się, że anglojęzyczni klienci są dobrze widziani przez maklerów umeblowanych apartamentów na czas, ale nie jako najemcy „normalnych” mieszkań. – Dobry niemiecki jest nie tyle atutem, ile wymogiem.
Tę obserwacje potwierdza Kamila Schoell-Mazurek z Polskiej Rady Społecznej. – Bardzo często słyszmy od petentów z Polski i reszty Europy Wschodniej, że traktowani są gorzej. Dyskwalifikuje ich akcent – mówi.
Teoretycznie dyskryminacja z powodu pochodzenia jest zabroniona i przy wynajmie. Tyle, że trudno ją udowodnić; właściciel zawsze może powołać się na to, że inny kandydat miał pewniejsze dochody czy rękojmię.
Zresztą brak akcentu i niemiecki paszport nie dają pewności. Felix mieszkania nie dostał. Paulina też szuka – tego wymarzonego, ale ze spokojem, że na razie ma niewymarzony, ale pewny dach nad głową.
Chcesz mieć stały dostęp do naszych treści? Dołącz do nas na Facebooku!